Byliście jeszcze na mszy papieskiej w Krakowie.
Natychmiast po powrocie do domu przystąpiliśmy do wykonania nowego transparentu. Z takim samym napisem, ale chyba trochę większego. Bez przeszkód dotarliśmy z nim na krakowskie Błonia. To, co tam zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Ostatni dzień pielgrzymki Jana Pawła II był wielkim akordem, który zgromadził niewspółmiernie więcej ludzi niż w Warszawie czy Częstochowie. Ogromny tłum po brzegi wypełniał całe krakowskie Błonia. To było wielkie morze ludzi. Przypuszczam, że było to największe zgromadzenie w czasie pielgrzymek papieża do Polski. W Krakowie nasz transparent nie był już odosobniony. Były i inne, o podobnej treści. Spotkaliśmy się z niektórymi zaopatrzonymi w transparenty grupami. Byli ludzie z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela i Studenckiego Komitetu Solidarności. Widzieliśmy się wtedy z wieloma ludźmi z opozycji. To chyba wtedy poznałem m.in. Bronisława Wildsteina. Spotkaniem z papieżem żyło całe miasto. Długo po jego odlocie nieprzebrane tłumy przeżywały niezwykłe doznanie jedności, zupełnie niecodzienne przeżycie silnej więzi. Ludzie nie rozchodzili się, wypełnili miasto. W Rynku, pod pomnikiem Mickiewicza, podszedł do nas starszy pan, który powiedział, że widział nasz transparent w Warszawie i że umieszczone na nim hasło jest bardzo ważne, wyraża uczucia wielu ludzi.
Msza święta na krakowskich Błoniach podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Transparent trzyma Kornel Morawiecki (z prawej). 6 czerwca 1979 roku
Przypomnijmy, że władze starały się jak mogły, by umniejszyć doniosłość papieskiej wizyty. Spotkania z Janem Pawłem II nie były transmitowane na antenie telewizji ogólnopolskiej, a jedynie przez stacje lokalne. Czyli starano się „przytrzymać” w domach wiernych, których region odwiedzał papież, równocześnie nie dając możliwości śledzenia wydarzeń widzom z innych części kraju. Relacje opatrzone zresztą były wyjątkowo żałosnym komentarzem, a sposób fotografowania uroczystości miał pomniejszać ich rozmiar i zafałszować charakter tego, co się działo. Telewizja wykonywała instrukcje, w myśl których nie wolno było pokazywać prawdziwej wielkości tłumu wiernych. Zbliżenia miały obejmować przede wszystkim nie ludzi świeckich, ale zakonnice i kleryków. Wszystko to miało służyć budowaniu wrażenia, że przyjazd papieża ma charakter ściśle religijny i w głównej mierze dotyczy kleru. Kamerzyści wyposażeni w teleobiektywy wykonywali zadanie „wyławiania” z tłumu twarzy najmniej inteligentnych i niesympatycznych.
Wszystko to na nic się nie zdało. Wydarzenie było ogromne i do głębi przejmujące. 10 czerwca 1979 roku papież żegnał kraj inny od tego, który powitał osiem dni wcześniej. Dla naszej „transparentowej” grupy było to niezwykłe przeżycie. Przypuszczam, że ci, którzy w tych dniach mieli podobne doświadczenia, wyciągnęli analogiczne wnioski. Bardzo pokrzepiający był kontakt z tak wielkimi, duchowo zjednoczonymi tłumami. To bez wątpienia ośmieliło ludzi, wzbudziło wiarę w możliwość dokonania w kraju jakichś zmian, pomimo wszystkich geopolitycznych zależności. Papież w Krakowie bardzo dobitnie mówił, że nie ma prawdziwej Europy bez Polski niepodległej. Wypowiedział więc słowa bliskie tym, które umieściliśmy na naszym transparencie. Parę miesięcy później fotografię transparentu zobaczyłem w gablotce wiszącej we wrocławskim kościele przy ul. Wittiga. Okazało się, że zdjęcie zrobił nam w Warszawie Stanisław Pankanin, który zresztą później pisał artykuły do „Biuletynu Dolnośląskiego”.
Biuletyn
Kornel Morawiecki jako wykładowca na Politechnice Wrocławskiej, przełom lat 70. i 80.
