Renomę cmentarza tworzyli również pochowani tu ludzie. A lista jest niezwykle długa i figurują na niej literaci (Konopnicka, Zapolska, Łoziński, Goszczyński, Bełza), plastycy (Grottger, Harasimowicz), naukowcy (Banach, Kętrzyński, Balzer, Dybowski), wojskowi (Ordon), politycy (Smolka). A dodatkową sławę przyniosły miejsca pamięci narodowej: kwatery powstańców listopadowych i styczniowych oraz Cmentarz Orląt Lwowskich. Pogrzeby wybitnych rodaków na Łyczakowie organizowano z wielką starannością, cieszyły się więc ogromnym zainteresowaniem. Nie bez powodu pisał lwowski satyryk Jan Lam:
„Wyrabia się u nas specjalność jedyna w swoim rodzaju: oto człowiek może lepiej urodzić się gdzie indziej, lepiej się ożenić, lepiej ochrzcić dzieci, ale nigdzie nie może mieć piękniejszego pogrzebu. Weszło już nawet w modę zapraszać znakomitych ludzi, aby przyjeżdżali umierać we Lwowie” [38].
Kilkanaście lat temu, odwiedzając po raz pierwszy nekropolię, naiwnie przeznaczyłem na to tylko jedno popołudnie. Nic z tych rzeczy. Posłusznie przychodziłem na cmentarz przez kolejne dni, spędzałem popołudnia wśród drzew, krzewów, rzeźb i nagrobków. I wówczas zrozumiałem, dlaczego nekropolia stała się jednym z najważniejszych symboli Lwowa. To najpiękniejszy cmentarz, jaki kiedykolwiek widziałem, a miejscowe grobowce to prawdziwe dzieła sztuki (pomijając oczywiście te powstałe po 1945 roku). A do tego polskie napisy, rodzime imiona i nazwiska niemal w centrum dzisiejszego ukraińskiego miasta. Można wysiedlić Polaków, można sfałszować historię, ale dopóki istnieją mogiły, to przetrwa pamięć. O ludziach, którzy tu żyli i pozostali na zawsze…
Na terenie cmentarza zachowały się 23 kaplice grobowe, a najstarszą z nich wzniesiono na polecenie hrabiego Leopolda Dunina-Borkowskiego dla uczczenia jego młodo zmarłej żony. Pochodząca z 1812 roku budowla to właściwie klasycystyczny kościółek z czterokolumnowym portykiem i naturalnej wielkości posągiem Charona nad tympanonem. Po obu stronach wejścia umieszczono dwie kolejne rzeźby – dziewczynę i młodzieńca opłakujących młodo zmarłą żonę hrabiego. Wewnątrz pochowano kilkunastu członków rodu, a wśród nich tak zasłużone osoby, jak: Józef (tłumacz, hellenista), Jan Nepomucen (geolog), Seweryn (członek Rządu Narodowego w 1863 roku).
Po prawej stronie dużego ronda, w pobliżu bramy wejściowej, wznosi się mauzoleum Baczewskich (1883 rok) – znanej rodziny lwowskich gorzelników, twórców słynnych wódek i likierów. Początki ich działalności sięgają 1782 roku, ale prawdziwy sukces osiągnęli na początku XIX stulecia. Leopold Maksymilian Baczewski zbudował na przedmieściach miasta fabrykę, uchodzącą za najnowocześniejszą w Europie. Prawdziwą potęgę stworzył jego wnuk, Adam. Stosował najnowsze urządzenia techniczne na licencjach francuskich i holenderskich, wybudował własną rafinerię spirytusu. Prawdziwym geniuszem okazał się w dziedzinie reklamy, wprowadzając różnorodne kształty butelek, atrakcyjne pod względem graficznym etykiety i ciekawe plakaty reklamowe. Firma stała się symbolem towaru najlepszej jakości, była znana daleko poza granicami Lwowa.
Na polecenie Adama Baczewskiego na cmentarzu Łyczakowskim zbudowano neorenesansową kaplicę, w której pochowano rodziców fundatora. Ukryty wśród soczystej zieleni monument na planie kwadratu, zwieńczony kopułą, zwraca uwagę już od wejścia na cmentarz. To piękne rodzinne mauzoleum, wypełnione obrazami o treści religijnej i portretami, jest symbolem kilku pokoleń lwowskich przemysłowców. W jego wnętrzu spoczywają członkowie rodu zasłużonego dla miasta, który na zawsze opuścił Lwów w 1939 roku. Po II wojnie światowej firma odrodziła się poza granicami Polski. Prawnukowie Adama Baczewskiego prowadzą obecnie rodzinną wytwórnię wódek w Wiedniu.
