– W razie awarii zawsze znajduje się kozła ofiarnego. Zwykle to nie jest kluczowa figura. Główny inżynier, który teoretycznie za wszystko odpowiada, zazwyczaj nie jest karany. Tak samo dyrektor, jego zastępca do spraw wydobycia, naczelnicy do spraw ochrony pracy, wentylacji i bhp. Ludzie, którzy trafiają na szczyt w kopalni, to zwykle doświadczeni, cenni, dobrzy specjaliści. Są potrzebni, więc się ich chroni. Najczęściej odpowiada sztygar albo nadsztygar, tym dawali nawet realne wyroki. Ważniejszych nie pociągało się do odpowiedzialności karnej, tylko najwyżej zwalniało z pracy – przyznawał Zurab.
Na Donbasie mówi się o pracy na „dawaj, dawaj”, kiedy górnicy wzajemnie się popędzają i zachęcają do ignorowania ostrzeżeń, byleby wykonać plan. W Wałbrzychu słyszeliśmy z kolei hasło „nieważne życie, a wydobycie”.
Na co dzień ukraiński transport kopalniany jest zelektryfikowany. Najpierw zjeżdża się pod ziemię windą, którą śląscy górnicy nazwaliby szolą albo klatką, potem kontynuuje podróż kolaską, czyli elektryczną kolejką, jak najbliżej miejsca pracy. To ostatnie kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt minut względnej swobody, które górnikom zdarza się zabijać snem albo grą w karty. Na Śląsku gra się w skata, uproszczoną i szybką formę brydża. Na Donbasie dominuje oczko.
– Jak jest pochylnia, upadowa pod kątem, to górników czy materiały w wagonikach o ładowności 1,6 tony ciągnie koza – tłumaczył Maksym Butczenko.
Koza to kolejka, która wciąga i opuszcza wagoniki po pochylni za pomocą liny nawijanej na wielki bęben. Z tym zresztą też wiążą się wypadki.
– Silnik po jednej stronie bębna obsługuje jeden człowiek, a drugi pilnuje po drugiej stronie, by lina równo się nawijała. Zdarzało się, że przez chwilę nieuwagi mechanizm go wciągał. Rozszarpywało go na mięso, nie było czego zbierać – opisywał nasz rozmówca.
Koza to nie jedyne słowo z donieckiego żargonu górniczego. Podwieszaną maszynę do transportu ludzi, przypominającą górskie kolejki krzesełkowe albo gondole z Piotrusia Pana, na Ukrainie ochrzczono Babą Jagą. Łopata u nas to hercówa, od niemieckiego słowa Herz, bo kształtem przypomina serce. Ukraińcy nazywają ją czyrwą, czyli kierem – z tego samego powodu. Jest też pierdzący prom.
– Czasem trzeba z kolegami dźwignąć wagonik, który wypadł z torów. On może ważyć sto albo i trzysta kilogramów. Człowiek się wtedy napina, co daje efekty fizjologiczne. Tak powstaje pierdzący prom – roześmiał się Maksym.
Górnictwo to też kopalnia przesądów. W Polsce o dobro kopiących węgiel dba Skarbnik vel Skarbek, strażnik podziemnych bogactw. Ostrzega pracujących pod ziemią przed niebezpieczeństwem. W jednej z anegdot górnik pyta Skarbka, który przyszedł go ostrzec przed zagrożeniem, gdzie był, gdy ten dwadzieścia pięć lat wcześniej stawał na ślubnym kobiercu. W różnych wersjach legendy Skarbka można albo zobaczyć z kagankiem w ręku, albo usłyszeć. Jego obecność zwiastuje pukanie.
Inny z przesądów, dziś uznawany za mocno seksistowski, to ten o babach, które przynoszą na dole pecha – ale tylko w polskich kopalniach, bo na Donbasie o nim nie słyszano. Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę, że patronką naszych górników jest święta Barbara. Ale górnicy w tym przekonaniu żyją do dziś, choć Polska w 2008 roku wypowiedziała konwencję o zakazie zatrudniania kobiet pod ziemią. Kobiety związane z górnictwem, cytowane w Babskiej szychcie, napisanej przez współautorkę niniejszej książki i fotografa Tomasza Jodłowskiego, mają różne opinie o pracy na dole. Część z nich, choć kocha tę branżę, przyznaje, że na dole nie chciałaby pracować. Inne – wręcz przeciwnie.
