Tyle jest gwiazd! Lata płyną i srebrzy się głowa…
Idź w świat, gdzie chcesz!
Rób, co umiesz, jak wiesz!
Chcesz szczęśliwym być – wróć do Lwowa! [12]
Poeta, autor piosenek, dramatopisarz i tłumacz w jednej osobie, studiował w rodzinnym mieście medycynę i filozofię, ale szybko odnalazł prawdziwe powołanie. Po zakończeniu nauki wyjechał na trzy miesiące do Włoch, skąd przesyłał korespondencje do „Gazety Porannej”. W felietonach więcej było tęsknoty za rodzinnym miastem niż opisów Italii, a miłość do Lwowa udowodnił, biorąc osobisty udział w walkach z Ukraińcami w latach 1918-1920. Ale chociaż na zawsze pozostał lwowiakiem, to kariera artysty miała swoje prawa – Hemar w 1925 roku przeprowadził się do Warszawy. Pracował jako kierownik literacki kabaretów: Qui Pro Quo, Banda i Cyrulik Warszawski, wraz z Tuwimem, Lechoniem i Słonimskim pisał bardzo popularne szopki polityczne. Był również współpracownikiem „Wiadomości Literackich” i „Wiadomości”, przez pewien czas był dyrektorem teatru Nowa Komedia.
Klęska wrześniowa oznaczała dla Hemara emigrację – był pochodzenia żydowskiego, a jako autor piosenki Ten wąsik (wykonywanej przez Ludwika Sempolińskiego) na kilka miesięcy przed wojną wywołał oficjalną interwencję ambasadora Niemiec. Przez Rumunię, Palestynę i Egipt dotarł do Londynu, w Anglii prowadził kabaret Orzeł Biały i Teatr Hemara. Po wojnie deklamował przed mikrofonami Radia Wolna Europa adresowane do kraju wiersze satyryczno-polityczne i w efekcie całą jego twórczość objął zapis cenzury. Do końca życia tęsknił za ukochanym Lwowem, nie powrócił do rodzinnego miasta nawet po śmierci w 1972 roku.
Przeszedł jednak do historii jako człowiek, któremu „Bóg powierzył humor Polaków” – autor ponad 3000 piosenek, setek wierszy, kilkunastu sztuk i słuchowisk radiowych. Zajmował się przekładami poetyckimi (sonety Szekspira, ody Horacego), był autorem wielu utworów teatralnych. Nie gardził również prozą: pisał reportaże, felietony, eseje, krytyki literackie. A chociaż w rodzinnym mieście spędził tylko pierwsze dwadzieścia cztery lata życia, to w pamięci został jako niezrównany piewca urody Lwowa.
My jesteśmy z polskiej Florencji,
Z miasta siedmiu pagórków fiesolskich,
Z miasta muzyki, inteligencji,
I najpiękniejszych kobiet polskich,
Z miasta talentów, ideałów,
Temperamentów i błyskawic.
Marian Hemar był bliskim kuzynem innego sławnego lwowiaka – Stanisława Lema (matka Hemara i ojciec Lema byli rodzeństwem). Autor niezapomnianych Dzienników gwiazdowych przyszedł na świat dwadzieścia lat po poecie, w istniejącej do dzisiaj kamienicy przy Brajerowskiej 4.
Po zajęciu Lwowa przez Rosjan nie został przyjęty na politechnikę z powodu „burżuazyjnego” pochodzenia (był synem cenionego laryngologa), wobec czego rozpoczął studia medyczne. Podczas okupacji niemieckiej ukrywał się z fałszywymi dokumentami, a w 1945 roku osiadł wraz z rodziną w Krakowie. Do Lwowa już więcej nie przyjechał:
„Kiedy bywałem w Moskwie jako popularny w Związku Sowieckim autor, proponowano mi, że jeśli tylko zechcę – mogę odwiedzić Lwów… ja jednak nie chciałem. Tłumaczyłem, że czuję się tak, jakbym miał bliską sobie kobietę, którą ktoś porwał. Teraz ona ma inne życie, ma nawet dzieci z tym drugim – po co ją odwiedzać? To by zanadto bolało” [13].
Ale nigdy nie zapomniał swojej lwowskiej młodości, spacerów po Wysokim Zamku:
„Tym, czym dla chrześcijanina niebo, był dla każdego z nas Wysoki Zamek. Chodziło się tam, kiedy wypadała jakaś lekcja, wskutek nagłej niedyspozycji profesora (…). Nie było to miejsce dla wagarujących, jako nazbyt niebezpieczne, w alejkach, między ławkami i drzewami można by spotkać któregoś z wychowawców – dezerterom służyły raczej wykroty Kaiserwaldu, okolice pod Górą Piaskową, tam zapadali bezpiecznie w chaszczach paląc do syta rarytasy śląskie lub junaki – natomiast na Wysokim Zamku przechadzaliśmy się głośno, hałaśliwie, w słodkiej aureoli legalnego próżniactwa” [14].
