Zimowa opowieść. Stephanie Laurens. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Stephanie Laurens
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-1596-1
Скачать книгу
i pana McArdle’a. Chodzi o gałęzie ostrokrzewu i jodły… potrzebne będę i te, i te. Ogrodnicy powiedzieli, że zostawią wam przy bocznym wyjściu sanie, razem z odpowiednimi piłami i nożycami. Zalecają zbieranie gałęzi o średnicy pół cala albo mniejszej, takich dłuższych i gęstszych. Co do ostrokrzewu, oczywiście szukajcie gałązek z owocami.

      – Gdzie je wszystkie znajdziemy? – zapytała Louisa.

      – Ja wiem! – odezwała się Annabelle, najmłodsza córka gospodarzy, jedna z czternastolatek. – To niedaleko… trzeba przejść przez most nad potokiem i zagłębić się w las.

      – Będziemy musiały chodzić po lesie? – Therese się uśmiechnęła. Zerknęła na Louisę. – Mogłybyśmy włożyć nowe buty.

      Louisa patrzyła na nią przez chwilę, a potem uśmiechnęła się i pokiwała głową.

      – Uhm. – Unosząc wzrok, spojrzała na przeważnie gołe ściany sali jadalnej. – Rzeczywiście, dobrze by było odświętnie przystroić to miejsce.

      – Doskonale! – wykrzyknęła Melinda. – A więc powierzamy wam to zadanie.

      Claire uśmiechnęła się do dziewcząt.

      – Postarajcie się, aby jutro ta sala pięknie się prezentowała.

      Gdy się odwróciła, Melinda pochwyciła jej spojrzenie i powiedziała przyciszonym głosem:

      – To niedaleko i nie ma ryzyka, że złapie was burza śnieżna. Szybko wrócicie.

      Claire uniosła brwi.

      – To dobrze. Muszę przyznać, że jako osoba z południa nie biorę pod uwagę śnieżyc.

      Melinda zachichotała.

      – Pomieszkaj tu przez rok, a wtedy zaczniesz się liczyć z matką naturą. – Odwróciła głowę i popatrzyła na trzy najmłodsze dziewczęta, które siedziały najbliżej niej i Claire. Rzekła głośniej: – A zatem zostaje jeszcze wasza trójka. Rozmawiałam z kucharką i dowiedziałam się, że ma dziś piec słoneczka i babeczki bakaliowe.

      – Co to są słoneczka? – zapytała szybko Margaret.

      – To współczesna wersja dawnych, tradycyjnych ciastek świątecznych – wyjaśniła Melinda. – Tamte oryginalne były w kształcie pierścieni z dziurką pośrodku. I miały szlaczki symbolizujące promienie. Jadło się je o tej porze roku, aby ściągnąć z powrotem słońce.

      – A teraz piecze się słoneczka – wytłumaczyła Annabelle. – Są okrągłe jak talerzyki, z kółkiem pośrodku, od którego odchodzą promienie.

      – Właśnie. – Melinda spojrzała na młodsze dziewczynki. – Chciałybyście wziąć udział w ich pieczeniu? Kucharka mówiła też, że mogłybyście jej pomóc przy babeczkach.

      – Tak! – dobyło się z trzech młodych gardeł.

      Daniel uśmiechnął się mimo woli.

      – Świetnie – orzekł Raven. Klasnął w dłonie. – Wobec tego ja poprowadzę wyprawę po bierwiona.

      – Idę z tobą – powiedział Morris – wyposażony w bandaże.

      – Ja popilnuję dziewczynki w kuchni. – Melinda spojrzała na Claire. – Kucharka już ledwie trzyma się na nogach, a czekają ją jeszcze przygotowania do następnych dni.

      Claire lekko wzruszyła ramionami.

      – Dziewczęta i ja na pewno trafimy do lasu i z powrotem, zwłaszcza że Annabelle zna drogę.

      Raven, Morris i Melinda zwrócili spojrzenia na Daniela.

      Ten już otwierał usta, aby zaoferować swoje usługi, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, Louisa utkwiła duże przejrzyste oczy w Claire.

