Czwórka funkcjonariuszy podniosła znieruchomiałą istotę z podłogi i wyniosła z pokoju.
– Prasa już tu jest – oznajmił Poole.
– Wiem.
– Idź tam i złóż oświadczenie, zanim mój przełożony każe zrobić to mnie.
– To sprawa Sama. On powinien to zrobić.
– Nikt nie postawi Sama przed kamerami. Nie teraz.
Nash przeczesał włosy dłonią, w miarę możliwości wygładził fryzurę.
– Pojebane to wszystko.
Poole nic na to nie odpowiedział. Patrzył na resztki kamery leżące na ziemi.
Nash wyszedł, zanim agent mógłby go o to zapytać, po drodze zabierając tekturową tabliczkę Bishopa.
Podążył za ludźmi prowadzącymi Bishopa korytarzem, w dół po schodach, na stopnie przed budynkiem. Tam zamarł.
Na ulicy, przed dwudziestoma minutami całkiem wyludnionej, teraz jakimś cudem roiło się od ludzi. Na jezdni stało kilkanaście samochodów różnych służb bezpieczeństwa – vany, radiowozy, pojazdy SWAT. Tego się spodziewał. Zgodnie z instrukcjami, których udzielili im wspólnie z Poole’em, posiłki jechały prawie kilometr za nim i rozstawiły się na pozycjach jakieś dwie przecznice dalej, dość daleko, by nie rzucać się w oczy. Na oblodzone chodniki wylegli też mieszkańcy okolicznych budynków. Do tego dwa wozy transmisyjne i jeszcze jeden próbujący przebić się przez blokadę policyjną.
Czterej funkcjonariusze znieśli Bishopa po schodach do czarnej furgonetki SWAT, gdzie kolejna dwójka pomogła wsadzić go do środka i zamknąć drzwi. Wszystko rozegrało się w ciągu kilku minut, co Nashowi wydawało się snem. Większość reporterów wykrzykiwała to samo pytanie, które i jemu obijało się w głowie – po co Bishop miałby się oddać w ręce wymiaru sprawiedliwości?
Wokół w najlepsze pstrykały aparaty fotograficzne i Nash zdał sobie nagle sprawę, że reporterzy przerzucili się z akcji ładowania Bishopa do wozu na niego samego, tak jak stał na progu McCormick 426 na tle zielonych drzwi, wyważonych i wiszących pod dziwnym kątem na dwóch z trzech pozostałych zawiasów. „Chujowa sprawa” – pomyślał Nash, patrząc na penisa nasprejowanego na wejściu. Nawet się uśmiechnął, choć tylko na chwilę. Kolejne pstryknięcia aparatów sprowadziły go na ziemię.
– Mógłby pan podnieść tę tabliczkę?
Prośba padła z ust jednego z fotografów. Miał na sobie granatową kurtkę z logo „Chicago Examinera”.
Nash przypomniał sobie, że wciąż ma w ręku tekturową tabliczkę Bishopa, i szybko obrócił ją tyłem do przodu, żeby ukryć napis. Fotograf i tak cyknął zdjęcie.
Lizeth Loudon, reporterka z Channel 7, stała u podnóża schodów i mówiła do kamery, ale Nash nie słyszał jej słów. Chwilę później zwróciła się do niego:
– Nadajemy na żywo. Panie detektywie, czy to prawda, że Anson Bishop oddał się w ręce policji?
Nash otworzył usta, ale zorientował się, że nie wie, co właściwie powiedzieć. W ogóle się nad tym nie zastanowił. Samowi przychodziło to tak łatwo – zawsze potrafił coś zaimprowizować.
Loudon stała przed nim, podtykając mu mikrofon przed twarz, a choć trwało to pewnie tylko sekundę czy dwie, Nashowi zdawało się ciągnąć godzinami. Odchrząknął.
– Dziś rano Anson Bishop skontaktował się z policją Chicago i postawił… – Nie, nie mógł powiedzieć o pogróżkach. Gdyby powiedział, że Bishop zagroził rozprzestrzenieniem wirusa, jeśli on nie stawiłby się na spotkaniu sam, wywołałby tylko panikę. Potrzebował czegoś pokrzepiającego, żeby wszystkich uspokoić. Tak zrobiłby Sam. – Wiedzieliśmy, że go tu znajdziemy, więc dzięki połączeniu sił z FBI policja Chicago wykorzystała tę szansę, by ująć i aresztować Bishopa.
