Kornel Morawiecki. Autobiografia. Artur Adamski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Artur Adamski
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-64526-58-9
Скачать книгу
krążyć m.in. wokół „Kornelówki”. Ich działania wyglądały czasem dość zabawnie. Krótko po tym, jak ujawniłem swoje związki z drugim obiegiem wydawniczym, przylegający do mojej działki fragment lasu zaroił się od grzybiarzy. Niespecjalnie im przeszkadzało, że wczesną wiosną czy u progu zimy trudno o jakiekolwiek grzyby. Uparcie i na zmiany krążyli tam, nieskończoną ilość razy przetrząsając każdą garść ściółki leśnej i było im najwyraźniej obojętne, że zwykle nie udawało się tam znaleźć nawet jednego maślaka. Potem „grzybiarzy” jakby olśniło i zimową porą przeobrazili się w „myśliwych”. Wcześniej nikt tam żadnych łowców, przynajmniej w tej części lasu, nie widywał. A nagle zaroiło się od „patroli” uzbrojonych w dubeltówki i czatujących na zwierzynę, najchętniej tuż pod oknami pęgowskiego domku. Pewnego razu po przybyciu do „Kornelówki” zobaczyłem, że z dwóch stron budynku, na granicach działki, stoją drewniane wieże – ambony strzeleckie, których otwory zwrócone są w stronę moich okien. Odtąd bardzo często mieliśmy w „Kornelówce” towarzystwo facetów obserwujących nas z tego podwyższenia, czasem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

      W sierpniu 1980 roku SB szukała cię m.in. w Pęgowie.

      Jak tylko fala strajkowa zaczęła przybierać na sile, bezpieka zaczęła ścigać wszystkich, którzy w jej ocenie mogli przyczynić się do eskalacji protestów. Szukali mnie i we Wrocławiu, i w Pęgowie. Zamieszkałem wtedy u znajomych. W wyjątkowo dużym nakładzie wydrukowaliśmy „Biuletyn Dolnośląski” zawierający informacje o strajkach i listę postulatów.

      W latach osiemdziesiątych z „Kornelówki” korzystały bardzo różne środowiska. Słyszałem relacje ludzi zupełnie niezwiązanych z opozycją. Opowiadano mi o wizytach rozmaitych wspólnot religijnych. Znajomy nauczyciel muzyki, który dotarł tam z grupą członków ruchu „Światło-Życie”, zachwycał się pianinem, przy którego akompaniamencie młodzież śpiewała całymi dniami. Inni wspominali oryginalny, pomysłowo zbudowany kominek.

      Od 13 grudnia 1981 roku pęgowski dom był jednym z tych miejsc, do których po prostu nie mogłem się zbliżyć. Natomiast często tętnił życiem i rzeczywiście, o ile mi wiadomo, trafiali tam ludzie z bardzo różnych środowisk. W pierwszych miesiącach stanu wojennego sceneria była jednak ponura. W lesie przebywały oddziały wojskowe, m.in. wyposażone w czołgi. Żołnierze ci stanowili chyba rezerwę przygotowaną na wypadek konieczności rzucenia dodatkowych sił do tłumienia strajków we Wrocławiu. Wokół „Kornelówki” ciągle krążyli funkcjonariusza SB. Przybywający tam narażali się na legitymowanie lub nawet zatrzymywanie. Co jakiś czas zdarzały się włamania, wybijanie szyb, wrzucanie do środka cuchnących substancji. Rodzina i znajomi starali się więc, by stale był tam ktoś obecny. Esbecja jednak nigdy nie spuszczała tego miejsca z oka, o czym świadczy wydarzenie z połowy lat osiemdziesiątych. Przyjechał wtedy do Pęgowa któryś z moich kolegów ze swoimi znajomymi. Obserwującym dom funkcjonariuszom bezpieki jeden z gości wydał się bardzo podobny do mnie. Jak mi potem opowiadano, nagle podjechały samochody, z których wyskoczyło kilku facetów i rzuciło się na tego przypominającego mnie człowieka. Wciągnęli go do jednego z wozów, po czym z piskiem opon odjechali. Pędząc na sygnale, dotarli do komisariatu, gdzie dopiero po jakimś czasie zorientowali się, że zatrzymanym nie jest Morawiecki.

