Folwark komendanta. Norbert Grzegorz Kościesza. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Norbert Grzegorz Kościesza
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-66436-53-4
Скачать книгу
które uleciały pod sufit.

      – Jak dwie anielskie aureolki, kurwa. – Założyłem nogę na nogę, opadłem na miękkie oparcie i pogrążyłem się w rozmyślaniach.

      Po jakichś dwóch minutach ponowne pukanie przerwało mój leniwy potok marzeń o własnym biskupstwie, a kto wie, może nawet o birecie kardynalskim? Siadłem szybko i chwyciwszy za dębowe biurko, przyciągnąłem się do niego, co nie poszło tak łatwo, zważywszy na ciężar fotela i na to, że kółka musiały toczyć się po grubym dywanie. Z szuflady wyjąłem koloratkę, którą włożyłem za kołnierzyk czarnej koszuli, na głowę nałożyłem kalotkę i po ponownym pukaniu powiedziałem:

      – Wejść!

      W drzwiach ponownie stanął młody kanonik, a zza niego wypchnął się rudy zarośnięty łeb z fioletowym siniakiem z lewej strony.

      – O kurwa! – wyrwało mi się głośno.

      Kanonik obiema rękami zasłonił uszy, skulił się i chyłkiem wymknął z powrotem na korytarz, a biegnąc nim szybko, rzucał pod nosem:

      – Kyrie eleison, Kyrie eleison

      GOŚCIE

      Do Olsztyna zajechali późnym popołudniem, ojciec podjechał pod pałac biskupi stojący w pobliżu parku i Łyny. Zaparkował zielonego poloneza na chodniku i obaj ruszyli do bramy pałacu.

      – Nic się nie odzywaj, ja będę mówił. – Ojciec spojrzał na Wojtka, sięgnął ręką do metalowej kołatki w kształcie głowy lwa i zastukał mocno w bramę. – Se, kurwa, dzwonków nie potrafią pozakładać, klechy jedne, tylko kołatki jak w średniowiecz…

      Nic więcej nie zdążył powiedzieć, bo w drzwiach stanął młody kanonik.

      – Szczęść Boże – powiedział łagodnym głosem, mierząc starego od dołu do góry. – Potrzebujący pomocy proszeni są o udawanie się do Caritasu na ulicy… – Wyciągnął lewą rękę, wskazując kierunek, ale nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo Zdzisiek chrząknął.

      – Ojczulku, my nie do Caritasu, kurwa – wycedził przez zęby.

      Młody kanonik pobladł.

      – Oooo – jęknął cicho, jakby ktoś mu nadepnął na jaja. – Ale ja, ale…

      Ksiądz nie wiedział, co powiedzieć, zdumiony brakiem szacunku dla sutanny.

      Stary spojrzał na niego, a przekrwione i sine lewe oko stało się jeszcze czerwieńsze.

      – Ojczulku, biegnij dla mnie, ino szybko, po księdza Kazika Caputowa, z tobą nie będę tu gadał. – Poprawił poplamioną marynarkę. – Do Caritasu, kurwa, a co ja jestem, z zakonu braci bosych?!

      Wystraszony kanonik pobiegł w głąb ciemnego korytarza, gdzie echem odbijał się stukot jego butów.

      – Ja pierdolę, kurwa, do Caritasu. – Stary nie mógł przeżyć takiej zniewagi.

      – Ojciec, no, wyglądasz, jakbyś uciekł z jakiejś obor…

      – Jak cię zaraz zdzielę w pysk, to gwiazdy zobaczysz. – Zamachnął się ręką na syna, który skulił głowę przed ciosem. Zdzisiek opuścił rękę. – Chociaż ja niewierzący, to nie uchodzi, żeby cię bić w takim miejscu, smrodzie. Chodź do środka, co będziemy tu tak sami stali jak te dwa ciule.

      Na ścianach długiego korytarza i przedsionka pałacu wisiał szereg obrazów przedstawiających różnych biskupów na przestrzeni kilkuset lat. Wojtek chodził i zerkał ciekawie na pucułowate twarze spoglądające na niego z wysokości. Głowy w biskupich kalotkach, obserwujące go z profilu, zazwyczaj miały na plecach mantolety w kolorze purpury, spod nich wystawały białe rokiety. Na piersiach wisiały zdobne pektorały wysadzane drogimi kamieniami. Ręce zaś były złożone jak do modlitwy i przyozdobione białymi rękawiczkami, na których widniały złote sygnety biskupie, nierzadko z czerwonymi rubinami.

