Folwark komendanta. Norbert Grzegorz Kościesza. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Norbert Grzegorz Kościesza
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-66436-53-4
Скачать книгу
archiprezbiter ubrał nas w nowe garnitury i buty, „żeby w Warszawce gołymi chujami nie świecić”, jak nam czule powiedział na pożegnanie. Codziennie piliśmy samogon przywieziony przez ojca, obaj robili ze mnie mężczyznę. Prędzej mi, kurwa, wątroba wysiądzie. Gdyby nie to, że ojciec miał jeszcze porobione skrytki pod tylnymi siedzeniami w polonezie, wychlaliby całą zawartość walizki, którą przywieźli dla księdza. Dwa dni balował z nimi nawet sam biskup, który obiecał pomoc przy załatwieniu wstępu do Szczytna. On jednak wolał zagraniczne whisky, pędzone na myszach, jak śmiali się z niego ojciec i wujek. Protekcja biskupa zapewne by wystarczyła, gdyż osobiście znał rektora WSPolu oraz podlaskiego komendanta wojewódzkiego, ale stary uparł się, że pojadą jeszcze, tak na wszelki wypadek, do wujka Stefana, który był komendantem na Śródmieściu w Warszawie. Stefan zaś miał dojścia do komendanta głównego, a to według ojca miało zapewnić na sto procent, że taki neptyk jak ja dostanie się do policji bez problemów. Ponadto wuja Stefan miał załatwić komisję lekarską w Warszawie.

      No kurwa, Schwarzeneggerem nie byłem, chociaż wzrostu sto osiemdziesiąt sześć, ale wagi tylko osiemdziesiąt jeden. Jednak miałem coraz większe przekonanie, że chcę wyrwać się spod opieki ojca alkoholika, który przez pracę w policji, w firmie, jak on to mówił, stał się takim chujem, że nienawidziłem go jak nikogo innego na świecie.

      Te kilka dni razem uświadomiły mi, że chcę i muszę być taki jak on, i za to jeszcze bardziej nienawidziłem jego i siebie.

      Byliśmy już dwie godziny w drodze, zielone gówno pędziło siedemdziesiąt na godzinę w kierunku Warszawy. Wujek Kazik zadbał, by ojciec nigdzie dalej nie zajechał. Przed naszym wyjazdem zadzwonił do wujka Stefana i patrząc ojcu w oczy, powiedział przez słuchawkę:

      – Będą u ciebie za cztery godziny, góra pięć. Jak nie dotrą, to zdegraduj Zdziśka, bo inaczej to ja załatwię, że ciebie wywalą na zbity pysk bez emerytury…

      Widać ojciec i Stefan bali się Kazika, bo zaraz archiprezbiter podał słuchawkę staremu, a on, usłyszawszy coś przez telefon, pobladł jak ściana i odpowiedział do brata w Warszawie: „Tak jest!”.

      Stefan kazał im przyjechać od razu do siebie do domu, tak że ojciec wiedział już, gdzie dokładnie ma zaparkować i dokąd się udać po klucze do mieszkania. Wujek z Warszawy był starym kawalerem, ale jak mówił ojciec, buhaj z niego pierwsza klasa i sprowadzał sobie czasem jakieś panienki z miasta.

      STEFAN

      Poloneza postawiliśmy na parkingu przed jednym z bloków. Ojciec wziął z bagażnika walizkę, taką samą jak dla wujka Kazika, tylko z czarną rączką. Przed klatką wejściową stała szaro-niebieska odrapana stróżówka, a przed nią młody policjant z papierosem. Chłopak był tyłem do nas, patrzył w jedną z ulic, zaciągając się dymem papierosowym i wypuszczając go gęstymi kłębami w niebo.

      Stary podał mi walizkę i wciągnął w płuca zawieszony w powietrzu dym.

      – Popularne, nie, już nie produkują – powiedział cicho, tak by policjant nie słyszał i zaciągnął się jeszcze raz. – Mocne! – rzekł tonem znawcy.

      Przyłożył palec do ust, wskazując, że mam być cicho, i zaszedł krawężnika od tyłu.

      – Co jest, kurwa?! – Ojciec trzasnął chłopaka w plecy. – Młody na służbie z papierosem, nie popierdoliło ci się we łbie, kocie jebany?!

      Funkcjonariusz podskoczył wystraszony, a później stanął jak wryty na baczność, przykładając dwa palce do czarnego daszka czapki. W ustach nadal tlił mu się fajek, którego przygryzał.

      – Melduję si… – powiedział przez zaciśnięte zęby, przerywając w pół zdania.

      – Ha, ha, ha – jebnąłem śmiechem bez ostrzeżenia. Ojciec spojrzał na mnie jak na przygłupa, a później na posterunkowego. Po chwili sam ryknął śmiechem.

      Policjant przygryzł usta, w których nadal tkwił papieros. Teraz nerwowo przesuwał go w dół i do góry. Chłopak miał na nosie okrągłe okulary, przez które patrzył na nas zezem rozbieżnym. W sumie nie było wiadomo, na kogo patrzy: na mnie, na ojca czy na nas obu równocześnie. Każde oko w inną stronę, rękę nadal trzymał jak do salutowania, tylko wyprostował pozostałe palce i stał tak, salutując całą dłonią. Z tym zezem, kiepem w ustach i w tych śmiesznych okularkach wyglądał jak salutujący Benny Hill.

      – Ja pierdolę! – Stary nie mógł nabrać tchu. – Uuuuchuuu. – Złapał się za serce i otarł łzy, które napłynęły mu do oczu. Wyprostował się, spojrzał na chłopaka, poklepał go po ramieniu. – No chuj zajebisty jesteś! Kto jest twoim ojcem albo wujkiem? Twoje nazwisko, posterunkowy?

      – Smolarek – zaczął krawężnik, wyciągając resztkę papierosa z ust i wyrzucając go na ulicę.

      – Nie pierdol! Jesteś syniem…

      – Tak, jestem.

      Ojciec ponownie klepnął chłopaka w ramię.

      – Znamy się z twoim starym od lat, no ale niepodobny jesteś do tatusia. – Spojrzał na policjanta uważniej.

      – Bo wszyscy mówią, że do mamy podobny…

      – Ha, ha, no tak, z ryja to ty szpetn… znaczy się, ładnyś po mamusi – poprawił się, po czym zaraz elokwentnie dodał: – Faktycznie wyglądała chuj…

      Chrząknąłem głośno.

      – A, no tak… – Ojciec także odchrząknął. – My do inspektora Stefana Caputowa – powiedział, ledwo powstrzymując się od śmiechu. – Miał nam tutaj u ciebie na budzie klucze zostawić.

      – Są jakieś klucze, zaraz przyniosę – powiedział, po czym oddalił się do wnętrza budki.

      – Ha, ha, ha – znowu parsknęliśmy z ojcem śmiechem. Mało było takich chwil, które nas do siebie zbliżały. Ten śmiech oznaczał, że mamy podobne poczucie humoru.

      – Benny Hill – rzuciłem, wskazując głową oddalającego się posterunkowego.

      – Co jest, kurwa?! – Wtem ze śmiechu wyrwał nas głos zza pleców i teraz to my skoczyliśmy ze strachu. Obróciliśmy się z ojcem jednocześnie. Przed nami stał inspektor w mundurze. – Co się śmiejecie z mojego człowieka, ochujalce? – Zaśmiał się, złapał ojca wpół i podniósł do góry. – Cześć, przygłupy, ha, ha – śmiał się nadal, patrząc na nasze miny. – Co tacy zdziwieni? Chodź, młody, niech cię też uściskam. – Oderwał się od starego i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.

      W tym czasie podszedł do nas posterunkowy i stanął ponownie na baczność, salutując.

      – Panie inspekt…

      – Dobra, dej se siana, młody. Dawaj te klucze i spadamy.

      Posterunkowy podał klucze, odwrócił się na pięcie i ruszył do budy.

      – Benny’ego już, jak widzę, poznaliście? – zagaił wuja i nie czekając na odpowiedź, zaczął opowiadać w drodze do służbowego bloku: – Dwa lata temu jego ojciec zadzwonił, żeby mu pracę załatwić. No z tym zezem go, kurwa, nigdzie nie chcieli przyjąć. To wziąłem chłopaka do siebie pod skrzydła, na ulicę go nie puszczę, bo lamusy z miasta śmiechem go zajebią. Za biurko się nie nadaje, bo gdyby stary nie dawał nauczycielom baksów, toby Benny pierdział do tej pory w pierwszej klasie liceum. A tak dzięki ojcu skończył średnią zaocznie, w ogóle się tam nie pokazując. Na budzie stać może, broni nie ma, to nikt mu nie zabierze. Gdyby miał klamkę, to prędzej powybijałby połowę kadry mieszkającej w bloku, niż złodzieja zastrzelił. Nie dość, że ma zajebistego zeza, to jeszcze pod kopułką najebane. Gdyby