W 1869 roku przypadała trzechsetletnia rocznica uchwalenia Unii Lubelskiej. Wówczas hasło usypania kopca rzucił Franciszek Smolka – późniejszy prezydent parlamentu austriackiego. Pomysł spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem.
„Dnia 12 sierpnia – pisał Kazimierz Schleyen – po nabożeństwie u ojców Dominikanów nieprzejrzane tłumy, mimo niepogody, ruszyły na szczyt góry, gdzie w najniższym poziomie od strony wschodniej, pod wzgórzem, na którym dawniej stała wieża zamkowa, położono kamień węgielny z wyrytymi herbami i napisem: »Wolni z wolnymi, równi z równymi – Polska, Litwa i Ruś zjednoczone Unią Lubelską 12 sierpnia 1569«. W miarę postępu robót wzrastała wysokość kopca. Dla wzmocnienia sypkiego materiału, jakim był użyty do budowy piasek, stoki kopca zaraz od dołu ujęto obramowaniem z kamienia ciosowego, który uzyskano przeważnie z murów i skał zamkowych” [25].
Usypanie kopca było zadaniem obliczonym na całe lata. Potrzebny był zapał, ochotnicy i finanse. Wszystko to zapewniał niezmordowany Smolka, co przypominał Schleyen:
„Woził osobiście taczki z ziemią i na widok siwobrodego starca zrobiło się żal oficerkowi austriackiemu. Zatroskał się, że nie może innej pracy znaleźć.
– Ja to tylko w wolnych chwilach, a pracę mam.
– To dobrze, czym się trudnicie, dobry człowieku?
Skromna odpowiedź brzmiała:
– Jestem prezydentem austriackiego parlamentu” [26].
Na kurhan rzucono ziemie z pól bitew Rzeczypospolitej, z grobów wieszczów i bohaterów narodowych. Niszczono jednak pozostałości zamku, nie prowadząc badań archeologicznych.
„Niezbyt fortunnie się […] stało – kontynuował Schleyen – że do sypania kopca przeznaczono cały wierzch wzgórza Wysoki Zamek, niszcząc przy tym bezpowrotnie znaczną część pozostałości z dawnego zamku Kazimierza Wielkiego. Przez długi okres czasu, bez przeprowadzonych badań archeologicznych, dokonywała się dewastacja tego, co pozostało lub znaleziono na terenie Wysokiego Zamku. Wielu ludzi pracujących przy sypaniu kopca tym chętniej niszczyło resztki zamku, im bardziej wierzyli w możliwość znalezienia skarbów lub starych trunków w piwnicach zamkowych” [27].
Po śmierci Smolki w 1899 roku zapał opadł i inwestycji nigdy nie dokończono. W 1906 roku na skutek potężnej ulewy obsunęła się część skarpy, dopiero później wykonano solidne zabezpieczenie. Obecnie wzgórze znajduje się w wyjątkowo dobrym stanie technicznym. W latach 1999-2000 przeprowadzono modernizację ścieżek wiodących na szczyt, uzupełniono ubytki i odnowiono barierki ochronne. Na samej górze wyremontowano ławki, tworząc taras widokowy.
Nigdy nie zapomnę swojej pierwszej wizyty w tym miejscu. Był wczesny, słoneczny poranek, nad Lwowem wisiała lekka mgiełka, dodając pejzażowi tajemnicy. Poniżej mnie, gdzieś w dole, miasto budziło się ze snu, na szczyt dochodził przytłumiony gwar. Siedziałem na ławce jak zaczarowany, chłonąc krajobraz rozciągający się pod moimi stopami. To był Lwów naszych przodków, miasto, za które oddały życie Orlęta Lwowskie, magiczne miej sce, tak bliskie każdemu Polakowi. Tego poranka zakochałem się we Lwowie raz na zawsze i nie sądzę, aby to uczucie kiedyś minęło.
Franciszek Smolka był Polakiem z wyboru, synem Niemca i Węgierki. W 1832 roku ukończył prawo na Uniwersytecie Lwowskim i rzucił się w nurt życia konspiracyjnego. Niebawem został aresztowany i po prawie trzech latach pobytu w więzieniu skazany na karę śmierci. Ułaskawiony, do polityki powrócił podczas Wiosny Ludów, pełniąc funkcję prezydenta parlamentu wiedeńskiego. Po stłumieniu rewolucji wrócił do Lwowa, gdzie przez kilkanaście lat znajdował się pod nadzorem policyjnym.
