Dziewczęcy chichot zagłuszył kilka niezbyt uprzejmych prychnięć.
Śmiejąc się pod nosem, Claire pomogła Juliet zebrać ścięty wspólnie ostrokrzew.
Dziewczynka spojrzała na stos gałązek.
– Potrzeba jeszcze więcej – orzekła. Spojrzała spod zmrużonych powiek na krzak, w którym buszowały. – Mamy dużo takich mniejszych do wplecenia w jedlinę. Może powinnyśmy ściąć większą gałąź… do zawieszenia nad głównym kominkiem. – Obeszła krzew, zaglądając tu i tam, po czym przystanęła i wyciągnęła ręka. – Może tę?
Claire spojrzała we wskazaną stronę. Była to z pewnością największa gałąź z tych, jakie do tej pory zebrały.
– Spróbujmy.
We dwie, osłaniając się rękami w grubych płaszczach, zdołały odsunąć zewnętrze gałęzie, by dostać się do tej większej, łukowatej, którą wskazała Juliet. Był to rzeczywiście piękny okaz i świetnie nadawał się nad kominek w Wielkiej Sali. Claire skinęła głową na Juliet.
– Ja ją przytrzymam… a ty odpiłuj.
Na twarzy Juliet pojawiło się przejęcie. Przymierzyła się z piłą do czekającego ją zadania.
Gałąź miała kilka cali grubości. Odpiłowawszy ją do połowy, dziewczynka zobaczyła, że brzeszczot utknął.
Ściągając brwi w skupieniu, próbowała go pchnąć, a potem wyciągnąć, lecz bezskutecznie. Puściła więc uchwyt ze zrezygnowanym westchnieniem.
Claire już otworzyła usta, zamierzając zaproponować, by się zamieniły.
Zanim jednak zdążyła się odezwać, Juliet obróciła się na pięcie.
– Pójdę po pana Crosbiego.
Nie! Claire stłumiła instynktowną reakcję – i Juliet odbiegła, a gałęzie, które przytrzymywała, niczym sprężyny wróciły na miejsce.
Claire została wśród nich uwięziona.
Nie mogła nawet wydobyć ręki spod gałęzi, którą trzymała, gdyż zaplątałaby się jeszcze bardziej. Utknęła w gęstwinie ostrokrzewu.
Nie miała jednak czasu, by wpaść w panikę; Daniel, wezwany przez Juliet, pojawił się na scenie w towarzystwie pozostałych dziewcząt.
Spojrzał na nią, ocenił sytuację – i zacisnął usta, starając się powstrzymać śmiech.
Napotkał jej wzrok, a ona ostrzegawczo zmrużyła powieki.
Z drgającymi kącikami ust opuścił wzrok i podał Louisie siekierę.
– Potrzymaj… chyba będzie mi potrzebna, kiedy się tam dostanę.
Na szczęście wszyscy mieli rękawiczki. Daniel jednak musiał odgarniać gałąź po gałęzi, aby przedrzeć się do miejsca, gdzie stała Claire, a gdy się tam wreszcie znalazł, odgięte gałęzie wczepiły się w jego płaszcz.
Był o wiele wyższy i potężniejszy od Juliet; kiedy stanął obok, Claire poczuła, że nie może zaczerpnąć tchu. W każdym razie odetchnąć głębiej.
Spojrzawszy na nią, wciąż z rozbawieniem w oczach, Daniel obejrzał zablokowaną piłę. Chwycił za rączkę i próbował wydobyć brzeszczot, ale przesunął go zaledwie o cal, więcej się nie dało. Mruknął, a potem zerknął na Claire.
– Zetnę to siekierą, ale najpierw muszę wydobyć piłę. – Spojrzał na jej dłonie w rękawiczkach, wciąż podtrzymujące ostrokrzew. – Kiedy powiem, proszę pociągnąć gałąź w dół, dobrze?
Spojrzał na nią, a ona kiwnęła głową.
