Kornel Morawiecki. Autobiografia. Artur Adamski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Artur Adamski
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-64526-58-9
Скачать книгу
w tym kraju temat ten podejmowaliśmy chyba w każdym numerze. Uważałem, że polska opozycja powinna zabrać głos w tej sprawie. W Warszawie spotkałem się z działaczami KOR-u. Mówiłem, że mamy do czynienia z imperialistyczną agresją, gwałceniem niepodległości ościennego kraju. Z Afganistanu docierały wiadomości o zbrodniach wojennych i walce z agresorem. Byłem zdania, że wymogiem przyzwoitości jest wydanie oświadczenia. Rozumiałem, że to może ściągnąć nieprzychylność władz czy nawet dodatkowe represje, że może zirytować władców Kremla. Niemniej jednak jeśli już decydujemy się na czynny udział w życiu publicznym, nie możemy nie zajmować stanowiska w tak ważnych sprawach. Wywiązała się niezbyt długa dyskusja, z której wynikało ogólnie niechętne nastawienie do takiej propozycji. No i podjęta została decyzja, że KOR w sprawie Afganistanu żadnego stanowiska nie zajmie. Chwilę później podeszła do mnie Ewa Milewicz i powiedziała: „Masz rację. Uważam, że KOR powinien potępić sowiecką agresję na Afganistan”. Niestety nie zdecydowała się głośno wyartykułować tego poglądu.

      Na początku 1980 roku we Wrocławiu pojawiło się długo niewidziane zjawisko: ulotki na ulicach miasta.

      Wiele organizacji opozycyjnych wezwało do bojkotu tzw. wyborów. Takie samo stanowisko zajął też Ruch „Światło-Życie”, czyli „oazy” księdza Blachnickiego. Drukowaliśmy parę rodzajów ulotek. Niektóre zawierały rysunki wykazujące absurd głosowania wyłącznie na tych, których wskazała partia komunistyczna. Inne zawierały tekst tłumaczący, czym powinny być rzeczywiste wybory. I proste hasło: „Nie idziesz – nie kłamiesz”. Wielokrotnie rozrzucali je m.in. Jurek Filak i Włodek Strzemiński. Często w najbardziej ruchliwych miejscach, np. na zewnątrz i wewnątrz domu towarowego PDT. Parę razy esbecja prawie ich miała, ale zawsze dawali radę uciec, zniknąć w tłumie.

      No i rola „Biuletynu Dolnośląskiego” w Sierpniu ‘80…

      Nie wiem, jaką rolę „Biuletyn” rzeczywiście odegrał. Mogę powiedzieć o celu, jaki sobie wtedy postawiliśmy, i ile udało się nam zrobić. W tę inicjatywę wydawniczą było wówczas zaangażowanych około trzydziestu osób, ale były wakacje i większość ludzi przebywała na urlopach. Jak tylko dowiedzieliśmy się o strajkach na Wybrzeżu, uznaliśmy, że trzeba zrobić wszystko, by do protestów tych dołączyła się nasza część kraju. Listę postulatów przywiózł z Gdańska Zenon Pałka. Szybko zorientowaliśmy się, że SB zatrzymuje wszystkich ludzi, którzy wydają się jej podejrzani. Zaliczałem się już do tej grupy – szukali mnie na Politechnice, w domu wrocławskim i pęgowskim. Ukrywałem się więc. „Biuletyn Dolnośląski” z informacją o fali strajkowej i listą postulatów drukowaliśmy dniami i nocami. Egzemplarzy pisma było tyle, że nie byliśmy w stanie ich rozkolportować. SB obstawiała wrocławskie zakłady pracy, straż przemysłowa dostała polecenie niedopuszczenia do przeniknięcia na teren fabryk jakichkolwiek ludzi z zewnątrz, no i oczywiście wydawnictw bezdebitowych. Zaczęliśmy więc w kilka osób (ja, Jurek Petryniak, Zbyszek Duszak, Jacek Rogowski, bracia Rogusowie) rozkładać ulotki „Biuletynu Dolnośląskiego” w autobusach i tramwajach. Po jakimś wyjątkowo obfitym wydruku w każdym wagonie stojącym na pętli rozkładaliśmy po kilkadziesiąt egzemplarzy „Biuletynu”. Szybko znaleźli się chętni do pomocy – studenci, uczniowie szkół średnich. Często kładli trochę druków na siedzenia i wyskakiwali z tramwaju na światłach. Wieczorami to samo powtarzali w windach, na klatkach schodowych. Jakaż była nasza radość, gdy rankiem 26 sierpnia autobusy, w których kolportowaliśmy ulotki wzywające do solidarności ze stoczniowcami, zaczęły zjeżdżać do zajezdni. Strajk, dotąd zlokalizowany na Wybrzeżu, stał się protestem ogólnopolskim.

