A więc wojna. Z dniem dzisiejszym wszystkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory. Weszliśmy w okres wojny. Wysiłek całego narodu musi iść w jednym kierunku. Wszyscy jesteśmy żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym: walka aż do zwycięstwa.
Franciszka Schulza obudziło głośne stukanie do drzwi. Najwyraźniej jego rodzice też zerwali się z łóżka. To chyba matka, owinięta w podomkę, pierwsza otworzyła drzwi. U progu stał Joachim Schmidt, najlepszy przyjaciel Franka ze Szkoły Budowy Maszyn. Młody, zawsze tryskający humorem Niemiec. Tym razem nie miał jednak zadowolonej miny.
– O tej porze? – jęknął Franek, ziewając.
Ojciec spojrzał na syna karcąco. Panu Alojzemu wystarczyło jedno spojrzenie na Joachima, by połączyć ze sobą wszystkie fakty. Niepewność polityczną i bardzo wczesną wizytę młodego przyjaciela syna.
– Zaczęło się? – zapytał cicho ojciec Franciszka.
Joachim pokiwał głową.
– Niemcy napadli na Polskę – wyszeptał. – Złamali pakt o nieagresji. Niemieckie bombowce ruszyły.
– Boże, gdzie? – Mama Franciszka złapała się za serce.
– Wieluń, przy granicy niemieckiej, i Westerplatte. Nie wiem dokładnie, co się tam dzieje.
– Zaatakowaliście nas! – Franciszek rzucił się z pięściami na przyjaciela. – Jak mogliście?!
Walił na oślep i gdyby nie Alojzy, który stanął między nimi, nie wiadomo, jak by się to skończyło.
– Ja nikogo nie zaatakowałem. To nie jest moja wojna! – krzyknął Joachim, trzymając się za szczękę. – Nie chcę jej tak samo, jak wszyscy normalni ludzie. To wojna Hitlera i jego świty o jakieś tylko jemu znane idee. Opanuj się, Franek!
– Jesteś przecież Niemcem, jak Hitler1! – wykrzyknął Franciszek.
– Uspokój się – powiedziała matka, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Uspokójcie się obaj, a ja idę zrobić wam śniadanie.
– Mamo… – Franek spojrzał na nią z wyrzutem. – Śniadanie?
Nie do pomyślenia wydawało mu się, że matka w tej chwili myśli o jedzeniu, że w ogóle może myśleć o czymkolwiek innym niż wojna, Hitler, bombardowanie i przyszłość.
Po chwili ponownie usłyszeli pukanie do drzwi. Spojrzeli po sobie. Jeszcze wczoraj wyznawali zasadę „Gość w dom, Bóg w dom”. Wszyscy przypuszczali, że wkrótce może się to zmienić i przez ich drzwi będą wchodzić nie tylko ci, którzy są tam mile widziani.
– Wojna – wysapał zdyszany Janek, wpadając do mieszkania. – Wiedziałem! Słyszeliście już?
Franek pokiwał głową. Janek zawiesił swój wzrok na Joachimie.
– Ty też będziesz się na mnie wyżywał? – spytał zaczepnie Niemiec. – Za moich rodaków? I za Hitlera? Też nie będziesz mi już chciał podać ręki? Od razu jestem wrogiem? Będziesz mnie bił?
– Przestań! – Janek machnął ręką. Odsunął krzesło od stołu i na nim usiadł, skrywając twarz w dłoniach.
Pani Stanisława przyniosła herbatę. Siedzieli w milczeniu i mieszali tę herbatę, chyba dla zabicia czasu albo dla zajęcia myśli czymkolwiek innym niż niepewna przyszłość.
– Szybko się skończy, prawda? – Milczenie przerwała w końcu mama Franciszka.
– To będzie długa wojna. – Joachim pokręcił głową. – Trzeba się modlić, by zostać przy życiu u jej kresu.