Loudon zmarszczyła brwi.
– A co z ofiarami, które znaleziono dziś rano? – zapytała do mikrofonu. – Czy udało się odnaleźć resztę wirusa? Czy osoby ze szpitala Strogera będą mogły wreszcie opuścić budynek?
Nash nie odpowiedział na te pytania.
– Mieszkańcy Chicago mogą wreszcie spać spokojnie, wiedząc, że potwór, który terroryzował nasze miasto, trafił za kratki – oświadczył.
Przecisnął się przez tłum do swojego chevroleta.
Nie miał powietrza w obu przednich oponach.
Kątem oka zauważył, że właściciel sklepu przygląda mu się ze swojego narożnego lokalu. Kiedy odwrócił się w tamtą stronę, mężczyzna zaciągnął rolety.
26
– Co za masakra.
Clair pomyślała, że Klozowski naprawdę nie musiał mówić tego na głos, ale widocznie czuł potrzebę stwierdzenia oczywistego faktu. Najchętniej dopadłaby jego laptopa, zatrzasnęła go z hukiem i zdzieliła go nim po głowie. Nie pierwszy raz miała taką fantazję, ale chyba jeszcze nigdy wcześniej nie czuła się tak bliska jej urzeczywistnienia. Oczywiście gdyby nie była jednocześnie tak strasznie zmęczona, obolała i zakatarzona.
Kiedy zadzwoniła do kapitana Daltona z wieścią o śmierci Upchurcha, przełożony nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Uznała, że właściwie nie miał powodu do zdziwienia, ale ostatnie słowa Upchurcha również go nie zszokowały, a to już było co najmniej dziwne. Znał Sama na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to nieprawda, a tymczasem kapitan zareagował na wiadomość jak na prognozę pogody, po czym zabronił jej komukolwiek o tym mówić – prasie, federalnym, komukolwiek.
Zawibrowała jej komórka, Clair zerknęła na wyświetlacz:
„Bishop aresztowany”
Wiadomość od Nasha.
– Nash złapał Bishopa – powiedziała Clair tak cicho, że nie była nawet pewna, czy Kloz ją usłyszał.
Nachylił się nad laptopem.
– Wiem. Mówię przecież, że niezła masakra. Chodź, musisz to zobaczyć.
Cały ten czas siedziała na podłodze, oparta plecami o ścianę tuż przy drzwiach, więc kiedy wstała, głośno zatrzeszczało jej w stawach. Kloz obrócił komputer ekranem w jej stronę. Na górze widniało zdjęcie Nasha stojącego przed jakimś budynkiem z tekturową tabliczką z napisem „Poddaję się”. Niżej wyświetlało się zapętlone nagranie wideo – Nash kopał Ansona Bishopa, który klęczał na podłodze w jakimś pomieszczeniu. Za każdym razem, gdy stopa policjanta trafiała w brzuch Bishopa, filmik zaczynał się odtwarzać od nowa. Pod spodem duże czarne litery układały się w napis: „Stróż bezpieczeństwa w akcji”.
– Lata to po wszystkich portalach społecznościowych.
– O nie.
– To nie koniec. – Kloz kliknął link do kolejnego filmiku. Zaczynało się od ujęcia Nasha kopiącego Bishopa w żołądek (wyraźnie pochodziło z tego samego nagrania co poprzedni wycinek), ale potem Bishop dochodził do siebie, kasłał i mówił: „Jak widać, poddałem się funkcjonariuszowi policji. Żadnego usiłowania ataku. Zero agresji. Tymczasem tenże detektyw uznał za słuszne stosować wobec mnie siłę, grozić mi śmiercią. Dlatego was tu zaprosiłem, żebyście byli świadkami tej sytuacji. Żeby udokumentować, jak mnie potraktował. Wiedziałem, że tak będzie, bo traktuje się mnie tak od samego początku. Chicagowska