      W końcu Wrocław stanął. A gdy do protestu włączyła się komunikacja miejska, strajk generalny błyskawicznie rozlał się po całym regionie, obejmując wielkie zakłady i małe fabryczki. Ludzie wiedzieli, że nie przerwali pracy, aby domagać się podwyżek płac, lecz żądali czegoś znacznie ważniejszego. Jaka była w tym rola redagowanej i drukowanej przez ciebie gazetki zawierającej informacje o protestach, listę postulatów, wezwanie do ich poparcia?

      Trudno powiedzieć, ale myślę, że nasz „Biuletyn” dobrze się tej sprawie przysłużył.

      Czyli od wybuchu strajków na Wybrzeżu ukrywałeś się i wraz ze swoim środowiskiem robiłeś wszystko, co się dało, by Dolny Śląsk przyłączył się do akcji zapoczątkowanej na Wybrzeżu. A gdzie byłeś, gdy stanął Wrocław?

      Dość szybko centralnym ośrodkiem Sierpnia ‘80 na Dolnym Śląsku stała się zajezdnia autobusowa MPK przy u. Grabiszyńskiej. Dotarło tam mnóstwo ludzi z opozycji. Byli przydatni, bo trzeba było uruchomić druk, organizować się. Już pierwszy dzień w zajezdni pełen był informacji o setkach zakładów, które rozpoczęły strajk. Fabryki wielkie i małe, z miast większych i mniejszych. Docierali delegaci z dziesiątek miejscowości i informowali, że te protesty są masowe, że zakłady są okupowane przez całe załogi, że jest w nich atmosfera wielkiej determinacji i braterstwa, że panuje idealny porządek. I że wszystkie są wspierane przez rodziny pracowników, przez emerytów i młodzież. Poparcie dla strajku emanowało zresztą ze wszystkich stron. Zajezdnia cały czas otoczona była tłumem przyjaznych nam ludzi. Donoszono jedzenie, bez przerwy pytano, w jaki sposób można strajkowi pomóc. To samo działo się pod innymi zakładami. Dość szybko pojawili się też przedstawiciele komunistycznych władz, którzy chcieli rozmawiać z komitetem strajkowymi i doprowadzić do jakiegoś porozumienia.

      Czyli chodziło im o to, żeby oprócz porozumień z gdańskim Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym zawarte zostały jakieś porozumienia we Wrocławiu? Tak jak to się potem wydarzyło w Szczecinie i Jastrzębiu?

      Do czegoś takiego, do doprowadzenia do „porozumień wrocławskich”, władze bardzo chciały nas nakłonić. Jednoznacznie zwyciężało jednak nasze stanowisko, że za swoich reprezentantów w skali całego kraju uznajemy gdański MKS. Dolnośląski Komitet Strajkowy odpowiadał więc, że to tam, w Gdańsku, należy rozmawiać i tam zawierać porozumienia.

      Posłanie do Narodów Europy Wschodniej

F 144

      Kornel Morawiecki jako pszczelarz, początek lat 80. XX wieku

      Jesienią 1981 roku zostałeś aresztowany.

      Tak, postawiono mi zarzut podważania sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Kluczowym na to dowodem były wydawnictwa w języku rosyjskim, za pomocą których chcieliśmy wyjaśnić obywatelom ZSRR, głównie żołnierzom stacjonującym w naszym kraju, jakie są polskie dążenia, o co chodzi „Solidarności”. Nie zawierały żadnych wrogich treści. Przeciwnie. Informowaliśmy, że nie mamy wrogich zamiarów i że realizacja polskich dążeń jest we wspólnym interesie innych narodów Europy środkowej i wschodniej. Wskazywaliśmy, że nasz los w ogromnej mierze jest losem wspólnym. Tę próbę kontaktu z obywatelami ZSRR potraktowano dość surowo. Czyli – nakaz aresztowania, uwięzienie. Szybko jednak przyjaciele pospieszyli z poręczeniem dla mnie. Udzielił go m.in. rektor Politechniki Wrocławskiej, czyli mojego pracodawcy, a Zarząd Regionu NSZZ „Solidarność” Dolny Śląsk zażądał uwolnienia mnie pod groźbą strajku w całym regionie. W efekcie wypuszczono mnie z aresztu i pozwolono odpowiadać z wolnej stopy. Proces przed wrocławskim sądem rozpoczął się bardzo szybko, wkrótce stanąłem na pierwszej rozprawie.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив