– Dumny jestem z was, za naszą ziemię, za nasz Donbas. – Zacharczence wychodzi przypadkowa rymowanka.
Torezantracyt odznaczył się też w lutym 2018 roku. Plan wydobycia węgla zrealizowano w ponad stu procentach. W ramach przygotowań do Dnia Obrońcy Ojczyzny – relacjonuje prowadząca serwis informacyjny – Ministerstwo Węgla i Energetyki ogłosiło konkurs na najlepszą ścianę w przedsiębiorstwach wchodzących w sferę zarządzania resortu. Stworzono też specjalną komisję, która w ciągu dwudziestu dni ma wytypować zwycięzców w każdej nominacji.
– Przypadł mi w udziale wielki zaszczyt – przemawia ze sceny Olha Bas, szefowa administracji głowy Ługańskiej Republiki Ludowej, w materiale GTRK ŁNR. – W imieniu przywódcy republiki pragnę złożyć wam życzenia z okazji tak podniosłego święta. Bez waszej pracy, bardzo ważnej, bardzo przydatnej i bardzo ciężkiej, nie byłoby ciepła w naszych domach. Nie byłoby światła. Niech więc ten płomień ciepła ogrzewa wasze serca. – Kłania się i lekko uśmiecha, gdy sala odpowiada brawami.
– Donbas był i pozostaje górniczą krainą. Górników nie odstraszają żadne trudności. Nie bez powodu nasz węgiel nazywają czarnym złotem Donbasu, a naszych ludzi jednymi z najbardziej śmiałych, zdecydowanych i odważnych. Przeżyli najtrudniejszy 2014 rok, dokonali wyboru i poszli dalej budować nowe państwo. Dzisiaj żyjemy, rozwijamy się i codziennie wwozimy na górę tony węgla – mówi narrator kolejnego donieckiego reportażu.
W materiałach donieckiej i ługańskiej propagandy praca wre, górnicy wydobywają węgiel, bijąc kolejne rekordy, bohaterscy przywódcy im gratulują, pracowity lud jest gotów bronić ojczyzny przed ukraińskimi faszystami, a jeśli zdarzają się jakieś przejściowe trudności, republikańskie władze z pomocą bratniej Rosji odważnie je pokonują, łapiąc przy tym oszustów i dywersantów.
Rzeczywistość jednak ma to do siebie, że słabo pasuje do propagandowych bajek opowiadanych przez elegancko ubrane prezenterki. Ech, wyjechać by kiedyś do krainy, którą pokazują w telewizorach – wzdychają bohaterowie dowcipu z brodą jeszcze z czasów sowieckich. Z powodzeniem mogliby go opowiedzieć także dziś mieszkańcy okupowanej części Donbasu.
Na zdjęciu sprzed piętnastu lat stoi czterech młodych facetów. Ich oczy, lśniące na tle umorusanych węglowym pyłem twarzy, patrzą prosto w obiektyw. Na głowach kaski z czołówkami, kopalnianymi latarkami. Stoją w sztolni pod ziemią. Zdjęcie pochodzi z Ukrainy, z miasta Roweńky w obwodzie ługańskim.
Żaden z chłopaków nie ma na sobie stroju roboczego. Ten najwyższy z prawej, wyglądający na najstarszego, ubrał się w spodnie od dresu i turecki sweter, spod którego wystaje niebieski podkoszulek. Drugi od lewej, z najbardziej bezczelnym spojrzeniem, na szary dres założył kamizelkę. Najmłodszy, o wciąż chłopięcej twarzy, ma najdziwniejszy strój – dżinsy i bluzę dresową, na którą włożył marynarkę. Czwartym jest nasz rozmówca Maksym Butczenko, rocznik 1977. Dresowe spodnie, szary T-shirt i beżowa kurtka. Fotografia pochodzi z jego prywatnego archiwum.
Dlaczego kopalnia nie wydała im ubrań roboczych, które powinny być przecież standardem?
– Wtedy to była rzadkość. Jak już dostaliśmy, szybko się darły. Dlatego ludzie chodzili do pracy w czym popadło – opowiadał Butczenko w jednej z naszych rozmów, którą opublikowaliśmy na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”.
Maksym w kopalni antracytu w Roweńkach przepracował dwanaście lat. Zerwał z górnictwem dwa lata przed wybuchem wojny. Dla nas był jednym z najważniejszych przewodników po Donbasie i tamtejszym górnictwie.
