Szóste dziecko. J.D. Barker. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: J.D. Barker
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788381435529
Скачать книгу
słuchała połowy rozmowy, patrzyła, jak Kloz kiwa głową, w końcu odłożył słuchawkę. Wiedziała, o co chodziło, zanim nawet się odezwał. Ale i tak powiedział:

      – Upchurch nie żyje.

      24

      Tamtego wieczoru wrócił detektyw Welderman. Nie wszedł do środka. Siedział za kierownicą swojego samochodu zaparkowanego na naszym podjeździe, silnik warkotał, przez spuszczoną szybę mniej więcej co minutę wysuwał się papieros, kiedy Welderman strzepywał popiół. Czekał tak jakieś pięć minut, wreszcie Tegan i Kristina wyszły z domu i wsiadły na tylne siedzenie. Patrzyłem, jak odjeżdżają, tylne światła samochodu zrobiły się małe jak czerwone łebki od szpilki, aż w końcu całkiem zniknęły. Była dziewiąta z minutami.

      – Wiesz, dokąd oni jeżdżą? – zapytałem.

      Paul leżał na swoim łóżku i pracował nad Dziwnymi przypadkami Maybelle Markel. Poprzedniej nocy ukradł z pokoju Tegan jej sweter, podniósł go teraz do nosa i mocno wciągnął powietrze.

      – Cicho. Próbuję się zainspirować.

      – Wąchaniem swetra Tegan?

      – Wąchanie jej majtek byłoby trochę obleśne.

      Mógłbym się założyć, że Paul miał gdzieś schowany szeroki wybór odzieży Tegan, ale jeszcze nie znalazłem jego kryjówki.

      – Prawie codziennie gdzieś je zabiera. Dokąd jeżdżą?

      Paul odłożył sweter na bok i wrócił do rysowania.

      – Powinieneś się raczej skupić na pozytywach: to nie ty siedzisz teraz w samochodzie policjanta. To kiepski sposób spędzania wieczoru.

      – Wiesz, dokąd on je zabiera?

      Paul przejrzał flamastry, wybrał czerwony i zaczął kolorować rysunek.

      – Mój drogi, zadajesz niewłaściwe pytania.

      – Jak to?

      – Powinieneś raczej zapytać, jak skłonić Kristinę do tego, żeby znów się o ciebie poocierała tym seksownym ciałkiem, tak jak wczoraj w salonie.

      Znów zalałem się rumieńcem.

      – Wygłupiała się tylko.

      Paul parsknął.

      – Taa, wygłupiała się, ale z tobą. Dla obeznanych ze zwyczajami godowymi samic to jasny sygnał, że jesteś już dość duży, żeby przejechać się tą kolejką, musisz tylko kupić bilet i wsiadać.

      – Nie wydaje mi się, żeby to właśnie miała na myśli.

      Zignorował moje obiekcje.

      – Sama ci się podkłada. Chce, żebyś skradł jej wianek. Ma ochotę na małe bara-bara. Szybki numerek. Cimcirimci. Ciupcianie. Bzykanko. Zaklinanie pytona Ansona. Jakbyś nie był takim półmózgiem, to już byś jej grzał łóżeczko i czekał, aż twoja luba wróci do swojego pokoju, cała napalona po dziewczyńskim wyjściu na miasto.

      – Dziewczyńskim? Z detektywem?

      – A jak myślisz, dokąd one pojechały? – Paul zakręcił czerwony flamaster i sięgnął po zielony. – Co miały na sobie nasze urocze sąsiadki?

      Powiedziałem mu, że Tegan miała na sobie czarną sukienkę i buty na wysokim obcasie. Sukienka Kristiny była chyba granatowa, ale trudno było stwierdzić w tym świetle.

      – Dla nas się tak nie stroją – zauważył Paul. – Nam prezentują się zwykle w piżamach i rozciągniętych dresach. Dzisiaj musiała być jakaś specjalna okazja.

