Folwark komendanta. Norbert Grzegorz Kościesza. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Norbert Grzegorz Kościesza
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-66436-53-4
Скачать книгу
nie przyjechałem do ciebie kazań słuchać! – Ojciec podniósł głos. – Od kazań to jest Kazik, pod tym względem nic się nie zmienił od dziecka.

      – Nie unoś się, sam wiesz, jakie masz teraz życie, jesteś byle jakim komendanciną na zadupiu w małym komisariacie, a ja…

      – Noż kurrrwa! – Ojciec się już wściekł. – Jak mamy tak gadać, to my z Wojtkiem wychodzimy. – Obrócił się na pięcie i szarpnął mnie za ramię.

      – Jak wyjdziesz, to cię zdegraduję, tak jak kazał Kazik! – zagroził Stefan.

      – W dupie to mam… – Stary się odwrócił i ruszył do wyjścia.

img07

      6. KOMISJA I „EGZAMINY”

      – Stójcie, kurwa! – Stefan złapał Zdziśka za rękę. – Zaraz wyciągnę jakąś dobrą flaszkę i pogadamy. Idźcie do drugiej łazienki, ja też się przebiorę. – Zdjął gabardynę i powiesił na kołku w przedpokoju. – No już, nie ma co zaczynać od kłótni – rzekł pojednawczo.

      Goście po kolei korzystali z prysznica, a inspektor siedział już w kuchni, szykując zagrychę do wódki. Ojciec Wojtka wyjął z walizki wszystkie butelki i głośno zachwalał trunki z Podlasia. Opowiadał, które od kogo, jak robione i w jaki sposób, podobnie jak u wujka Kazika. W tym czasie Stefan przynosił kolejne talerze i półmiski jedzenia.

      – …także wódę schowaj, napijemy się porządnego samogonu z Podlasia – zakończył swe wywody stary.

      Na stole zamiast kieliszków do wódki postawiono więc szklanki z grubego szkła jak do whisky. Okrągłe, kwadratowe, duże i małe, wysokie i niskie – trzy szklany i każda inna.

      – Wojtuś, polej – powiedział wuja – my z ojcem jeszcze pogadamy.

      – Wuja, ale każda szklanka inna jest – zauważył młody.

      – Naści tę flaszkę i nie pierdol, co ty, kurwa, budowlaniec jesteś? Będziesz nam tu odmierzał na centymetry? – zdenerwował się stary. – Lej do każdej…

      Wojtek odkorkował podaną przez ojca butelkę i wlał duszka do połowy pierwszej szklanki. Wuj i stary spojrzeli na młodego jak na debila.

      – Kurwa, ochujałeś? – powiedzieli chórem dwaj starsi. – Lej do pełna, synek – dodał ojciec. Zatem synek wlał do trzech szklanek do pełna i spojrzał na nie, przechylając głowę.

      – Na oko jest po tyle sam…

      – Kurwa! Na oko to koń zdechł! – krzyknął ojciec. – Zaraz ci piznę, Wojtek!

      – Zostaw młodego. No, teraz to co innego, jak polałeś do pełna. – Gospodarz chwycił szklankę w dłoń. – Za nasze spotkanie, chłopaki.

      Szkło stuknęło głośno o siebie, krople mętnego samogonu trysnęły dookoła. Rozchlapując się, duszek poleciał na plastry swojskiej kiełbasy, szynki konserwowej, solonej słoniny w ziołach, na ogórki konserwowe i czerwone plastry pomidorów, a także na wszystko, co leżało na talerzach i półmiskach. Goście i inspektor się zaśmiali.

      – Będziemy mieli zagrychę marynowaną w najlepszym samogonie w kraju – powiedział Stefan, przykładając szklanicę do ust. Wojtek ze zdziwieniem zauważył, że wuj zrobił to samo co wuj archiprezbiter. Obaj wypijali tak mocny alkohol jednym haustem. Jego zdziwienie spostrzegł ojciec, który przecież za kołnierz nie wylewał.

      – Co się dziwisz, Wojtuś, twoi wujowie to najlepsze herbatniki na zachód od Bugu, ja przy nich to pikuś jestem. – Ponownie zaśmiali się ze Stefanem. – Może kiedyś i ty w ślady wujka pójdziesz?! – dodał ojciec. – Wypijmy za to!