– Od razu po technikum poszedłem do roboty. Dla wielu kolegów kopalnia była pierwszym miejscem pracy. Dla niektórych ostatnim. Okoliczne ośrodki to miasta-kopalnie. W Roweńkach było siedem, może osiem kopalń, w których pracowało 80 procent dorosłej populacji. Nie miałem alternatywy – opisywał. Przez ponad dekadę przeszedł kilka szczebli kariery. – Zaczynałem od stanowiska zwykłego robotnika. Przenośnik taśmowy transportuje węgiel, który się stale z niego zsypuje. Moim zadaniem było stać całą sześciogodzinną zmianę i wrzucać surowiec ze spągu, kopalnianej podłogi, z powrotem na taśmę. Potem zostałem brygadzistą, który zarządza dziesięcioma ludźmi, następnie pomocnikiem sztygara, czyli kierownika do spraw technicznych, a na końcu pracowałem z dokumentacją – wspominał.
Wyposażenie górnika z kopalni antracytu nie różni się niczym od sprzętu jego kolegi z innej podziemnej kopalni węgla kamiennego, także w Polsce.
– Pobieramy w lampowni czołówki, później aparaty ucieczkowe pozwalające przetrwać na dole, gdyby powietrze stało się niezdatne do oddychania – opowiadał Maksym.
Górnicy dostają żetony z numerkiem, u nas zwane markami, które po wyjeździe oddają. To prosty mechanizm pozwalający sprawdzić, czy ten, kto zjechał pod ziemię, wrócił po szychcie na powierzchnię. W większości polskich kopalń, ale także w części ukraińskich, metalowe okrągłe znaczki zostały zastąpione elektronicznymi kartami, które odbija się w specjalnym czytniku przed zjazdem i po wyjeździe.
– Nadzór górniczy jest też wyposażony w metanomierze, ale akurat w naszych kopalniach antracytowych zagrożenie metanem nie istniało – mówił Maksym.
Niepotrzebne były więc aż tak skomplikowane i kosztowne systemy wentylacji jak w kopalniach z zagrożeniami gazowymi. Maksym dodawał, że dzięki nieobecności metanu antracytowi górnicy swobodnie palili na dole tytoń. Zakaz zakazem, ale szachtior gołyj, szachtior bosyj, tolko kurit papirosy [górnik goły, górnik bosy, tylko pali papierosy]. W Pawłohradzie górnicy opowiadali nam, że zamiast papierosów niektórzy żują sprowadzany z Azji Środkowej naswaj. To mieszanka ziół z tytoniem lub machorką oraz kurzym łajnem i wapnem gaszonym o paskudnym smaku, który zabija się, spryskując towar aptecznymi kroplami miętowymi.
Zurab, który od lat dziewięćdziesiątych pracował jako specjalista od bhp w jednej z większych donieckich kopalń, uzupełniał, że górnicy dzielą zakłady wydobywcze na dwie kategorie.
– Kopalnie „można palić” i kopalnie „nie można palić”. Wcześniej byli nawet ludzie nazywani w żargonie tabakotrusami, tytoniowytrzęsaczami, którzy na wejściu, na początku zmiany, sprawdzali, czy ktoś nie ma papierosów albo zapałek. Potem odpowiadali już za to inżynierowie od bhp – opowiadał.
Historia Zuraba jest klasyczna dla Donbasu (dla Śląska zresztą też): jego ojciec, stryj i dziadek również pracowali pod ziemią. W polskich kopalniach sytuacje opisywane przez Maksyma i Zuraba wydają się nie do pomyślenia – nałogowcy na czas pracy zabierają pod ziemię tabakę do wciągania albo pestki słonecznika do skubania. W kopalniach zdarzają się tabliczki zakazujące rzucania łupinek na spąg.
Górnicy palili jak smoki, ale jeszcze większym problemem był alkohol. Już w XIX wieku zdarzało się, że po wypłacie na dwa–trzy dni wstrzymywano przez to wydobycie.
– Poza mną może z pięć osób nie piło. Zasada była taka, że im ktoś ciężej pracuje, tym więcej pije. Za każdym razem, kiedy ktoś znajduje się na granicy śmierci, tworzy się u niego podświadome napięcie. Potem wyjeżdżasz na powierzchnię, tam świeci słońce, dziewczyny chodzą. Ludzie żyją w takim stanie latami i nie widzą innej możliwości walki ze stresem – wspominał Butczenko. „Drżyj, kopalnio, idzie pijany górnik” – mówił ze śmiechem robotnik w filmie Michaela Glawoggera Śmierć człowieka pracy.
– Zbierają się po fajrancie. Ktoś ma parę litrów samogonu, ktoś zakąski, zaczyna się picie. Po ciężkiej pracy szybciej się upijają. Półprzytomni wracają do domów. Myślę, że 80 procent moich