Szóste dziecko. J.D. Barker. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: J.D. Barker
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788381435529
Скачать книгу
od nas tam na miejscu. Nie czujesz się źle?

      Nash pokręcił głową. Ruch ten przypomniał mu o łamaniu w kościach, bólu stawów i prześladującym go chłodzie.

      W sali przesłuchań Poole zasiadł za aluminiowym stołem naprzeciwko Bishopa. Przez następne dwie godziny żaden z nich miał się stamtąd nie ruszyć.

      29

Dzień piąty, 10.07

      Krzyk dobiegał z holu po drugiej stronie stołówki. Clair ruszyła pędem w tamtą stronę, a Stout, Klozowski i doktor Barrington deptali jej po piętach. Za nimi rzucili się kolejni ludzie. W holu zobaczyli dwudziestokilkulatkę, która zasłaniała usta rękami i nie mogła oderwać wzroku od drzwi toalety. Obok niej stał wózek ze środkami czystości. Na widok Clair wskazała palcem na drzwi.

      – Tam.

      Clair wyjęła broń.

      – Wszyscy zostać tutaj.

      Minęła kobietę i wkroczyła do łazienki z wyciągniętym pistoletem.

      – Policja! Nie ruszać się!

      Obróciła się szybko, rozglądając się po pomieszczeniu. Jej słowa odbiły się echem od pokrytych kafelkami ścian, nikogo nie było widać. Clair przyklękła i zajrzała pod drzwiami do kabin. W przedostatniej zauważyła czyjeś stopy, drzwi były uchylone.

      – Wychodzić! Już!

      Stopy ani drgnęły.

      Clair podniosła się na nogi i podeszła do kabiny.

      Wiedziała, że coś jest nie tak, jeszcze zanim otworzyła drzwi. Podłogę wokół stóp pokrywał biały proszek. Lśnił w ostrym świetle jarzeniówek.

      Sól.

      W białym pyle odcisnął się kawałek buta. Dużego, prawdopodobnie męskiego.

      Na toalecie siedziała kobieta, całkiem ubrana, głowa opadła jej bezwładnie na lewe ramię. Oczy miała otwarte, ale tylko prawe oko patrzyło pustym wzrokiem. Po lewym został czarny oczodół i strużka krwi spływająca po policzku. Krwawiło też miejsce po lewym uchu. Clair nie musiała zaglądać jej do ust, wiedziała, że języka też już nie było. Kobieta miała dłonie złożone na podołku jak do modlitwy. Prawdopodobnie sklejone – Clair nie przychodziło do głowy inne wyjaśnienie, jak mogły trzymać się w takiej pozycji. Na metalowym pojemniku na papier toaletowy leżały trzy białe pudełeczka przewiązane czarnym sznurkiem. Na ścianie widniały wypisane czarnym markerem słowa: „Ojcze, przebacz mi”.

      Clair rozpoznała w niej jedną z kobiet ze stołówki, ale nie wiedziała, jak się nazywa. Widziała ją nie dalej jak kilka godzin wcześniej, przyszła po kawę.

      – To Christie Albee, pracuje w administracji.

      Doktor Barrington stał za nią w łazience. Tymczasem założył okulary.

      – Kazałam wszystkim czekać na zewnątrz.

      Zignorował ją, podszedł bliżej i przyłożył dwa palce do szyi kobiety.

      – Nie ma tętna. Skóra zimna. Szacuję, że nie żyje przynajmniej od godziny.

      – Chryste, niechże pan się cofnie! – Clair szarpnęła go za pasek i wyciągnęła z kabiny. Stanął w soli. Pojawiły się dwa nowe odciski, a pierwotny się rozmazał. – Psiakrew. To był dowód. Niech pan stąd idzie. Zanieczyszcza mi pan miejsce zbrodni.

      Barrington się żachnął.

      – Chciałem tylko…

      – Proszę, doktorze. Niech pan wyjdzie. I nikomu nie mówi, co pan tu widział.

      Klozowski i Stout też weszli do łazienki.

      – Proszę tu nikogo nie wpuszczać – poinstruowała szybko Stouta.

      Spojrzał ponad jej ramieniem na ciało kobiety, zbladł i obrócił się na pięcie, wyprowadzając Barringtona.