Cmentarz Łyczakowski był miejscem wielu pogrzebów, o których mówiono w całej Polsce. Listę otworzył pochówek pisarza Walerego Łozińskiego w 1861 roku, któremu jako pierwszemu ufundowano pomnik ze składek mieszkańców miasta. Był to wyraz uznania społeczeństwa dla talentu zmarłego i przejaw żalu z powodu bezsensownej śmierci młodego (miał 24 lata) artysty, wielkiej nadziei polskiego powieściopisarstwa (nazywano go nawet lwowskim Dumasem).
Ostatnie lata życia Łozińskiego zapowiadały tragiczny koniec. Autor Zaklętego dworu miał wyjątkowo trudny charakter, niemal na siłę szukał nieszczęścia. W lutym 1860 roku miał sprawę honorową z oficerem austriackim Telemem, którego obraził, spiesząc się na bal karnawałowy na Wałach Hetmańskich. Do pojedynku ostatecznie nie doszło, Austriak nie wytrzymał nerwowo i przeprosił pisarza, co rozzuchwaliło Łozińskiego. Cztery miesiące później zażądał satysfakcji od swojego wydawcy i przyjaciela Jana Dobrzańskiego zarzucając mu publicznie nieuczciwość. Łoziński i Dobrzański, spotkali się w otoczeniu sekundantów i kilka razy strzelali do siebie, bez widocznego skutku. Ostatecznie pistolety zamieniono na szable, co przyniosło natychmiastowe efekty. Skłóceni przyjaciele zaliczyli rany cięte głowy, co spacyfikowało nastroje.
Nie minęło jednak pół roku, jak Łoziński popadł w konflikt z kolejnym przyjacielem – Karolem Ciszewskim. Tym razem przyczyną sporu była kobieta, narzeczona Ciszewskiego. Łoziński zdobył względy dziewczyny i niedawni przyjaciele wyzywali się publicznie, szkalowali się na łamach prasy. 10 stycznia 1861 roku doszło do pojedynku (na szable), w którym obaj odnieśli rany. Cięty w głowę Łoziński wylądował w szpitalu, jednak wypisał się na własną prośbę i wkrótce zmarł na zapalenie opon mózgowych. Ciszewskiego postawiono przed sądem (pojedynki były zakazane), ale nie udowodniono mu udziału w zabójstwie. W zamian skazano go na sześć miesięcy za „krytykowanie władzy”, co zadecydowało o jego losie. W więzieniu stracił zdrowie i zmarł po kilku latach.
Pogrzeb Walerego Łozińskiego odbył się 2 lutego 1861 roku. Władysław Zawadzki opisywał uroczystość:
„Był to pogrzeb tak liczny, jakiego nikt przedtem nie zapamiętał we Lwowie. Młodzież niosła trumnę. Za trumną szedł ociemniały Karol Szajnocha. Otaczali go literaci, artyści, redakcje pism, dalej postępowały drukarnie, młodzież akademicka, wszystkie szkoły od najwyższych do najniższych, wreszcie tysiące osób wszelkiego stanu, płci i wieku zwiększały orszak żałobny za trumną ubogiego literata. Był to powszechny hołd oddany zasłudze umysłowej, świetnemu talentowi i tym szlachetnym narodowym zasadom, za które walczył piórem przez całe życie na każdej karcie pism swoich” [39].
Cmentarz Łyczakowski (fot. Gryffindor)
Jeszcze większe zainteresowanie wywołał pogrzeb Seweryna Goszczyńskiego w 1876 roku. Do zorganizowania pochówku utworzono specjalny komitet złożony z obywateli miasta, wydawano broszury z mowami pogrzebowymi. Agaton Giller wspominał:
„Była to wielka manifestacja żalu i czci dla Goszczyńskiego, jakiej jeszcze Lwów nie widział. Wzięło w pogrzebie udział, jak mówią, pięćdziesiąt tysięcy ludzi, to jest połowa ludności całego miasta. Celebrował w biskupim ubraniu ksiądz infułat Mossing, otoczony duchowieństwem świeckim i zakonnym. Byli seminarzyści dominikanie, bernardyni, franciszkanie, karmelici, wszystkie bractwa kościelne, liczne korporacje świeckie, uczniowie uniwersytetu, uczniowie Akademii Technicznej, studenci gimnazjum polskiego, Szkoły Realnej, nauczyciele, reprezentanci miast, straże pożarne. Orszak był długi na trzy kilometry” [40].
Największą uroczystością żałobną na Łyczakowie był jednak pogrzeb Marii Konopnickiej 11 października 1910 roku. Żal po stracie poetki łączył się z nastrojami patriotycznymi – Konopnicką pamiętano przede wszystkim jako autorkę Roty. W dzień pogrzebu całe miasto niemal stanęło. Czerń flag, setki klepsydr, czasopisma w czarnych obwódkach. Tłumy przesuwały się w milczeniu przed katafalkiem w kościele Bernardynów, aby następnie towarzyszyć przeniesieniu ciała na Łyczaków. Naoczny świadek relacjonował wydarzenia:
„Wśród bicia dzwonów ruszył olbrzymi kondukt, liczący kilkadziesiąt tysięcy