Demokratyzacja życia politycznego w monarchii Habsburgów zadecydowała o jego dalszych losach. Został wybrany zastępcą przewodniczącego parlamentu, a niebawem jego przewodniczącym. Ten człowiek, bez kropli polskiej krwi w żyłach, zawsze jawnie manifestował polski patriotyzm. Po upadku powstania styczniowego demonstracyjnie nosił narodowy strój – chodził w czamarze, szerokich szarawarach, butach z cholewami i w rogatywce.
Ostatnie lata życia spędził w zaciszu domowym przy ulicy Słowackiego 18, gdzie zmarł w grudniu 1899 roku w wieku 89 lat. Informacja o jego śmierci poruszyła monarchię austro-węgierską i całą Polskę pod zaborami. Ówczesna prasa wyliczała setki osobistości i instytucji, które nadesłały kondolencje do Lwowa. Pogrzeb Smolki (na koszt państwa) był „wielką i podniosłą manifestacją żałobną, godną pamięci tego, dla którego była przeznaczona”. Pochowano go na cmentarzu Łyczakowskim [28].
Lwowianie w 1912 roku uhonorowali Franciszka pomnikiem, niestety niezachowanym do dzisiaj. Postać z brązu, w surducie (po lwowsku: w szluzroku) stała na wysokim cokole u zbiegu dzisiejszych ulic Hnatiuka i Listopadowego Czynu. Przed 1939 rokiem plac nazwano imieniem Smolki, teraz patronem jest generał Hryhorenka.
Kopiec Unii Lubelskiej (stan u schyłku XIX stulecia)
(…) Stoji sy nad Miastem moja sztuczna góra,
Wiatry ku nij lecu zy wszystkich stron świata;
To w słońcu jaśnieji, to utoni w chmurach,
Srebrna w śniegach zimy, zilona w czas lata…
Dlatego specjalni jo lubiu lwuwiani,
Bu stond je prześliczna panorama Lwowa;
W spacerach pu Zamku często staju na nij,
Aby si na Miastu z luboiściu kikować.
Dlatego ja, Smolka, pragnym, by stału si ze mnu
To co z tymi, chtórych na Kopcu widzicie;
Aby mocu jakuś dźwignienty tajemnu
Tyn mój POMNIK stanuł na myj góry szczyci.
Abym móg, jak oni pełyn zachwycenia
Miastu naszy cudny podziwiać du woli;
Płaczym jednak skryci, bu na nic marzenia…
I pomnik ma sercy, chóry czasem boli… [29]
Synem Franciszka był Stanisław Smolka – jeden z najwybitniejszych polskich historyków, profesor uniwersytetów we Lwowie i Krakowie, przedstawiciel krakowskiej szkoły historycznej.
Franciszek Smolka nie był jedynym obcokrajowcem, który we Lwowie uległ polonizacji. To miasto w nieprawdopodobny sposób wpływało na psychikę napływowych urzędników i ich rodzin. Niejeden twórca polskiej kultury miał obce korzenie, a jednak wychowany nad Pełtwią czuł się Polakiem. Wincenty Pol (syn Vincenta Pohla), Karol Szajnocha (syn Vencla Shejnohy Vtelensky’ego), Józef Dietl (syn Heinricha Dietla). Kompletnie zdezorientowany cesarz Franciszek I pisał w dniach powstania listopadowego:
„Że Polacy galicyjscy idą do powstania, to mnie nie dziwi […]. Ale nie mogę pojąć, czego tam szukają synowie moich urzędników? Wszakże u Pana Boga za piecem nie będzie im lepiej jak u mnie?!” [30]
Zgodnie z zaleceniem cesarskim radca gubernialny Reitzenheim przygotował projekt surowych kar (łącznie z więzieniem) dla rodziców, których dzieci zbiegły do powstania. W dniu oficjalnego ogłoszenia rozporządzenia otrzymał raport policyjny stwierdzający, że jego rodzony syn prosto z jakiegoś balu uciekł do Kongresówki walczyć z Rosjanami. Wyjechali również inni synowie polityków i urzędników: konsyliarza rządowego von Roya, sędziego Webera, starosty Ostermana, oficerów policji Rosenberga i Wittmana. Wykładający historię powszechną na zniemczonym Uniwersytecie Lwowskim profesor Mauss (nie znał nawet słowa po polsku!) niemal siłą wyrzucał z zajęć studentów, nakazując im iść do powstania! I jak tu nie mówić, że Lwów był najbardziej polskim z polskich miast?
Józef Reitzenheim walczył pod Olszynką Grochowską i Ostrołęką, a po upadku powstania wyemigrował do Francji, gdzie działał w strukturach polskiej emigracji i przyjaźnił się z Juliuszem Słowackim.