Zbyt wiele pytań krążyło po mojej głowie. Żałowałem, że nie udało mi się oddać jej pamiętnika, że nie zastałem jej w pracy. Żałowałem, że… jej nie zobaczyłem.
Pierwszy dzień świąt był jej ulubionym. Nie dlatego, że czekała na prezenty czy świąteczne potrawy… Te sprawy pozostały daleko za nią, we wczesnym dzieciństwie. Uwielbiała natomiast świąteczne przedpołudnie, bo to był czas, gdy na ulicach Londynu robiło się luźniej. Większość ludzi przebywała w domach, nieliczni szaleńcy uprawiali poranny jogging, a Eve po prostu delektowała się spacerem po mieście. Oko Londynu spoglądało na nią z góry, jakby się dziwiąc, co ona tutaj robi. Obróciła się w kierunku Big Bena, wyczekując na jego sławne bicie, ale po chwili uświadomiła sobie, że nie trafiła w odpowiedni czas. Zabawne, od kilku lat zegar tak naprawdę nosił inną nazwę, ale wciąż większość ludzi nazywała go Dużym Benem. Co więcej, nigdy nawet tak się oficjalnie nie nazywał… Gdy kiedyś tłumaczyła to swoim znajomym z Włoch, nie mogli uwierzyć, że Big Ben wcale nie jest Big Benem. Cóż, nie ulegało wątpliwości, że ta nieoficjalna nazwa pozostanie jedyną stosowaną przez większość ludzi, zarówno na świecie, jak i w Anglii. Eve powoli ruszyła w stronę mostu, przyglądając się rzece i pływającym po niej małym stateczkom. Lubiła Londyn, choć zazwyczaj nie odwiedzała ścisłego centrum. Tłumy ludzi, szczególnie turystów, działały jej na nerwy. Dzisiaj było inaczej, dużo spokojniej. Po kilku minutach usiadła na jednej z ławek i rozpięła torebkę. Wyjęła małe zawiniątko i minitermos. Rozejrzała się niepewnie, nie miała ochoty dzielić się ciastem z okolicznym ptactwem. Zapach szarlotki momentalnie uderzył w jej nozdrza, wywołując mimowolny uśmiech. Uwielbiała to ciasto! Oparła się wygodniej i rozszczelniła termos. Smak szarlotki i ciepła herbata wypełniły po chwili jej wnętrze, pieszcząc spragnione zmysły. Przymknęła oczy, z rozkoszą delektując się tym momentem. Od lat nie obchodziła świąt, ale przecież nie miała ochoty siedzieć sama w domu. Postanowiła więc wprowadzić swój własny zwyczaj świętowania Bożego Narodzenia. Musiała przyznać, że był całkiem przyjemny… Usatysfakcjonowana wyciągnęła przed siebie nogi i odrzuciła głowę w tył. Niebo było szare i pokryte chmurami, jak zwykle o tej porze roku. Właściwie to Londyn był mało słonecznym miastem i błękit nieba należał tu do rzadkości. Gdyby chociaż padał śnieg i przykrył białą pierzynką tę całą miejską szarość… Eve tylko raz w życiu widziała śnieg. Kiedyś włoscy przyjaciele zabrali ją w Alpy. Miała spróbować jazdy na nartach, ale zdecydowanie bardziej zachwycił ją sam widok gór. Była wtedy jesień, ale i tak wszystko zdążył już pokryć śnieg. Zapamiętała tamte dni jako jedne z najcudowniejszych chwil w życiu! Co prawda jazda na nartach nie okazała się jej ukrytym talentem, ale sam pobyt w Alpach był zdecydowanie udany. Obiecała sobie, że jeszcze kiedyś tam wróci. Ciekawe, jak tam jest teraz? Może turyści siedzą właśnie przy dużym, drewnianym stole i spożywają świąteczne śniadanie? Z żalem spojrzała na okruszki, jedyną pozostałość po przepysznej szarlotce. Niedługo i one znikną w żołądkach wiecznie głodnych ptaków. Wytrzepała chusteczkę i schowała ją z powrotem do torby.
Jutro wszystko wróci do normy, a sklepy będą szturmowane przez spragniony wyprzedaży tłum. Sama nie zamierzała uczestniczyć w tym szaleństwie i zaplanowała sobie krótki wypad za miasto. Pogoda była ciepła, jak na tę porę roku, i chciała z tego skorzystać. W dzieciństwie też tak robili… Przypomniała sobie, jak z rodzicami wyjeżdżali na krótkie wycieczki, niemal pikniki, biorąc pod uwagę zapakowane w maminą torbę rarytasy. Oczywiście była wśród nich szarlotka. Wtedy tata jeszcze nie pił, a przynajmniej Eve tak się wydawało. Miała jakieś sześć lat i zaczynała podejrzewać, że Santa Claus jest w zmowie z jej rodzicami. Chyba był już mocno stary i schorowany, bo potrzebował ich pomocy przy ukrywaniu prezentów. Nakryła mamę, jak chowała je do starej walizki w szafie, i wtedy coś ją tknęło. Kilka lat później już wiedziała, że staruszek z białą brodą jednak nie istnieje. Cały czar prysł, a tata zaczął coraz częściej sięgać po alkohol. Jakoś też wtedy skończyło się jej szczęśliwe dzieciństwo.