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych ożywiła się opozycja…
Zaczęła przybierać formy zorganizowane. Pamiętać jednak trzeba, że organizacja „Ruch” Andrzeja Czumy, Emila Morgiewicza, Wiesława Kęcika i innych działała już od połowy lat sześćdziesiątych. W znacznej mierze wywodziła się jeszcze ze środowisk Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” i za główny cel stawiała sobie niepodległość Polski. Pod wieloma względami była bardzo bliska naszej późniejszej Solidarności Walczącej. U kresu czasów Gomułki zapadły surowe wyroki. Andrzej Czuma siedział do lipca 1974 roku.
To było chyba nieco inne siedzenie od tego z lat osiemdziesiątych. Takie bardziej osamotnione.
Bez wątpienia. Rok 1976 był pewnym przełomem. Zaczął załamywać się Gierkowski plan gospodarczy. Generalnie był absurdem, choć nieliczne inwestycje miały sens. Zmiany w konstytucji PRL-u zakładały jeszcze większą zależność od Związku Sowieckiego, jeszcze dalej idący serwilizm. W sprawach ustrojowych plan ten oznaczał budowę systemu coraz bardziej dogmatycznego. No, a czerwiec 1976 roku był sygnałem, że potencjał protestu społecznego rośnie. Komuniści opanowali sytuację głównie dzięki natychmiastowemu odwołaniu podwyżek cen. Strajki i demonstracje udało im się stłumić, ale wkrótce zaczęło się coś bardziej niebezpiecznego dla władz. Zaczęły się rozwijać różne formy życia społecznego i politycznego, co oznaczało łamanie monopolu rządów totalitarnych. Pamięta się dziś przede wszystkim o Komitecie Obrony Robotników, a przecież w 1977 roku powstał Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, z którego potem wyłoniły się Konfederacja Polski Niepodległej i Ruch Młodej Polski. Na Górnym Śląsku i na Wybrzeżu zaczęły działać Wolne Związki Zawodowe, na Lubelszczyźnie w 1978 roku Janusz Rożek zainicjował Ruch Obrony Chłopów, we Wrocławiu, głównie za sprawą Adama Pleśnara, odżył Ruch Wolnych Demokratów. Od 1977 roku w kolejnych ośrodkach akademickich zawiązywały się Studenckie Komitety Solidarności. Także w większych miastach pojawiły się Komitety Obrony Społecznej. Tych różnych niezależnych inicjatyw było coraz więcej. Służba Bezpieczeństwa na różne sposoby starała się im przeciwdziałać. Ekipa Gierka unikała dłuższego przetrzymywania w więzieniach osób skazanych z powodów politycznych. Dla kreowanego modelu państwa potrzebny był… hmm… nazwijmy to, „w miarę przyzwoity wizerunek PRL-u”. Zamiast wyroków normą stało się nękanie. Zatrzymania, grzywny, rewizje w mieszkaniach, pobicia, zwalnianie z pracy. Im dalej od stolicy, tym te represje były dotkliwsze. Ale też społeczeństwo coraz lepiej potrafiło się bronić, choćby nagłaśniając każdy fakt naruszenia prawa. Ogromne znaczenie miał rozwój wydawnictw „drugiego obiegu”. Po Niezależnej Oficynie Wydawniczej powstały kolejne, m.in. „Klin” i wiele innych periodyków. We Wrocławiu chyba najsilniejszym środowiskiem opozycyjnym był krąg Klubu Samoobrony Społecznej. Jego organem miał być „Biuletyn Dolnośląski”, ale dość szybko okazał się pismem niezależnym od Klubu. To znaczy – na pewno z KSS-em współpracującym, popierającym jego działania, ale nie jego organem.
„Biuletyn Dolnośląski” był też chyba owocem ożywiającego się w latach siedemdziesiątych niezależnego życia intelektualnego?
Zapewne tak. W pewnym momencie różne rozmowy o historii, polityce, próby przewidywania dalszego rozwoju wydarzeń, oceny trwałości systemu komunistycznego zaczęły się przeradzać z okazjonalnych spotkań towarzyskich w cykliczne wykłady i dyskusje ze ściśle określonym tematem. W prywatnych mieszkaniach odbywały się także uroczystości związane z rocznicami narodowymi.