      – Co się tak, kurwa, gapisz w te obrazki, jeszcze mi tu biskupem zostaniesz! – wrzasnął ojciec, aż echo poniosło się korytarzem w głąb pałacu. – Tłuste pasibrzuchy siedzące na tronach i ściągające dziesięcinę z ludu, nieroby jeb…

      – Tato, przestań, wszystko słychać – speszył się Wojtek.

      W tym momencie wrócił kanonik, który otworzył im wcześniej drzwi biskupiego pałacu.

      – Proszę panów za mną, poprowadzę na pokoje księdza archiprezbitera…

      – No popatrz, synek, to wuja już archi… arczi… ar… kimś tam przy biskupie został. – Zdzisiek pociągnął nosem i potarł go z zażenowaniem palcem. – Też, kurwa, słowo wymyślili, arczipioter – zamruczał pod nosem. – To pewnie od apostoła Piotera czy jak?

      – Archiprezbiter, proszę pana – poprawił go kanonik, który jak się okazało, miał doskonały słuch. – I to archiprezbiter biskupi – podniósł znacząco palec – pierwszy po naszym pasterzu biskupie Edmundzie Pi…

      – Ojczulek zamknie już dziób, bo nerw mnie bierze, i prowadzi nas do mojego brata. – Denerwował go piskliwy głosik przewodnika. – Nie przyszedłem tu do was na nauki, plebanku.

      Ksiądz aż podskoczył, przyspieszył kroku, podciągnął czarną sutannę i czym prędzej przebierał nogami obutymi w czarne lakierki, by doprowadzić obu gości do drzwi archiprezbitera. Obawiał się zwłaszcza tego starszego z podbitym okiem. „Może on jakiś pijany albo narkoman”, myślał, prowadząc ich, aż stanęli pod jednymi z większych drzwi na końcu korytarza. Obejrzał się, czy aby któryś z dwóch mężczyzn nie zaginął po drodze. Obrzucił ich karcącym wzrokiem.

      – Z wielebnym archiprezbiterem witamy się, mówiąc: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. – Jeszcze raz spojrzał na skrzywioną minę starego i westchnął głośno. – No, dla was dwóch powinno wystarczyć, jak powiecie ekscelencji „szczęść Boże”. – Młody kanonik przeżegnał się trzy razy i zapukał do drzwi.

      – Kurwa, ekscelencyja – zamruczał stary. – Ja pierdolę, w dupie im się przewr…

      W tym momencie drzwi gabinetu się otworzyły.

img05

      4. BRACIA

      Ojciec spojrzał na mężczyznę, który stał teraz za biurkiem w mycce kapłańskiej na głowie i powtarzał w kółko jak zacięta płyta:

      – O kurwa, o kurwa…

      – To jest twój wuja, Wojtuś. – Ojciec szturchnął mnie boleśnie łokciem w bok. – Najgorszy skurwysyn, jakiego zn…

      – Nie przeklinaj, Zdzisiek, w domu Bożym! – krzyknął ksiądz zza biurka.

      – A ty co, Kazik? Jak zwykle się wybielasz? Tym razem przed panem Bogiem – odparł spokojnie, zamykając drzwi gabinetu. – Nie spodziewałeś się najmłodszego brata, co?

      Ksiądz odsunął fotel i obszedł biurko, aby stanąć przed moim ojcem.

      – No nie spodziewałem się. Nie dzwonisz, nie piszesz – złapał go za ramiona i potrząsnął – odkąd Halinka od ciebie ucie… znaczy się odeszła – poprawił się szybko, ruszając przy tym nosem.

      Patrzyłem na nich ze zdziwieniem, dopiero teraz zacząłem zauważać podobieństwo obu mężczyzn. Wzrostu tego samego, jeden łysy, drugi rudy, zarośnięty, ale rysy twarzy, kształt i kolor oczu, uszy, nos – to wszystko zdradzało, że są braćmi.

      – Nie przyjechałem rozmawiać o tej szma…

      – Jeszcze