Dla Michała wyjazd był oknem na świat. Nadzieją na lepszą przyszłość. Dla mnie był samotnością, przekreśleniem życiowych planów i utratą wiary w spełnienie marzeń. Samotne wieczory, samotne wyjścia do kina. Przytulać się będę mogła już chyba tylko do poduszki. Bo do kogo?
– Na jak długo chcesz jechać? – zapytałam. – Postanowiłeś już?
– Na pół roku? Myślę, że uda mi się zarobić tyle, bym mógł już z czymś konkretnym wrócić.
– Nie wytrzymam tyle czasu bez ciebie… – jęknęłam.
– To jedź ze mną, przecież możesz. – Pogłaskał mnie po policzku. – Proszę, zgódź się. Razem będzie nam lepiej…
– Michał, to zdezorganizuje mój cały świat – powiedziałam ze łzami w oczach.
– Cały świat? A ja? Czy ja nie jestem częścią twojego świata?
– Jesteś bardzo ważną częścią mojego życia, ale nie możesz ode mnie wymagać, bym rzuciła wszystko, co dla mnie ważne i na co pracowałam ciężko kilka lat.
– Rozumiem, że to wszystko jest ważniejsze ode mnie? – zapytał zaczepnie.
– Ważniejsze od twoich pochopnych decyzji, które wydają ci się megadojrzałe. A tak naprawdę… – Nie dokończyłam, bo bałam się, że powiem kilka słów za dużo.
– Co tak naprawdę? – Spojrzał na mnie uważnie.
– Chcesz wiedzieć, co myślę tak naprawdę? – zapytałam, patrząc mu w oczy.
– Mów.
Nie wytrzymałam. Wybuchłam.
– Tak naprawdę to sobie myślę, że twój wyjazd to wybryk gówniarza, któremu odechciało się uczyć. Gówniarza, który ma ochotę poszaleć i zaznać nieco wolności. Gówniarza, który myśli, że wyjazd do roboty za granicę jest spełnieniem jego marzeń! – wykrzyczałam. – Taki filmowy American dream.
– Czyli przez te trzy lata uważałaś, że jestem nieodpowiedzialnym gówniarzem? – warknął, zaciskając pięści.
– Nie, Michał. Cały czas myślałam, że jesteś rozsądnym facetem. – Próbowałam się uspokoić.
– No i jestem – powiedział stanowczo. – Myślę o naszej przyszłości.
– Nie myślisz. – Pokręciłam głową. – Zostawiasz mnie samą na pół roku. Czy ty wiesz, ile może zdarzyć się przez pół roku?! Wydaje ci się, że trawa za płotem jest bardziej zielona, a to nieprawda. Jest taka sama, o ile nie gorsza!
– Justyś, ty chyba nie wiesz, co mówisz! – Michał patrzył na mnie jak na obcą osobę. – Pół roku w Stanach… Ty wiesz, jak ja podszkolę język?
– Tak, będziesz wiedział, jak jest po angielsku „wiadro z farbą” i „młotek”. No, może jeszcze ewentualnie „cegła”.
– Jesteś złośliwa – stwierdził. – I chyba mi zazdrościsz.
– Ja? Zazdroszczę? Michał! Czego mam ci niby zazdrościć?
Pewnie mogliśmy spożytkować ten czas do jego wyjazdu zupełnie inaczej. Teraz to wiem. Jednak wtedy głównie kłóciliśmy się i udowadnialiśmy sobie nawzajem swoje racje. Po co? Nie wiem. Później życie mnie nauczyło, że takie siłowanie się i przekomarzanie jest kompletnie bezsensowne. Fajnie, że ludzie są różni, i jeżeli kogoś kochamy, powinniśmy szanować tę odmienność. Może wtedy właśnie powinniśmy ją dostrzec, zaakceptować i postanowić, że każde z nas jednak powinno iść swoją drogą?