      – Mówisz, Wojtuś, że chcesz do policji? – Wujek spojrzał na niego badawczo. – Załatwiłem pracę Benny’emu, to i tobie załatwię. Zeza nie masz, garbaty nie jesteś, no, chudy trochę i ruszasz się jak ciota, ale służba w mundurówce to zmieni. Pijesz już, a to świadczy, że swój chłop z ciebie i etatu w policji nie zmarnujesz – powiedział i wybuchnął śmiechem. Ojciec mu zawtórował.

      – Stefan, ja bym chciał, żebyś ulokował go w Szczytnie w WSPolu. – Polał kolejną porcję trunku do szklanek. – Wiesz, od razu na kurs.

      – Jaki kurs?

      – No, na fabrykę oficerów, co ma gówniarz latać po mieście z blondyną jak zwykły krawężnik. Niech karierę rob…

      – Pojebało cię, Zdzisiek?! – Wujek spojrzał na obu i postukał się w czoło palcem. – Nie ma chuja we wsi. Jesteśmy rodziną, to ci powiem: nie myślisz, jak trzeba.

      – Jak to?! Żałujesz mojemu synowi, jedynemu męskiemu, w ogóle jedynemu dzieciakowi w rodzinie, kariery?! – Młodszy brat spojrzał na starszego z wyrzutem.

      – Niczego młodemu nie żałuję, to jedyny mój bratanek i jak mówisz, nasz jedyny dzieciak w rodzinie – odparł spokojnie wujek. – Ale zaraz zaczną się krzyki, że to jebany plecak i tak dalej, po co młodemu życie uprzykrzać? Pójdzie na kurs podstawowy, załatwię mu egzaminy i co będę mógł, później poprzenosimy go trochę po jednostkach, niech nabierze doświadczenia. Tak, wiesz, może w dwa, trzy miejsca i po roku, góra po dwóch latach załatwię mu kurs oficerski. To i tak bardzo szybko, ale dzięki temu, że go trochę poprzenosimy, nikt nie skojarzy, że chłopak ma garba. Rozumiesz?!

      – Rozumiem! – przytaknął stary. – Nie pomyślałem o tym.

      – No, no, i kto ma rację? To teraz znowu polej i zjedzmy coś. A, i jeszcze jedno. – Stefan spojrzał na młodego. – Dziś mamy wtorek, w czwartek jedziesz ze mną na komisję lekarską, a w piątek pojedziemy do Szczytna.

      KOMISJA LEKARSKA MSWIA

      Młody spał jeszcze na kanapie, gdy opracowywaliśmy już z bratem Ducha Puszczy. Zdzisiek robił przy tym śniadanie, a ja zakładałem przywieziony prosto z pralni, czyściutki i wyprasowany mundur.

      – Zdzisiek, budź młodego, niech wstaje, kurwa, bo za pół godziny podjadą cywilnym wozem i zawiozą nas do MSW.

      – Zara, dej, niech chociaż jajecznicę dokończę – odpowiedział spokojnie ojciec chłopaka. Właśnie łyżką zsuwał jajecznicę z patelni na talerze. – Gotowa. – Podszedł do syna i potrząsnął jego nogą. – Wojtek, wstawaj, wuja już gotowy, zjemy śniadanie i jedziecie badania załatwiać.

      Młody przeciągnął się ospale i nie spiesząc się, usiadł do stołu.

      – Jedz spokojnie, jak podjadą gumisie po cywilnemu, to chwilę poczekają. Braciak, polej jeszcze po jednym – rzuciłem do Zdziśka. Obróciłem się w stronę lustra, wkładając marynarkę, na której błysnęły gwiazdki na nowo otrzymanych z magazynu pagonach. „Może w końcu jakiś upragniony awans do KGP, może jakiś awans na nadinspektora, już najwyższy czas”, myślałem intensywnie. Teraz trzeba zająć się bratankiem i jego ojcem, młodemu dać możliwość awansu, kariery w policji. Jeszcze jeden z rodu Caputowów będzie rządził i trząsł ludźmi. Zaśmiałem się w duchu, spoglądając w lusterko. Nie cierpiałem tej rudej czupryny, ale przyznać trzeba, że kobiety leciały na złote włosy i oficerskie pagony. Spojrzałem na siebie ostatni raz. „No, wyglądam imponująco”, pomyślałem. Postawny mężczyzna w sile wieku, w pięknym błękitno-szarym mundurze, na ramionach trzy srebrne gwiazdki i dwie belki w takim samym kolorze. – Stefan, jesteś zajebisty – szepnąłem do siebie, puszczając przy tym oko do odbicia w lustrze i wskazując w nie palcem udającym rewolwer.

      – Trzymaj. –