Kult świętej to nie tylko tradycyjna Barbórka 4 grudnia, ale także pochylenie głowy przed figurą obecną przy wejściu do każdej kopalni. Zwykle stoi w cechowni, sercu kopalni, którą Borys Horbatow, urodzony pod Ługańskiem literat i scenarzysta, w powieści Donbas z 1951 roku opisuje jako „lokal, gdzie trzy razy na dobę sztygarzy, ich zastępcy i brygadziści (a ongiś sztygarzy, rządcy i kierownicy artelów [samodzielnych brygad – przyp. aut.] robotniczych) »odprawiają« do pracy najbliższą zmianę: sprawdzają, ilu ludzi przyszło na szychtę, kto zjeżdża na dół, wyznaczają, gdzie ma kto pracować, oraz co, jak i ile trzeba zrobić”.
Opis ten jest wspólny dla polskich i ukraińskich kopalń, lecz w tych ostatnich figur świętej Barbary nie spotkamy, choć w Pawłohradzie widzieliśmy ją na obrazie w budynku zarządu spółki wydobywczej. Według literatury przedmiotu święta Barbara nie jest znana na Donbasie jako patronka górników. Ukraińscy górnicy własny dzień święcą w ostatnią niedzielę sierpnia na pamiątkę rekordowej zmiany Aleksieja Stachanowa.
Historycy uznają, że święta jest postacią legendarną, ale tradycja głosi, że jej szczątki spoczywają w kijowskim soborze Świętego Włodzimierza. Prawosławny przekaz podaje, że do ukraińskiej stolicy przywiozła je w posagu w XII wieku córka cesarza bizantyjskiego Aleksego I Komnena, która wyszła za wielkiego księcia kijowskiego Światopełka II Michała.
Według badacza robotniczego folkloru z początku XX wieku Ołeksija Ionowa mity Zagłębia Donieckiego rozwijały się niezależnie od podań górników z Uralu czy Syberii, nie mówiąc o terenach spoza Imperium Rosyjskiego. Mimo to wszystkie są dość podobne. Wołodymyr Łytwynow z Dobropola opowiadał Barbarze Włodarczyk, że wychodząc do pracy, nie odwraca się za siebie ani nie patrzy na dom, by móc do niego wrócić. A pierwszego dnia pod ziemią warto wyłączyć lampę. Jeśli wytrzymasz i się nie przestraszysz kompletnej ciemności, będziesz dobrym górnikiem.
Rolę Skarbnika (Skarbka) odgrywa tu Szubin, futrzak. To gospodarz kopalni. Codziennie zjeżdża z górnikami na dół, by ich chronić. Łatwo go rozgniewać, a wtedy jest gotów czynić najokrutniejsze złośliwości. Ale Szubina można udobruchać, zostawiając jedzenie w miejscu niedawnego wydobycia. Wtedy potrafi uchronić od tąpnięcia albo pomóc w pracy, jeśli ktoś akurat przepił pensję i musiał przyjść do roboty w dzień wolny.
W zależności od rejonu Donbasu Szubin może być starcem dawniej pracującym w kopalni albo duchem górnika, który – skłócony z kierownictwem zakładu – wysadził ją w powietrze. Najczęściej ma siwą brodę, błyszczące oczy, czasem wbity w plecy obuszok, na Śląsku zwany żeloskiem, narzędzie przypominające kilof. Szubin może przybrać postać koguta albo kozła. Zwykle nie zwraca na siebie uwagi. Ale kto go spotka oko w oko, temu grozi śmierć. „Szubin zabrał” – mawia się o poległym w pracy górniku. „Szubin się obraził” – gdy dochodzi do tąpnięcia. U nas o ofierze wypadku mawia się, że święta Barbara zabrała ją na wieczną szychtę.
– Normalnie go nie widać, tylko słychać. To różne dziwne stuknięcia dochodzące nie wiadomo skąd – mówił Butczenko.
Czasem to właśnie jego świst albo krzyk jest ostrzeżeniem przed wypadkiem. Znakiem, że demon jest gdzieś blisko, może być niebieski zając. Z jednej strony strach go spotkać, z drugiej: „[…] kto zobaczy w kopalni niebieskiego zająca, tego wkrótce spotka wielkie szczęście. Ale zając rzadko wychodzi z pokładów węgla i nie każdemu rzuca się w oczy” – pisał Jewhen Konowałow, autor książek o donbaskim folklorze.
O uszastym ssaku w Donbasie opowiadał Borys Horbatow:
Niebieskiego zająca jeszcze nikt nie widział. Starzy górnicy wiedzieli jednak z całą pewnością, że to wolne zwierzątko żyje w porzuconych wyrobiskach. Ale nie każdemu sądzone jest spotkać niebieskiego zająca – tchórz nie dojdzie, a głupi nie dojrzy. Nadejdzie jednak taki dzień, kiedy niebieski