No kurwa, Schwarzeneggerem nie byłem, chociaż wzrostu sto osiemdziesiąt sześć, ale wagi tylko osiemdziesiąt jeden. Jednak miałem coraz większe przekonanie, że chcę wyrwać się spod opieki ojca alkoholika, który przez pracę w policji, w firmie, jak on to mówił, stał się takim chujem, że nienawidziłem go jak nikogo innego na świecie.
Te kilka dni razem uświadomiły mi, że chcę i muszę być taki jak on, i za to jeszcze bardziej nienawidziłem jego i siebie.
Byliśmy już dwie godziny w drodze, zielone gówno pędziło siedemdziesiąt na godzinę w kierunku Warszawy. Wujek Kazik zadbał, by ojciec nigdzie dalej nie zajechał. Przed naszym wyjazdem zadzwonił do wujka Stefana i patrząc ojcu w oczy, powiedział przez słuchawkę:
– Będą u ciebie za cztery godziny, góra pięć. Jak nie dotrą, to zdegraduj Zdziśka, bo inaczej to ja załatwię, że ciebie wywalą na zbity pysk bez emerytury…
Widać ojciec i Stefan bali się Kazika, bo zaraz archiprezbiter podał słuchawkę staremu, a on, usłyszawszy coś przez telefon, pobladł jak ściana i odpowiedział do brata w Warszawie: „Tak jest!”.
Stefan kazał im przyjechać od razu do siebie do domu, tak że ojciec wiedział już, gdzie dokładnie ma zaparkować i dokąd się udać po klucze do mieszkania. Wujek z Warszawy był starym kawalerem, ale jak mówił ojciec, buhaj z niego pierwsza klasa i sprowadzał sobie czasem jakieś panienki z miasta.
STEFAN
Poloneza postawiliśmy na parkingu przed jednym z bloków. Ojciec wziął z bagażnika walizkę, taką samą jak dla wujka Kazika, tylko z czarną rączką. Przed klatką wejściową stała szaro-niebieska odrapana stróżówka, a przed nią młody policjant z papierosem. Chłopak był tyłem do nas, patrzył w jedną z ulic, zaciągając się dymem papierosowym i wypuszczając go gęstymi kłębami w niebo.
Stary podał mi walizkę i wciągnął w płuca zawieszony w powietrzu dym.
– Popularne, nie, już nie produkują – powiedział cicho, tak by policjant nie słyszał i zaciągnął się jeszcze raz. – Mocne! – rzekł tonem znawcy.
Przyłożył palec do ust, wskazując, że mam być cicho, i zaszedł krawężnika od tyłu.
– Co jest, kurwa?! – Ojciec trzasnął chłopaka w plecy. – Młody na służbie z papierosem, nie popierdoliło ci się we łbie, kocie jebany?!
Funkcjonariusz podskoczył wystraszony, a później stanął jak wryty na baczność, przykładając dwa palce do czarnego daszka czapki. W ustach nadal tlił mu się fajek, którego przygryzał.
– Melduję si… – powiedział przez zaciśnięte zęby, przerywając w pół zdania.
– Ha, ha, ha – jebnąłem śmiechem bez ostrzeżenia. Ojciec spojrzał na mnie jak na przygłupa, a później na posterunkowego. Po chwili sam ryknął śmiechem.
Policjant przygryzł usta, w których nadal tkwił papieros. Teraz nerwowo przesuwał go w dół i do góry. Chłopak miał na nosie okrągłe okulary, przez które patrzył na nas zezem rozbieżnym. W sumie nie było wiadomo, na kogo patrzy: na mnie, na ojca czy na nas obu równocześnie. Każde oko w inną stronę, rękę nadal trzymał jak do salutowania, tylko wyprostował pozostałe palce i stał tak, salutując całą dłonią. Z tym zezem, kiepem w ustach i w tych śmiesznych okularkach wyglądał jak salutujący Benny Hill.
– Ja pierdolę! – Stary nie mógł nabrać tchu. – Uuuuchuuu. – Złapał się za serce i otarł łzy, które napłynęły mu do oczu. Wyprostował się, spojrzał na chłopaka, poklepał go po ramieniu. – No chuj zajebisty jesteś! Kto jest twoim ojcem albo wujkiem? Twoje nazwisko, posterunkowy?
– Smolarek – zaczął krawężnik, wyciągając resztkę papierosa z ust i wyrzucając go na ulicę.
– Nie pierdol! Jesteś syniem…
– Tak, jestem.
Ojciec ponownie klepnął chłopaka w ramię.
– Znamy się z twoim starym od lat, no ale niepodobny jesteś do tatusia. – Spojrzał na policjanta uważniej.
– Bo wszyscy mówią, że do mamy podobny…
– Ha, ha, no tak, z ryja to ty szpetn… znaczy się, ładnyś po mamusi – poprawił się, po czym zaraz elokwentnie dodał: – Faktycznie wyglądała chuj…
Chrząknąłem głośno.
– A, no tak… – Ojciec także odchrząknął. – My do inspektora Stefana Caputowa – powiedział, ledwo powstrzymując się od śmiechu. – Miał nam tutaj u ciebie na budzie klucze zostawić.
– Są jakieś klucze, zaraz przyniosę – powiedział, po czym oddalił się do wnętrza budki.
– Ha, ha, ha – znowu parsknęliśmy z ojcem śmiechem. Mało było takich chwil, które nas do siebie zbliżały. Ten śmiech oznaczał, że mamy podobne poczucie humoru.
– Benny Hill – rzuciłem, wskazując głową oddalającego się posterunkowego.
– Co jest, kurwa?! – Wtem ze śmiechu wyrwał nas głos zza pleców i teraz to my skoczyliśmy ze strachu. Obróciliśmy się z ojcem jednocześnie. Przed nami stał inspektor w mundurze. – Co się śmiejecie z mojego człowieka, ochujalce? – Zaśmiał się, złapał ojca wpół i podniósł do góry. – Cześć, przygłupy, ha, ha – śmiał się nadal, patrząc na nasze miny. – Co tacy zdziwieni? Chodź, młody, niech cię też uściskam. – Oderwał się od starego i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
W tym czasie podszedł do nas posterunkowy i stanął ponownie na baczność, salutując.
– Panie inspekt…
– Dobra, dej se siana, młody. Dawaj te klucze i spadamy.
Posterunkowy podał klucze, odwrócił się na pięcie i ruszył do budy.
– Benny’ego już, jak widzę, poznaliście? – zagaił wuja i nie czekając na odpowiedź, zaczął opowiadać w drodze do służbowego bloku: – Dwa lata temu jego ojciec zadzwonił, żeby mu pracę załatwić. No z tym zezem go, kurwa, nigdzie nie chcieli przyjąć. To wziąłem chłopaka do siebie pod skrzydła, na ulicę go nie puszczę, bo lamusy z miasta śmiechem go zajebią. Za biurko się nie nadaje, bo gdyby stary nie dawał nauczycielom baksów, toby Benny pierdział do tej pory w pierwszej klasie liceum. A tak dzięki ojcu skończył średnią zaocznie, w ogóle się tam nie pokazując. Na budzie stać może, broni nie ma, to nikt mu nie zabierze. Gdyby miał klamkę, to prędzej powybijałby połowę kadry mieszkającej w bloku, niż złodzieja zastrzelił. Nie dość, że ma zajebistego zeza, to jeszcze pod kopułką najebane. Gdyby