Trudno utrzymać związek na odległość. Niektórym się udaje, innym zupełnie nie. Wtedy byłam pewna, że nam się uda. Chciałam zamknąć oczy i je otworzyć za pół roku, by było tak, jak teraz… Byśmy dalej siedzieli beztrosko na kanapie, by dalej moja mama wchodziła do pokoju bez pukania i krzywiła się na widok tego, że siedzimy zbyt blisko. Tak bardzo chciałam, by było normalnie.
Obiecałam sobie, że poczekam. Pół roku to nie całe życie. To TYLKO pół roku.
– W sierpniu już będziemy razem – powiedział. – Może wtedy wspólnie zamieszkamy?
– Zobaczymy… Będę czekała – obiecałam.
Tydzień przed wylotem Michał jeszcze raz próbował przekonać mnie do wyjazdu. Zaprosił mnie do siebie na wieczór. Tamtego dnia był sam, jego rodzice gdzieś wyszli. Za progiem jego mieszkania zobaczyłam porozstawiane wszędzie na podłodze niewielkie świeczki. Prowadziły mnie od drzwi w przedpokoju do salonu, gdzie czekała przygotowana przez Michała kolacja. W wazonie na stole stał bukiet róż.
– Justyś, proszę, zastanów się jeszcze nad wyjazdem – wyszeptał drżącym głosem. – Jak my sobie bez siebie poradzimy? Przecież nie damy rady. Błagam, przemyśl to.
W oczach miał łzy.
– Michaś, ty nie musisz jechać…
– Justyś, ja nic nie mam… Nie mam nic, co mógłbym ci zaoferować.
– Nie musisz mi nic dawać, wystarczy, że jesteś blisko mnie.
– W Afryce musiałbym pewnie cię kupić od twojego ojca za dziesięć wielbłądów. – Uśmiechnął się.
– Ale jesteśmy w Europie, a mój ojciec nie miałby nawet gdzie trzymać tych wielbłądów. – Próbowałam poprawić mu humor.
– Wytrwamy, prawda? Przyjadę, a potem już zawsze będziemy razem.
– Teraz możemy być razem. – Złapałam go za rękę.
Michał pokręcił głową.
– Nawet mnie nie stać na pierścionek dla ciebie. – Spojrzał mi w oczy. – Nie można tak zaczynać. Kiedy Artur oświadczył się Magdzie, też poszedłem do jubilera… Justyś, ja chcę, byś miała brylanty! Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
– Naprawdę byłeś u jubilera? – zdziwiłam się. – Przecież sam mówiłeś, że oni to robią za szybko.
– A co miałem powiedzieć? Że mnie nie stać na pierścionek?
– Michał, ja nigdy nie przywiązywałam wagi do takich rzeczy.
– Wiem, ale dla mnie jesteś księżniczką. A księżniczki powinny być obsypywane brylantami. – Uśmiechnął się i po chwili dodał: – Wiesz, jadę się tam sprawdzić… Sprawdzić jako mężczyzna. Nigdy nie mieszkałem sam. Nie chcę spod skrzydeł mamusi wejść pod twoje skrzydła. Nie byłabyś wtedy ze mną szczęśliwa.
– Jedziesz tam po to, by dorosnąć? – Nie dowierzałam.
– Może trochę… Może chcę spróbować, jak to jest być zdanym wyłącznie na siebie.
– Z takim uśmiechem to nie potrwa zbyt długo – westchnęłam. – Przecież wiesz, że bardzo szybko zjednujesz sobie ludzi. Będziesz miał nowych przyjaciół szybciej, niż się tego spodziewasz.
– Nie będę miał ciebie. – Przytulił mnie mocno. – A ty jesteś najważniejsza.
Zjedliśmy kolację, wypiliśmy wino. Potem siedzieliśmy długo i rozmawialiśmy o tym, jak będzie wyglądało nasze życie, gdy wróci. Nie chcieliśmy spać, bo kolejna taka noc miała się długo nie powtórzyć. Siedziałam wtulona w ramiona Michała, a w radiu Anita Lipnicka śpiewała o tym, że znajdzie dom z wielkim oknem na świat. Kołysaliśmy się w rytm muzyki, a po moich policzkach spływały łzy.
– Znajdę