– Dobrze. Niech pani użyje całej siły, jeśli będzie trzeba.
Obejrzał znowu piłę, odwrócił głowę i zawołał:
– Poproszę o siekierę!
Annabelle była z dziewcząt najdrobniejsza; przedarła się przez krzak najbliżej, jak się dało, i poprzez zarośla podała Danielowi siekierę uchwytem do przodu. On wyciągnął rękę, ujął narzędzie, a potem, spojrzawszy na Claire, jakby chciał się upewnić, że nic jej nie jest, skupił się na zablokowanym brzeszczocie; przymierzył się siekierą i uderzył nią w nacięcie gałęzi.
– W porządku. Proszę pociągnąć.
Zacisnąwszy ręce, Claire pociągnęła gałąź.
Daniel wbił siekierę głębiej i jednocześnie wyszarpnął brzeszczot.
– Świetnie! Może pani puścić.
Claire wykonała polecenie, a potem patrzyła, jak Daniel się odwraca i podaje piłę Juliet.
Wróciwszy do gałęzi, popatrzył znowu na Claire.
– Niech pani odwróci głowę. Odrąbię gałąź i nie chciałbym, aby poraniły panią drzazgi.
To była mądra rada. Problem jednak w tym, że aby z niej skorzystać, musiała zmienić pozycję. W efekcie otarła się ramieniem o jego plecy.
– Gotowa? – zapytał.
Przełknęła ślinę.
– Tak.
Doprawdy, ta niepożądana wrażliwość była wręcz śmieszna, a jednak zaparło jej dech w piersiach i zawirowało w głowie.
Usłyszała tępy odgłos wbijanej w drewno siekiery; gałąź podskoczyła jej w rękach, więc Claire zacisnęła mocniej dłonie, przytrzymując ją.
– Dziękuję – mruknął między kolejnymi ciosami.
Czuła, jak jego stalowe mięśnie poruszają się płynnie, gdy unosił i opuszczał siekierę; to działało na jej zmysły.
Gałąź zatrzeszczała, a potem, po ostatnim uderzeniu siekiery, zaciążyła jej w dłoniach. Claire musiała się poruszyć, aby ją utrzymać, i spojrzała na Daniela – stali teraz ramię przy ramieniu, zwróceni plecami do wyjścia z otaczających ich zarośli, uwięzieni wśród kolczastych gałęzi.
Popatrzyła mu w oczy; on odwzajemnił spojrzenie.
– Jak się stąd wydostaniemy? – spytała.
Jego rozbawiony wzrok i uśmiech na ustach sprawiły, że i jej zachciało się śmiać z całej sytuacji.
Ku swojemu zaskoczeniu poczuła, że kąciki jej ust się unoszą.
Daniel odwrócił głowę, a potem spojrzał na boki.
– Dziewczęta… stańcie po obu naszych stronach, potem odciągnijcie gałęzie, które zdołacie dosięgnąć, i przytrzymajcie je, ale nie wchodźcie w gęstwinę, dobrze?
– Dobrze, panie Crosbie – odpowiedziały chórem cztery głosy.
Claire słyszała, że dziewczęta za nią coś mamroczą; jak zwykle dyrygowała nimi Louisa. Nie mogła się jednak na tyle odwrócić, by na nie spojrzeć. Popatrzyła na Daniela. Aczkolwiek wciąż dotykał jej ramieniem, udało mu się skręcić szyję na tyle, by sprawdzić, jak radzą sobie ich podopieczne.
– I co teraz? – zapytała.
To pytanie sprawiło, że znowu spojrzał jej w twarz – nagle zrobiło się tak, jakby byli sami, na osobności… i jeśli wcześniej nie była pewna, co on myśli, jakie ma wobec niej zamiary, teraz już wiedziała. Zdradzała to jego mina, orzechowe oczy, otwarte bezpośrednie spojrzenie.
Zamiast jednak poczuć opór – sprzeciw, niezgodę