– Gdzie je wszystkie znajdziemy? – zapytała Louisa.
– Ja wiem! – odezwała się Annabelle, najmłodsza córka gospodarzy, jedna z czternastolatek. – To niedaleko… trzeba przejść przez most nad potokiem i zagłębić się w las.
– Będziemy musiały chodzić po lesie? – Therese się uśmiechnęła. Zerknęła na Louisę. – Mogłybyśmy włożyć nowe buty.
Louisa patrzyła na nią przez chwilę, a potem uśmiechnęła się i pokiwała głową.
– Uhm. – Unosząc wzrok, spojrzała na przeważnie gołe ściany sali jadalnej. – Rzeczywiście, dobrze by było odświętnie przystroić to miejsce.
– Doskonale! – wykrzyknęła Melinda. – A więc powierzamy wam to zadanie.
Claire uśmiechnęła się do dziewcząt.
– Postarajcie się, aby jutro ta sala pięknie się prezentowała.
Gdy się odwróciła, Melinda pochwyciła jej spojrzenie i powiedziała przyciszonym głosem:
– To niedaleko i nie ma ryzyka, że złapie was burza śnieżna. Szybko wrócicie.
Claire uniosła brwi.
– To dobrze. Muszę przyznać, że jako osoba z południa nie biorę pod uwagę śnieżyc.
Melinda zachichotała.
– Pomieszkaj tu przez rok, a wtedy zaczniesz się liczyć z matką naturą. – Odwróciła głowę i popatrzyła na trzy najmłodsze dziewczęta, które siedziały najbliżej niej i Claire. Rzekła głośniej: – A zatem zostaje jeszcze wasza trójka. Rozmawiałam z kucharką i dowiedziałam się, że ma dziś piec słoneczka i babeczki bakaliowe.
– Co to są słoneczka? – zapytała szybko Margaret.
– To współczesna wersja dawnych, tradycyjnych ciastek świątecznych – wyjaśniła Melinda. – Tamte oryginalne były w kształcie pierścieni z dziurką pośrodku. I miały szlaczki symbolizujące promienie. Jadło się je o tej porze roku, aby ściągnąć z powrotem słońce.
– A teraz piecze się słoneczka – wytłumaczyła Annabelle. – Są okrągłe jak talerzyki, z kółkiem pośrodku, od którego odchodzą promienie.
– Właśnie. – Melinda spojrzała na młodsze dziewczynki. – Chciałybyście wziąć udział w ich pieczeniu? Kucharka mówiła też, że mogłybyście jej pomóc przy babeczkach.
– Tak! – dobyło się z trzech młodych gardeł.
Daniel uśmiechnął się mimo woli.
– Świetnie – orzekł Raven. Klasnął w dłonie. – Wobec tego ja poprowadzę wyprawę po bierwiona.
– Idę z tobą – powiedział Morris – wyposażony w bandaże.
– Ja popilnuję dziewczynki w kuchni. – Melinda spojrzała na Claire. – Kucharka już ledwie trzyma się na nogach, a czekają ją jeszcze przygotowania do następnych dni.
Claire lekko wzruszyła ramionami.
– Dziewczęta i ja na pewno trafimy do lasu i z powrotem, zwłaszcza że Annabelle zna drogę.
Raven, Morris i Melinda zwrócili spojrzenia na Daniela.
Ten już otwierał usta, aby zaoferować swoje usługi, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, Louisa utkwiła duże przejrzyste oczy w Claire.
– Czy jeden z panów nie powinien pójść z nami? – zapytała. – Niektóre gałęzie mogą rosnąć zbyt wysoko albo być zbyt ciężkie, a ktoś będzie musiał pociągnąć sanie, gdy załadujemy na nie zdobycze.
Daniel skwapliwie skorzystał z nadarzającej się okazji.
– Raven i Morris nie będą mnie potrzebowali… chętnie więc pójdę z grupą zbierającą gałęzie.
– Wspaniały pomysł. – Melinda aprobująco skinęła głową.
– Tak będzie bezpieczniej – dodał Raven.
– Zwłaszcza że Raven i ja idziemy ze stolarzami – zauważył Morris. – To aż nadto dorosłych do opieki nad sześcioma chłopcami, choćby i z rodu Cynsterów. – To ostatnie powiedział, patrząc ironicznie na wspomnianych łobuziaków, z których wszyscy wyszczerzyli wesoło zęby.
Daniel zwrócił się ku Claire z zachęcającym uśmiechem.
– Pani prowadzi… ja zabezpieczam tyły.
Spojrzała mu w oczy i zaczęła się zastanawiać, gdzie się podziały jej wspaniałe plany, aby go unikać. Tłumiąc westchnienie i nie zdradzając niepokoju, który ją ogarnął, skłoniła głowę, wstała i popatrzyła na dziewczęta.
– Chodźcie, panienki. Włóżcie buty i płaszcze… nie zapomnijcie także o kapeluszach i rękawiczkach… i ruszamy w drogę. Musimy nie tylko zebrać gałęzie, lecz także zawiesić je na ścianach przed kolacją.
Dała znak podopiecznym, by się podniosły, i popędziła je wzdłuż ławy – dzięki temu mogła pójść za nimi, nie korzystając z pomocy Daniela.
Jeśli miała jakoś przetrwać następne dziesięć dni, musiała robić wszystko, by ograniczyć z nim fizyczny kontakt.
Richard polecił ustawić na podwyższeniu przed kominkiem w kącie sali trzy wygodne fotele. Usadowieni na nich w cieple strzelających płomieni Helena, Algaria i McArdle obserwowali cztery grupy młodzieży, które właśnie wychodziły: trzy z nich pod czujnym okiem guwernerów albo guwernantki oraz jednej, złożonej z czternastoletnich dziewcząt, którą prowadzili opiekunowie obojga płci.
– To niewątpliwie mądre posunięcie – skomentowała Algaria, wskazując ruchem głowy tych ostatnich.
Pod wpływem uwagi wnuczki Helena patrzyła, jak Daniel Crosbie eskortuje grupę wybierającą się po gałązki – i dostrzegła, jakim wzrokiem spoglądał na damę, która prowadziła pochód. Uniosła kąciki ust.
– Louisa jest bardzo bystra, nieprawdaż?
Algaria prychnęła.
– Rzekłabym raczej, że jak na swój wiek za dużo widzi, lecz przypuszczam, że ma to po tobie.
Uśmiech Heleny zdradzał teraz dumę.
– Rzeczywiście, po mnie, poprzez mojego syna. Przejęła to razem z oczami. – Ona, Devil, Sebastian i Louisa mieli takie same wielkie oczy barwy oliwinu. – Ale, niech mnie, mała ma rację… kwitnie nam tu romans. Tym lepiej, to rozjaśni nam jesień życia.
McArdle, który nie bardzo nadążał za ich wymianą zdań, ściągnął brwi.
– Romans? – Spojrzał na ostatnich wychodzących z sali chłopców. – Jakiż znowu romans?
Helena i Algaria wymieniły spojrzenia, a potem wdowa machnęła ręką.
– Nieważne. Będziemy tu sobie siedzieć wygodnie i śledzić rozwój wydarzeń… zobaczymy, co będzie do zobaczenia, a cokolwiek z tego wyjdzie, to się okaże.
McArdle przez chwilę próbował zrozumieć pokrętne oświadczenie, a potem sarknął i rzucił Helenie karcące spojrzenie.
Ona tylko się zaśmiała.
Claire dopilnowała,