Stojąc w korytarzu, przycisnąłem ucho do uchylonych drzwi pokoju Libby. Przez szczelinę nie było niczego widać ani słychać. Zanim się powstrzymałem, jej imię samo wydobyło się z moich ust.
– Libby?
Nie odpowiedziała, nie wydała żadnego dźwięku.
Zastanawiałem się, czy nie wejść do środka, ale potem wyobraziłem sobie, jak budzi się z krzykiem na widok dziwnego chłopaka z pokoju naprzeciwko stojącego nad nią ze snickersem w ręku. Nie najlepsze okoliczności pierwszego spotkania.
Zszedłem więc na dół – na parterze panowała cisza, był równie opustoszały jak pierwsze piętro. Tu i tam paliły się po kątach jakieś lampki, ale cienie wygrywały walkę o terytorium w krainie Finicky.
W kuchni skierowałem się prosto do szuflady ze sztućcami. Nie znalazłem jednak żadnych noży, tylko łyżki i widelce. Pani Finicky ukrywała gdzieś te haniebne przyrządy i rozdawała tylko w razie potrzeby, a zaraz po użyciu zbierała wszystkie z powrotem. Nie należała do osób przesadnie ufnych.
Tęskniłem za swoim nożem. Zakonotowałem sobie, żeby odzyskać go przy najbliższym spotkaniu z doktorem Oglesbym. Twierdził, że go nie ma, ale wiedziałem, że to nieprawda. Nie przepadałem za kłamczuchami. Ani trochę.
Przetrząsnąłem wszystkie szuflady i szafki w kuchni, sam właściwie nie wiedząc, czego szukam albo co mógłbym znaleźć. Okazało się, że niewiele znalazłem. Kuchenne rzeczy, nic nowego. Nic przydatnego.
Lodówka buczała.
Dziwiło mnie, że pani Finicky nie zamyka lodówki na klucz. U nas w domu matka otwierała lodówkę tylko na czas posiłków – tak było przez całe moje dotychczasowe życie, więc zakładałem, że kłódka jest standardowym elementem wyposażenia. Otworzyłem drzwi, zajrzałem do środka, ale nic tam nie wyglądało tak smakowicie jak posiadany przeze mnie snickers, więc zaraz zamknąłem. Załopotała lista naszych codziennych obowiązków, przymocowana ciężkim magnesem, obok wisiał kalendarz w kotki. Dzisiejszą datę oznaczono czerwoną gwiazdką. Poprzednie dni wykreślono. Przy wielu innych dniach też widniały czerwone gwiazdki. Nie znalazłem żadnych zapisków, ale dwudziesty dziewiąty sierpnia był wzięty w kółko, również czerwone.
Przez okno kuchenne widziałem stodołę na drugim końcu pola, majaczącą na horyzoncie. Ciemna plama na nocnym niebie. Księżyc spoglądał na nią przez woalkę czarnych chmur.
Chwilę później byłem już na zewnątrz i szedłem w kierunku stodoły. Nie pamiętałem momentu wyjścia z kuchni.
28
– Coś ty sobie, kurwa, myślał? – Twarz kapitana Daltona płonęła tak żywą czerwienią, że Nash czuł ten żar z daleka.
Tylko tego mu teraz brakowało.
W obliczu dwóch przebitych opon musiał zostawić samochód na McCormick. Jeśli nawet jakimś cudem auto nie było jeszcze obrane do czysta z wszystkich części, długo to nie potrwa. Poole podrzucił go na komendę swoim jeepem – jechali za wozem SWAT z Bishopem na pokładzie, a za nimi ciągnął sznur reporterów. Jeszcze więcej dziennikarzy czekało przed komendą; zadzwonił do ekipy w vanie i kazał im jechać do tylnego wejścia. Tam też roiło się od reporterów – nie było ich tylu, co od frontu, ale zablokowali im drogę i obstawili kamerami. Funkcjonariusze SWAT wysiedli z Bishopem w czarnej kurtce narzuconej na głowę i przecisnęli się z nim przez tłum do budynku. Dalton dorwał go, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi.
– Skopałeś podejrzanego!