Eve spojrzała ostatni raz na most i wiekowy zegar, po czym ruszyła przed siebie. Byle przetrwać do sylwestra…
POMIĘDZY
Noce tutaj bardzo różniły się od tych w Anglii. Tam pewnie by zamarzła, a na pewno skostniała z zimna. Tutaj, na południu Włoch, było zupełnie inaczej. Mogła spać na plaży, okryta jedynie cienką bluzą. Na początku nawet lubiła te noce. Wydawały jej się takie romantyczne… Szum fal, gwieździste niebo nad głową. Z czasem zrozumiała, że taki nocleg może być jednak bardzo niebezpieczny, szczególnie dla młodej dziewczyny. Od początku nie mogła opędzić się od nachalnych chłopaków. Pewnie była dla nich atrakcyjna przez swoją „obcą” urodę. Jasna cera, brak znajomości włoskiego… Wszystko to przyciągało lokalnych podrywaczy jak magnes. O ironio, w szkole w Anglii nie wzbudzała takich emocji. Nikt jej nie podrywał, a jej inność była wręcz wyśmiewana. Gdy przypomniała sobie Krisa, który dla zabawy udawał, że jest nią zainteresowany, miała ochotę ściągnąć go tutaj myślami i pokazać, jakie ma powodzenie u płci przeciwnej. Szczęka by mu opadła!
Podniosła się i otrzepała z ubrania resztki piachu. W pobliskim prysznicu plażowym obmyła twarz i ręce. Było jeszcze wcześnie, pracę zaczynała dopiero za godzinę. Mogła pójść do piekarni i kupić sobie jakąś bułkę. Czuła, jak kiszki grają jej marsza. Nie jadła nic od jakichś piętnastu godzin. Podreptała wzdłuż promenady, zaglądając raz po raz do mijanych śmietników. Niestety, było za późno. Najwidoczniej służby porządkowe już wszystkie opróżniły. Czasami miała szczęście i znajdowała rozpoczętego banana albo niedojedzoną porcję frytek. Ludzie strasznie marnowali jedzenie… Szczególnie turyści. A tych akurat było tutaj pełno. W sumie miała sporo szczęścia. Trwał sezon letni i we wszystkich nadmorskich miejscowościach można było znaleźć jakąś dorywczą pracę. Podobnie jak darmowe jedzenie. Niekiedy w śmietnikach, a czasami na tyłach restauracji. Znała kilka, gdzie pracownicy zawsze zostawiali zawiniątka z całkiem pysznymi daniami. Wiedzieli, że szybko znikną. Takich osób jak ona było tutaj latem pełno. No, może niezupełnie jak ona. Pewnie niewielu pochodziło z Anglii…
Po krótkim spacerze kupiła w piekarni słodką bułeczkę i usiadła na pobliskim murku, żeby ją w spokoju zjeść. Niedługo czeka ją jakieś dwanaście godzin ciężkiej pracy. To ostatnie chwile na relaks. Potem tylko zmywak, talerze, sztućce, przecieranie stołów, mycie podłóg… Sprzątaniu nie będzie końca. Generalnie nie narzekała. Przynajmniej miała z czego żyć i udawało jej się coś odłożyć. Pewnie tylko dlatego, że nie płaciła za nocleg, ale to nie miało znaczenia. Póki się da, będzie spała na plaży. Byle nie powtórzyła się sytuacja sprzed dwóch tygodni. Wzdrygnęła się na samą myśl. Pijana trójka dwudziestolatków i ona sama… Gdyby nie ta przechodząca obok para, kto wie, jak by się to skończyło. Doskonale wiedziała, co im krążyło po głowie. Widziała to w ich oczach, słyszała w zadyszanych oddechach. Co innego robić facetowi laskę z własnej woli, a co innego zostać zgwałconą przez trzech agresywnych typów. To pierwsze nie było takie złe. Przyzwyczaiła się.
Pierwszy raz był oczywiście okropny. Ale gdyby nie ten facet, nie wydostałaby się z Anglii. Przemycił ją, ryzykował. W sumie należała mu się jakaś zapłata. A ona nie miała przecież pieniędzy… Jego propozycja najpierw ją przeraziła, ale szybko uświadomiła sobie, że lepiej tak, niżby miał ją zgwałcić. Stali przecież na uboczu, nikt by nie rzucił się jej na pomoc. Zrobiła to więc, w kabinie jakiegoś tira, obcemu facetowi w wieku jej ojca… Czuła się wtedy obrzydliwie. Nie wiedziała