F 103

      Rodzina i przyjaciele Morawieckich w Pęgowie, 1979 rok. W środku żona Kornela, Jadwiga

      Odbywało się to w pośpiechu, bo pewnie bali się oporu. Esbecy byli w sporym oddaleniu od swojego komisariatu i nie mogli liczyć na błyskawiczne posiłki. Ładnych parę lat po wprowadzeniu stanu wojennego ciągle kilku funkcjonariuszy dyżurowało w okolicy pęgowskiego domu…

      Dziś wiemy, że mogło to być związane z decyzją Kiszczaka, by w celu rozpracowywania Solidarności Walczącej ściągnąć do Wrocławia jednostki SB z Warszawy i prowadzić permanentną, długotrwałą obserwację wybranych obiektów związanych z organizacją. Mieliśmy wówczas informacje na ten temat. Jak powiedziałem, do „Kornelówki” nie mogłem się wtedy zbliżać. Bywałem jednak stosunkowo niedaleko od niej. Przez jakiś czas ukrywałem się kilka kilometrów dalej, w Osolinie, w domu Andrzeja Stadnickiego. Tam zresztą co jakiś czas zbierała się Rada i Komitet Wykonawczy Solidarności Walczącej. Jakiś czas pod zmienionym nazwiskiem przebywałem też w jednym z sanatoriów w Obornikach Śląskich. Skierowanie i częściowo sfałszowaną dokumentację sporządzili lekarze związani z SW. Tym sposobem mogłem trochę odpocząć i podreperować zdrowie. Później ze dwa tygodnie ukrywałem się w ośrodku wypoczynkowym leżącym pod lasem, przy drodze do Wielkiej Lipy. Te miejsca całkiem nieźle nadawały się na kryjówkę. Stosunkowo blisko Wrocławia, więc nie było kłopotu, żeby do mnie dotrzeć, a zarazem na tyle daleko, że można było solidnie sprawdzić, czy nie jest się śledzonym. A sanatoria czy ośrodki wypoczynkowe to też miejsca, w których ludzie wymieniają się wraz z kolejnymi turnusami. Pojawienie się kogoś z zewnątrz jest tam naturalne, nie budzi podejrzeń. Choć oczywiście minimalizowałem kontakty z wczasowiczami. Wędrówki po tamtejszych wielkich lasach także były zachowaniem naturalnym.

      Dom Andrzeja Stadnickiego w Osolinie też był ciekawym miejscem, ważnym dla opozycji i podziemia.

      Andrzej w latach siedemdziesiątych był pracownikiem naukowym Akademii Medycznej w Poznaniu. Spotkał się ze stanowczą odmową wydania paszportu, mimo że chciał wyjechać tylko na krótki wakacyjny urlop do rodziny. Nie zamierzał uciekać z kraju. Poprosił o uzasadnienie decyzji i dowiedział się, że paszportu nie dostanie, gdyż „jako wysoko wykwalifikowany specjalista mógłby spotkać się z korzystną ofertą zatrudnienia na Zachodzie, w wyniku czego mógłby nie powrócić do kraju”. Na taką argumentację Andrzej odparł, że jeśli praca na uczelni skutkuje radykalnym ograniczeniem jego wolności, to on z tej pracy rezygnuje. Na kilka lat wyjechał w Bieszczady, gdzie zajmował się wypalaniem węgla drzewnego. W Osolinie pojawił się na początku lat osiemdziesiątych, gdyż dostał w spadku dom. Szybko nawiązał kontakt ze środowiskami opozycyjnymi, a SB jego osobą wtedy się chyba nie interesowała. Był człowiekiem nowym w tamtym miejscu, a jego dom znajdował się dość daleko od fabryk, uczelni, ośrodków niepokoju. W połowie lat osiemdziesiątych w Osolinie spotkałem się m.in. ze Zbigniewem Romaszewskim i Andrzejem Gwiazdą. Dotarcie tam każdego z nich było dość skomplikowaną operacją. Bo oni oczywiście musieli wcześniej „zgubić ogony”. W Osolinie odbywały się też zebrania Solidarności Rolników z Józefem Teligą. Do swojej działalności dom Andrzeja Stadnickiego wykorzystywał Wojciech Myślecki. Z czasem jednak przestało w nim być bezpiecznie. Chyba pojawiało się tam zbyt dużo ludzi związanych z podziemiem. Dzięki gościnności Andrzeja i jego rodziny znajdywali u nich azyl ludzie nękani przez bezpiekę. Długo mieszkał tam Krzysztof Turkowski i wielu innych.

      Za kimś, komu Stadniccy udzielili gościny, mógł po pewnym czasie dotrzeć tam „ogon” esbecji.

      Mieli tego świadomość i goście, i gospodarze. Obserwacja domu w Osolinie nie była jednak tak ostentacyjna jak w Pęgowie.

      Przygoda twojego „sobowtóra” nie była jedynym incydentem związanym z „Kornelówką”.

      Zdarzały się też inne. Pewnego razu w domu przebywał tylko jeden człowiek – starszy pan z psem. Przed wjazdem na podwórko zatrzymał się jakiś samochód. Kiedy starszy pan wyszedł, kierowca samochodu opuścił szybę i, nie wychodząc z wozu, zabił psa strzałem z pistoletu.

      Ewidentna próba zastraszenia ludzi w jakiś sposób z tobą związanych…

      Być może. Różne rzeczy działy się w latach osiemdziesiątych wokół „Kornelówki”