– A pan by tego nie zrobił?
„Ups, to raczej nie pomoże”.
Dalton jakimś cudem poczerwieniał jeszcze mocniej.
– Jak tylko załatwicie z Bishopem, masz być u mnie w gabinecie!
Odmaszerował ciężkim krokiem, zanim Nash zdążył wyartykułować choćby jeden z licznych argumentów, które przyszły mu do głowy:
„Stawiał opór. Podpuszczał mnie. Groził mieszkańcom naszego wspaniałego miasta. Nie chciał oddać wirusa. To Anson Bishop, kurwa – gdyby postawić go na chodniku, pół miasta ustawiłoby się w kolejce do bicia. Poza tym…”
Tyle że kopnął Bishopa bez żadnego uzasadnionego powodu i dobrze o tym wiedział. Chciałby cofnąć czas, ale było to niemożliwe. Niezależnie od kamery w ogóle nie powinno było się to wydarzyć. Odpowie za to, zasłużył sobie, ale nie w tej chwili.
– Gdzie go chcecie? – zapytał Espinosa, agent SWAT stojący po prawej stronie Bishopa.
Nash odwrócił się do Poole’a.
– Pewny jesteś?
Poole skinął głową. Nash przez chwilę mierzył go wzrokiem, po czym zwrócił się znów do Espinosy:
– Do sali przesłuchań numer dwa. Naprzeciwko Portera.
Poole zaczekał, aż znikną w głębi korytarza, po czym wyjął z kieszeni telefon i podał go Nashowi.
– Zadzwoni do mnie mój przełożony, zapyta, czemu jesteśmy tutaj, a nie na Roosevelt. Może nalegać, żebyśmy przenieśli tam Bishopa. Potrzebuję, żebyś go trochę zagadał i pograł na zwłokę.
Nash wziął od niego komórkę.
– Nie wyglądasz mi na faceta, który sprzeciwia się szefowi.
– Dopóki nie wyda mi jasnego rozkazu, niczemu się nie sprzeciwiam – stwierdził Poole. – Mamy tylko jedną szansę, żeby ich obu tak przesłuchać. Jeśli Porter zostanie oficjalnie aresztowany, a Bishopa przejmą władze federalne, to koniec. Poza tymi murami czai się milion ruchomych elementów gotowych ciągnąć tę sprawę każdy w swoją stronę. Jeśli zależy nam na poznaniu prawdy, to teraz albo nigdy.
Nash wiedział, że Poole ma rację. Rozmawiali już o tym w samochodzie, ale to nie zmieniało faktu, że czuł się tak, jakby siedzieli wśród bomb zegarowych, z których każda mogła lada chwila wybuchnąć.
Na korytarzach zaczęło się robić tłoczno. Policjanci, pracownicy administracyjni, personel pomocniczy – wszyscy próbowali choć przelotnie zobaczyć Bishopa. Nash i Poole przecisnęli się przez tłum i dotarli do sali przesłuchań, kiedy Espinosa z niej wychodził. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał na Nasha.
– Jest skuty i unieszkodliwiony, nie ruszy się ani na krok, ale spokojnie mogę tu jeszcze postawić kogoś z moich ludzi.
– Niech stanie dwóch – poprosił Nash. – I może wywalcie wszystkich z tego korytarza?
– Robi się.
Poole zwrócił się do Nasha:
– Wiesz, że nie możesz wejść ze mną, prawda?
– Domyśliłem się. Będę w obserwacyjnym. Jeśli mnie wezwą, zostawię twój telefon któremuś SWAT-owcowi.
– Trzymaj go przy sobie – powiedział Poole. – Jeśli przez następne kilka godzin nie będę mógł znaleźć telefonu, tym lepiej. – Z tymi słowy Poole otworzył salę przesłuchań, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Nash poszedł do pokoju obserwacyjnego.
Zastał tam Anthony’ego Warnicka z biura burmistrza, który stał nad funkcjonariuszem obsługującym sprzęt nagrywający. Nie zamienili ani słowa. Wystarczyła wymiana wymownych spojrzeń.
Po chwili przyszedł Espinosa i nachylił