Szóste dziecko. J.D. Barker. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: J.D. Barker
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788381435529
Скачать книгу
widocznych wejść.

      – Szlag – mruknęła Clair, biegając wzrokiem w górę i w dół. – Byłam pewna, że…

      Stout skręcił przy ścianie w lewo i przesuwał się centymetr po centymetrze, jedną dłoń przyciskając do betonu, jakby szukał ukrytej dźwigni otwierającej tajemne przejście.

      Clair w zamyśleniu patrzyła na gładki mur.

      – W którym roku zbudowano ten szpital?

      – W tysiąc dziewięćset dwunastym – odparł Ernest bez chwili wahania. – To akurat wiem.

      – Tunele zaczęto budować jakieś trzynaście lat wcześniej – zauważyła Clair. – Miałyby tu sens. Ten beton wygląda dość świeżo. Ciekawe, może je zamurowali?

      – W latach osiemdziesiątych wzmacniali tu fundamenty. To wszystko nowsze elementy konstrukcji. Może faktycznie przy okazji zamknęli wejścia do tuneli.

      Zadzwonił telefon Clair. Kloz. Odebrała i przyłożyła słuchawkę do ucha.

      – No, co tam?

      – Paul Upchurch się obudził.

      Zmarszczyła brwi.

      – Jak to? Mówili, że się nie…

      – I mówi – przerwał jej Klozowski. – Wracaj.

      20

      – Cicho! – upomniał mnie Paul, chociaż wcale nic nie mówiłem, a jego głos na pewno daleko się poniósł.

      Czołgaliśmy się przez wysokie trawy za domem, byliśmy już mniej więcej w połowie drogi do stodoły.

      – Chyba je widzę – powiedział, zadzierając nieco głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje. – Jakieś piętnaście metrów przed stodołą.

      Też podniosłem głowę, ale on złapał mnie za ramię i pociągnął w dół.

      – Zobaczą cię!

      Żachnąłem się.

      – A ciebie widziały?

      – Nie, ale ja umiem się skradać. Jestem jak duch ninja. Praktycznie niewidzialny. Nikt mnie nie zauważy, jeśli nie będę chciał.

      Dziewczyny wybiegły z salonu, gdy tyko pani Finicky się odwróciła – popędziły korytarzem do tylnych drzwi. Libby w końcu nawet do nas nie zajrzała, ale teraz widziałem, że jej cień kurczy się z pozostałymi dwoma. Słyszałem tupot trzech par stóp opuszczających dom. Finicky zabrała Paulowi aparat i nas też wyprowadziła z salonu. Kiedy dotarliśmy do schodów, Paul złapał mnie za ramię i wskazał brodą drzwi frontowe.

      Już po chwili byliśmy na zewnątrz i obchodziliśmy dom dookoła.

      – Policzymy jeszcze do dwudziestu i pójdziemy za nimi. Nie powinniśmy być za blisko.

      – Za blisko na co?

      Paul przewrócił oczami.

      – No żeby je obserwować. Wyraźnie chcą, żebyśmy się na nie gapili. Bo po co niby przylazły do salonu takie wyrozbierane?

      – Może po prostu miały po drodze? – zasugerowałem.

      – Boże, jaki ty jesteś naiwny i nieuświadomiony w kwestii współczesnych kobiet.

      „Chyba chciałam, żebyś mnie zobaczył”. Nie wiedzieć czemu przypomniały mi się słowa pani Carter.

      – Kristina ewidentnie z tobą flirtowała, a Tegan aż ręce świerzbiły, żeby mnie zmacać – orzekł Paul. – Musisz się nauczyć odczytywać sygnały.

      – Jakie sygnały?

      – Każda dziewczyna wysyła sygnały. To jak światło latarni morskiej albo śpiew syreny. Naprawdę myślisz, że chciały się poopalać? – Pokręcił głową. – Nie ma mowy. Leżą gdzieś tu półnagie w trawie, bo chcą, żebyśmy je podglądali.

      Gdzieś niedaleko rozległ się dziewczęcy chichot.

      Paul pociągnął mnie na ziemię.

      – Szlag!

      Nie odzywaliśmy się przez minutę czy dwie, potem Paul znów powoli podniósł głowę, tylko na tyle, żeby spojrzeć między źdźbłami trawy.

      – Widzisz je?

      – Mhm – odparł cicho. – Piękny widok.

      Podczołgał się jeszcze ze trzy metry do przodu, ja ruszyłem za nim. Kiedy się zatrzymaliśmy, usłyszałem głosy dziewczyn, ale nie mogłem rozróżnić poszczególnych słów. Podparłem się na łokciach i wtedy je wreszcie zobaczyłem. Najbliżej była Tegan, leżała na brzuchu na ręczniku, twarzą odwrócona od nas. Obok niej Kristina, również na brzuchu, ze zgiętymi nogami, którymi w roztargnieniu wymachiwała w powietrzu. Była tam też Libby, naprzeciwko dziewczyn. Ledwie ją widziałem, dostrzegałem tylko kawałek stopy.

      – Chcę podejść od drugiej strony – powiedziałem.

      – Po co? Tegan jest tu zaraz, no i… o szlag…

      Tegan sięgnęła dłonią na plecy i rozwiązała sznurek stanika.

      – Możesz mnie posmarować?

      Przysunęliśmy się jeszcze bliżej, żeby dobrze słyszeć.

      Kristina usiadła, wzięła do ręki butelkę olejku do opalania, wylała trochę na plecy Tegan i zaczęła rozsmarowywać.

      – Tylko trochę – powiedziała Kristina. – Mówili, że powinnyśmy się pozbyć tych śladów od kostiumu.

      – Nie chcę się spalić.

      – Nie będziemy długo się smażyć – odparła Kristina. – To też powinnaś zdjąć. – Pociągnęła sznurek od majtek Tegan, które tak po prostu spadły.

      Paul gwałtownie wciągnął powietrze. Możliwe, że ja też.

      – Góra pół godziny – zarządziła Tegan. – Nie mogę wyglądać jak homar.

      Kristina odwróciła się do Libby.

      – Nie orientuję się, czy krem dobrze robi na siniaki, czy wręcz przeciwnie.

      – Raczej nie zaszkodzi – orzekła Tegan. – Znikną. Już zaczęły blednąć. W razie czego pewnie uda się je przykryć fluidem.

      – Może troszkę olejku. – Ten głos nie należał do Tegan ani Kristiny. Słowa padły z ust Libby. – Tylko uważaj z tym siniakiem na plecach. Ten jeden ciągle mnie boli.

      21

Dzień piąty, 9.25

      Tyłem do Nasha, a przodem do zabitego deskami okna klęczał Anson Bishop. Nie obrócił się, kiedy Nash wszedł do pokoju, nawet nie drgnął. Jego ciało trwało nieruchomo niczym trup, upozowane tak samo jak ciała znalezione wcześniej tego ranka.

      – Mam nadzieję, że leżą tu gdzieś trzy białe pudełeczka z różnymi częściami twojego ciała – powiedział Nash, podchodząc bliżej z lufą wycelowaną w plecy Bishopa.

      Nie odpowiedział.

      W świetle latarki cień Bishopa rozciągnął się przez cały pokój, aż na przeciwną ścianę, tworząc zarys istoty nakreślonej długimi, ostrymi kreskami.

      Podłoga zatrzeszczała pod ciężarem Nasha. Ostrożnie obszedł Bishopa łukiem.

      Bishop miał zamknięte oczy.

      – Co u Sama? Martwię się o niego.

      – Jesteś