      – Czy jeden z panów nie powinien pójść z nami? – zapytała. – Niektóre gałęzie mogą rosnąć zbyt wysoko albo być zbyt ciężkie, a ktoś będzie musiał pociągnąć sanie, gdy załadujemy na nie zdobycze.

      Daniel skwapliwie skorzystał z nadarzającej się okazji.

      – Raven i Morris nie będą mnie potrzebowali… chętnie więc pójdę z grupą zbierającą gałęzie.

      – Wspaniały pomysł. – Melinda aprobująco skinęła głową.

      – Tak będzie bezpieczniej – dodał Raven.

      – Zwłaszcza że Raven i ja idziemy ze stolarzami – zauważył Morris. – To aż nadto dorosłych do opieki nad sześcioma chłopcami, choćby i z rodu Cynsterów. – To ostatnie powiedział, patrząc ironicznie na wspomnianych łobuziaków, z których wszyscy wyszczerzyli wesoło zęby.

      Daniel zwrócił się ku Claire z zachęcającym uśmiechem.

      – Pani prowadzi… ja zabezpieczam tyły.

      Spojrzała mu w oczy i zaczęła się zastanawiać, gdzie się podziały jej wspaniałe plany, aby go unikać. Tłumiąc westchnienie i nie zdradzając niepokoju, który ją ogarnął, skłoniła głowę, wstała i popatrzyła na dziewczęta.

      – Chodźcie, panienki. Włóżcie buty i płaszcze… nie zapomnijcie także o kapeluszach i rękawiczkach… i ruszamy w drogę. Musimy nie tylko zebrać gałęzie, lecz także zawiesić je na ścianach przed kolacją.

      Dała znak podopiecznym, by się podniosły, i popędziła je wzdłuż ławy – dzięki temu mogła pójść za nimi, nie korzystając z pomocy Daniela.

      Jeśli miała jakoś przetrwać następne dziesięć dni, musiała robić wszystko, by ograniczyć z nim fizyczny kontakt.

      Richard polecił ustawić na podwyższeniu przed kominkiem w kącie sali trzy wygodne fotele. Usadowieni na nich w cieple strzelających płomieni Helena, Algaria i McArdle obserwowali cztery grupy młodzieży, które właśnie wychodziły: trzy z nich pod czujnym okiem guwernerów albo guwernantki oraz jednej, złożonej z czternastoletnich dziewcząt, którą prowadzili opiekunowie obojga płci.

      – To niewątpliwie mądre posunięcie – skomentowała Algaria, wskazując ruchem głowy tych ostatnich.

      Pod wpływem uwagi wnuczki Helena patrzyła, jak Daniel Crosbie eskortuje grupę wybierającą się po gałązki – i dostrzegła, jakim wzrokiem spoglądał na damę, która prowadziła pochód. Uniosła kąciki ust.

      – Louisa jest bardzo bystra, nieprawdaż?

      Algaria prychnęła.

      – Rzekłabym raczej, że jak na swój wiek za dużo widzi, lecz przypuszczam, że ma to po tobie.

      Uśmiech Heleny zdradzał teraz dumę.

      – Rzeczywiście, po mnie, poprzez mojego syna. Przejęła to razem z oczami. – Ona, Devil, Sebastian i Louisa mieli takie same wielkie oczy barwy oliwinu. – Ale, niech mnie, mała ma rację… kwitnie nam tu romans. Tym lepiej, to rozjaśni nam jesień życia.

      McArdle, który nie bardzo nadążał za ich wymianą zdań, ściągnął brwi.

      – Romans? – Spojrzał na ostatnich wychodzących z sali chłopców. – Jakiż znowu romans?

      Helena i Algaria wymieniły spojrzenia, a potem wdowa machnęła ręką.

      – Nieważne. Będziemy tu sobie siedzieć wygodnie i śledzić rozwój wydarzeń… zobaczymy, co będzie do zobaczenia, a cokolwiek z tego wyjdzie, to się okaże.

      McArdle przez chwilę próbował zrozumieć pokrętne oświadczenie, a potem sarknął i rzucił Helenie karcące spojrzenie.

      Ona tylko się zaśmiała.

      Claire dopilnowała,