      Usłyszałem trzaśnięcie drzwi na korytarzu. Potem Borsuk zaczął na kogoś krzyczeć. Pewnie na swojego współlokatora, Młodego. Obaj byli nieco młodsi od reszty z nas i prawie z nikim się nie zadawali. Borsuk miał pewnie ze dwanaście lat. Nie miałem pojęcia, jak naprawdę się nazywał, ale „Borsuk” świetnie do niego pasowało. Miał małe oczka i marszczył nos, kiedy coś go denerwowało, czyli prawie zawsze. Nie miałem pojęcia, dlaczego Młodego nazywają „Młody”, ale wszyscy tak robili, więc ja też.

      Paul pokazał mi swój obrazek.

      Naga Tegan leżała na ręczniku z zamkniętymi oczami. Kristina stała nad nią z przekręconą do góry dnem butelką olejku do opalania, którego kropla wisiała tuż nad plecami koleżanki. Czerwony sweter Tegan leżał rzucony niedaleko jej głowy. Całkiem udany rysunek.

      – A gdzie Libby?

      Paul zerknął na obrazek i wskazał na stopę w rogu, ledwie widoczną.

      – Tutaj.

      – Nie, chodzi mi o to, dlaczego nie poszła z nimi?

      Paul przewrócił oczami i wrócił do rysowania.

      – Taka laska jak Kristina się na ciebie rzuca, a ty myślisz o jakiejś Libby? – Pokręcił głową. – Ona jest chora, stary. Daj sobie spokój. Z taką dziewczyną nigdy nie będzie dobrze. Spędzi tu parę tygodni, a potem odeślą ją tam, gdzie trafiają wszystkie takie panienki. Nie zabawi u nas długo. Lepiej się nie przyzwyczajaj. Finicky nie chciało się nawet zrobić jej zdjęcia na ścianę.

      Nadal jej tak naprawdę nigdy nie widziałem. Jakieś przelotne mignięcia tu i tam. Kosmyk blond włosów. Cień na ścianie. Nawet dzisiaj, na otwartym terenie, udało jej się pozostać niewidzialną – wtopiła się w tło, tak że zmieniła się w ducha, ulotne wspomnienie.

      Podszedłem do drzwi i przycisnąłem ucho do drewna.

      – Jak myślisz, co teraz robi pani Finicky?

      Paul wzruszył ramionami.

      – Obstawiałbym, że uprawia czarną magię. Gotuje małe dzieciaczki w kotle gdzieś w piwnicy. Trzeba dusić pół godziny, a potem dodać mieloną paprykę i szczyptę soli.

      Kiedy otworzyłem drzwi i wyjrzałem na korytarz, nikogo nie zauważyłem.

      Drzwi Borsuka były zamknięte. Kristina i Tegan zostawiły swoje otwarte. Vince też miał otwarte – cały dzień go nie widziałem. Nie rozpaczałem z tego powodu. Drzwi Libby nie były ani zamknięte, ani otwarte na oścież, ale lekko uchylone. Za nimi było widać tylko ciemność.

      Paul rzucił we mnie snickersem. Batonik walnął mnie w bok i spadł na ziemię.

      – Kristina lubi czekoladę. Mała łapówka nigdy nie zaszkodzi.

      Podniosłem batona, ale wcale nie wybierałem się do pokoju Kristiny.

      25

Dzień piąty, 9.37

      – Jazda! Jazda!

      Nash usłyszał rozkazy w słuchawce i już po chwili ekipa była w budynku. Trzask drzwi frontowych, ciężkie buty na schodach. Po drodze sprawdzali każde pomieszczenie i krzyczeli „czysto!”.

      Podczas gdy głosy się zbliżały, Nash tkwił nieruchomo w miejscu. Nie odrywał wzroku od Bishopa. Całą siłą woli próbował powstrzymać się przed naciśnięciem spustu i zabiciem go. Bishop też się nie ruszał. Ani drgnął, kiedy do pokoju wpadło dwoje funkcjonariuszy SWAT, a za nimi troje kolejnych. Krzyczeli coś. Złapali go za ręce i skuli mu je za plecami. Potem na plecach Bishopa wylądowała stopa pchająca go mocno w dół – funkcjonariusz oparł się na nim, całym ciężarem ciała i sprzętu wciskając twarz Bishopa w uświnioną podłogę.

      Bishop nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

      Przez cały ten czas Nash stał jak posąg.

      Związali