– Sama modlitwa nie wystarczy – stwierdził Franciszek. – Trzeba walczyć.
– Z kim będziesz walczyć, do cholery? Ze mną? – zdenerwował się Joachim.
– Z wrogiem!
– A wiesz chociaż, kto nim jest? Ja? Mój ojciec? Nasz profesor od muzyki czy niemieckiego? W tych czasach wrogiem może okazać się twój najlepszy przyjaciel!
Janek i Franek spojrzeli badawczo na Joachima.
– Nie mówiłem o sobie – westchnął.
W pokoju nastała niezręczna cisza.
– Jezu, co się z wami stało? Przecież mówiłem już, że to nie jest moja wojna!
– To ja może doleję herbatki – powiedziała pani Stanisława i wyszła do kuchni.
Po chwili wróciła z dzbankiem.
– To nie czas na kłótnie. Nie czas na walkę. – Ojciec Franka pokręcił głową. – Tym bardziej między przyjaciółmi.
– Według Hitlera i Mościckiego to właśnie ten czas. Wszyscy jesteśmy żołnierzami – upierał się Franciszek.
– To nie jest moja wojna… – powtarzał Joachim i z niedowierzaniem kręcił głową. – Ja chciałem normalnego życia. I, do cholery, nawet chciałem je spędzić z Rachelą! Normalnie! Rozumiecie?
Pani Schulz usiadła naprzeciwko młodego Niemca, popatrzyła na niego ze współczuciem i pogłaskała go po policzku. Wszyscy wiedzieli, jaki stosunek ma Hitler do Żydów. Rachela była pół-Żydówką.
– Ona nie jest Żydówką… – Joachim pokręcił głową, jakby czytał w myślach pani Schulz. – Jej mama jest, ale ojciec nie. Przecież znacie go. Profesor Goldblum uczył nas muzyki. On nie jest Żydem! Czy zawsze nazwisko przesądza wszystko?
W tamtym momencie właśnie do wszystkich dotarło, że nastaną ciężkie czasy. Ktoś, kto powinien być wrogiem, może okazać się przyjacielem, a najbliższa osoba, pozornie życzliwa, może wbić nóż w plecy, a przy tym uśmiechać się jak zawsze.
Joachim nie umiał się odnaleźć w tej sytuacji. On, Niemiec, jego ojciec, wysoko postawiony urzędnik państwowy, wyznawca i czciciel Hitlera. Jego najlepszymi przyjaciółmi byli Polacy, a ukochaną – pół-Żydówka.
Joachim od urodzenia mieszkał w Grudziądzu, przy ulicy Legionów, która od teraz miała nosić imię Adolfa Hitlera, sprawcy tego całego wojennego zamieszania. Jego rodzina miała piękne trzy pokoje w kamienicy z windą. Chyba jedyną taką w Grudziądzu. Widział oczyma wyobraźni, jak kiedyś do tych pokoi wprowadza Rachelę. Widział to! I widział, jak i ojciec, i matka aprobują jego związek. Niestety… Chyba będzie musiał zweryfikować marzenia. Ale nie podda się. Tacy jak on nigdy się nie poddają.
Odezwa
Wzywa się wszystkich obywateli miasta Grudziądza i okolicy, by zgłaszali się do Ochotniczej Straży Obywatelskiej w celu utrzymania ładu i porządku w mieście w razie potrzeby.
Zgłoszenia przyjmuje się natychmiast w ratuszu, pokój 7.
Grudziądz, dnia 2 września 1939 r.
Prezydent Miasta Grudziądza, Komendant Ochotniczej Straży Obywatelskiej
– Idziemy – powiedział Franciszek. – Nie można tak siedzieć bezczynnie. To grzech.
Janek pokręcił głową.
– Co to były za piękne czasy, gdy bezczynnie i beztrosko mogliśmy leżeć na trawie – westchnął.
– One wrócą. Już niedługo. Ale teraz trzeba opanować ten bałagan, który się porobił. I to