      Klozowski podszedł do Clair, a na jego twarzy malowało się zdziwienie.

      – Bishop jest w areszcie. Jak…

      – Nazywała się Christie Albee. Masz ją na liście, nie?

      Przytaknął.

      – Z administracji. Rozpatrywała wnioski Upchurcha. Koordynowała współpracę szpitala z firmą ubezpieczeniową. Clair, skoro złapali Bishopa i pilnują Sama, to kto to robi?

      – Nie wspominaj Sama na tym samym wydechu, co tamtego.

      – Wiesz, o co mi chodzi. – Wskazał na pudełka. – Te koszmarne pakunki śniły mi się tak często, że nie mam wątpliwości: to te same, których używał Bishop.

      Mózg Clair pracował na najwyższych obrotach.

      – Musimy jak najszybciej się tym zająć. Porobię zdjęcia, dokumentację miejsca zbrodni, a potem trzeba zaplombować tę łazienkę. Ciało ma trafić do kostnicy, do tej samej patolożki, która zajmuje się Stanfordem Pentzem, naszą pierwszą ofiarą. Musimy ją skontaktować z Eisleyem z prosektorium miejskiego. Trzeba znaleźć jakieś różnice między tymi dwoma ciałami a dawnymi ofiarami Bishopa. Musimy też porównać je z tymi znalezionymi na terenie miasta i w Karolinie Południowej. Trudno mi w to uwierzyć, ale to nie może być Bishop. Za cholerę nie może to też być Sam. Jest ktoś jeszcze. Może nawet kilkoro ktosiów.

      30

      Kiedy dotarłem do stodoły, zobaczyłem, że drzwi są otwarte. To były duże wrota – dość szerokie, żeby zmieścił się w nich traktor – zamontowane w szynie biegnącej na górze. Nie zostały otwarte na pełną szerokość, ktoś tylko odsunął je na jakieś pół metra. Przez minutę gapiłem się na otwarte drzwi, zastanawiając się, czy ktoś nie domknął ich, wchodząc do stodoły, czy z niej wychodząc.

      Przez ostatnie kilka miesięcy często zdarzało mi się, że moja dłoń bezwiednie wędrowała do kieszeni w poszukiwaniu znajomego stalowego ostrza, i za każdym razem palce wracały rozczarowane. Teraz też była taka chwila. Wejść do stodoły bez pewności, czy ktoś znajduje się w środku, to byłaby lekkomyślność, wiedziałem, że ojciec nie pochwaliłby takiego ryzykowania, ale ojca tu nie było, a mnie coś pchało do wnętrza tej stodoły. Nie chcę twierdzić, że przyciągała mnie jakaś niewidzialna siła, nie wierzę w takie rzeczy, ale tak się właśnie czułem. Jakby jakaś część mnie była już tam w środku, a ja nie miałem innego wyjścia, musiałem ją odzyskać.

      Po cichu wkroczyłem w czarną, ziejącą paszczę. Wiedziałem, że moja sylwetka jest dobrze widoczna na tle otwartych drzwi, więc szybko przesunąłem się w lewo, żeby schronić się pod osłoną nocy. Dobrze czułem się w mroku, choć nie zawsze tak było. Jako mały chłopiec bałem się ciemności. Bałem się tak mocno, że matka zaczęła zostawiać w moim pokoju lampkę z kloszem owiniętym starym szalikiem, żeby stłumić światło. Ojciec się z tego śmiał, dokuczał mi, ale nie zważałem na to. Potrzebowałem tego światła jak powietrza. Sądzę, że to dlatego mi je odebrał.

      Tamtego wieczoru wszedłem do swojego pokoju i zobaczyłem, że w lampce nie ma żarówki. Zapytałem matkę, o co chodzi, ale ona tylko przyłożyła palec do warg i kiwnęła głową w stronę naszego salonu. Wtedy spytałem tylko, dlaczego ojciec zabrał mi światło, ale to wystarczyło, żeby zbladła jak ściana. Nie chodziło jednak o treść mojej wypowiedzi, lecz o jej głośność – ojciec mnie usłyszał i stanął w drzwiach mojego pokoju.

      – Chodź ze mną – powiedział.

      Chociaż widziałem, że matka chce zaprotestować, nic nie powiedziała,