Pewien ukraiński wielbiciel Lema po przeczytaniu Wysokiego Zamku odnalazł kamienicę przy Brajerowskiej, obfotografował ją z zewnątrz i od środka, a następnie wysłał zdjęcia pisarzowi.
„Nagle ze wzruszeniem zobaczyłem sufit ze stiukami w formie dębowych liści i żołędzi – najwcześniejszy z zapamiętanych przeze mnie obrazów, oglądany kiedyś z dziecinnego łóżeczka” [15].
Pozycja Lema na rynku wydawniczym zadecydowała, że (pomimo zastrzeżeń cenzury) w 1967 roku ukazał się Wysoki Zamek – piękna, autobiograficzna książka o Lwowie. To obok opowiadań Parandowskiego z cyklu Zegar słoneczny (i Niebo w płomieniach) jedyna publikacja o polskiej przeszłości miasta wydana w czasach PRL.
„Do domu wracało się z ogrodu albo prosto, albo drogą okrężną przez plac Smolki, z jego kamienną osobą pośrodku; a to w tym celu, aby w sklepie Orensteina kupić owoców albo nawet wiśniowy kompot w blaszanej puszce, który był rzadkim rarytasem. Na wystawie leżały zawsze piramidy rumianych jabłek, pomarańcze i banany z owalną nalepką, opatrzoną napisem »Fyffes«. Zapamiętałem to słowo, ale nie wiem, co by mogło znaczyć. Troszkę dalej, gdzie zaczynała się już ulica Jagiellońska, było kino »Marysieńka«.[…] Z placu Smolki szło się przez Podlewskiego, ulicą nieciekawą, a potem przez małe uliczki, Szopena i Moniuszki, gdzie silny zapach kawy z palarni zwiastował już, że zaraz ukaże się nasza kamienica. Żelazna brama była czarna i ciężka, dalej – kamienne stopnie. Tylnymi schodami, tymi kuchennymi, nie należało chodzić. Były spiralne, więc bardzo kręte, i wydawały głuchy blaszany pogłos” [16].
Książka Lema jest jednym z piękniejszych portretów międzywojennego Lwowa w polskiej literaturze – jej tytuł to symbol miasta, grodu Lwa ze wzgórzem z ruinami zamku dominującego nad centrum. To fascynująca opowieść o dzieciństwie i młodości, wyprawa w zaułki dawnego miasta i do umysłu pisarza, do czasów II Rzeczypospolitej przekształconych przez emocje okresu dojrzewania.
Lwowska nauka
Lwów zapisał się również w dziejach polskiej nauki, na tutejszych uczelniach wykładali i prowadzili badania najwybitniejsi polscy uczeni. Trudno zresztą wymienić wszystkie słynne nazwiska z grodu nad Pełtwią: Rudolf Weigl, Szymon Askenazy, Oswald Balzer, Jan Kasprowicz, Fryderyk Papée, Kazimierz Twardowski, Tadeusz Kotarbiński, Władysław Tatarkiewicz, Tadeusz Wojciechowski, Tadeusz Sinko, Kazimierz Ajdukiewicz, Leon Chwistek, Eugeniusz Romer, Włodzimierz Twardowski, Wojciech Kętrzyński, Benedykt Dybowski. Większość z nich związana była z Uniwersytetem im. Jana Kazimierza, który od 1923 roku zajmował gmach dawnego Sejmu Galicyjskiego.
Fasada budynku powstała w stylu wiedeńskiej secesji – zadziwiającym połączeniu neobaroku, neorenesansu z klasycyzmem. O dawnym przeznaczeniu gmachu przypomina ozdobna attyka z alegoryczną kompozycją Duch opiekuńczy Galicji Tadeusza Rygiera. Personifikacją prowincji jest postać w centrum, kobieta po lewej uosabia Wisłę, mężczyzna po prawej – Dniestr. W dolnej kondygnacji portyku dwie grupy rzeźb przedstawiają Prawdę i Oświatę, nad lodżią umieszczono Miłość, Sprawiedliwość, Prawdę i Wiarę. Nic dziwnego, że w otoczeniu takich alegorii pracowały nieprzeciętne umysły.
Warto wygospodarować kilka hrywien i wejść po południu do wnętrza budynku. W auli uczelni (dawnej sali posiedzeń sejmu) wisiały niegdyś płótna Jana Matejki: Unia Lubelska i Konstytucja 3 maja. Malowidła ocalały z wojennej pożogi, ale polska uczelnia zakończyła działalność wraz z nadejściem Sowietów, obecnie w gmachu znajduje się ukraiński uniwersytet im. Iwana Franki.
Z dziejami polskiej nauki nierozerwalnie związana jest inna lwowska instytucja. Fundacja pod nazwą Zakład Narodowy im. Ossolińskich została utworzona w 1817 roku przez Józefa Maksymiliana hrabiego Ossolińskiego (1748-1826). Ten uczony, bibliofil, kolekcjoner,