Po uzyskaniu, z bardzo dobrym wynikiem, świadectwa dojrzałości Einstein ponownie złożył egzaminy wstępne do Instytutu Politechnicznego w Zurychu. Mimo pomylenia liczb urojonych z liczbami niewymiernymi, uzyskał najwyższą notę z matematyki i, bez niespodzianek, także z fizyki: na rozwiązanie zadań i oddanie pracy wystarczyło mu siedemdziesiąt pięć minut ze stu dwudziestu przeznaczonych na egzamin. Tej kontrakcji czasu nie sposób interpretować jako zapowiedzi efektów jego przyszłej teorii względności. Powiedzmy raczej, że chłopak był pioruńsko zdolny.
Zaraz po ogłoszeniu, w lipcu 1897 r., że został przyjęty do oddziału VI-A kształcącego nauczycieli matematyki i fizyki, Einstein wyjechał z Aarau do Zurychu. Wkrótce przestał pisać do Marie, bez starania, by ją oszczędzić, ani też nieuprzedziwszy jej o zmianie frontu. Zadowolił się wysłaniem listu do matki dziewczyny, Pauline Winteler, w którym wyrażał smutek i oświadczał, że „wytężona praca i studiowanie Natury stworzonej przez Boga” będą odtąd „rozjemczymi aniołami, dodającymi sił, lecz zarazem bezlitośnie surowymi”, które poprowadzą go przez „wszystkie trudy życia”20.
Koniec końców wieczność obiecana ukochanej osobie trwa czasem bardzo krótko. Czy w wieku osiemnastu lat Einstein wiedział już, że nic nigdy nie będzie mogło zawrócić go z drogi, którą obrał?
Było późno, marzłem i coraz pilniej potrzebowałem znaleźć pokój na nocleg. Spróbowałem szczęścia w pierwszym napotkanym Gasthof zum Schützen. Nie było wolnych miejsc, ale zjadłem tam smakowitą pieczoną zieloną kapustę z kiełbaskami, podczas gdy bardzo miła i poruszona moim stanem recepcjonistka obdzwaniała koleżanki z innych hoteli w poszukiwaniu dostępnej kwatery. Około godziny 23 wylądowałem w Aarauerhof, dwa obroty koła od dworca.
Nareszcie umyty i wysuszony, wśliznąłem się pod grubą kołdrę. Po długiej jeździe coś się we mnie zmieniło, coś w chemii mózgu: pojawiała się nowa, kojąca lekkość ciała i umysłu. Miałem ochotę jeszcze raz przeczytać Jak wyobrażam sobie świat. Einstein sugeruje tam, aby intelektualiści z całego świata stworzyli ponadpaństwowe kolegium, które będzie w stanie zbliżyć do siebie narody. Ta pogarda dla granic nie opuści go zresztą nigdy. Ogłosił te teksty w roku 1934, ale miałem wrażenie, że przygląda się światu współczesnemu – totalitaryzm, Palestyna, syjonizm, wojna i pacyfizm – i oczywiście fizyka. Jedno z dwojga, rzekłem do siebie, albo Einstein wypowiada wiecznotrwałe prawdy, albo objawia się jako wizjoner zdolny łączyć przeszłość i przyszłość we wspólnym horyzoncie. „Jeżeli cośkolwiek ośmiela laika w zakresie zagadnień gospodarczych do zabierania głosu w sprawie istoty zatrważających trudności ekonomicznych w czasach dzisiejszych – pisze – to przede wszystkim beznadziejny chaos, jaki panuje w poglądach fachowców”21. Proponuje „ustawowe zmniejszenie czasu pracy, (…), regulowanie obiegu pieniężnego i rozmiarów kredytu” bądź jeszcze „ustawowe ograniczenie cen towarów, które wskutek kartelizacji lub monopolizacji znajdują się faktycznie poza obrębem wolnej konkurencji”22. Podsumowując: zaraz po kryzysie 1929 roku apeluje do władz państwowych o wprowadzenie mechanizmów regulacyjnych mających zapewniać uczciwą konkurencję… Ma rację do dziś.
5
DWIE GODZINY W METTMENSTETTEN, WLICZAJĄC WIECZNOŚĆ
Czas to tkanina, nad którą trzeba pracować, zszywać i pruć; trzeba sięgać głęboko do wnętrza, rękami, napowietrzać ją, nicować, otwierać.
Nazajutrz rano odkryłem widok rozciągający się z okna mojego hotelowego pokoju: słońce było jak barokowa perła we mgle barwy ołowiu, która leniwie podnosiła się zza niskich gór – obraz niczym z Blaise’a Cendrarsa. W prognozie pogody zapowiadano w przeddzień, że tuman szybko się rozproszy. Posłuszna równaniom Naviera-Stokesa, które same podlegają wymogowi odpowiednich warunków brzegowych23, mgła ostatecznie nagięła się do tej przepowiedni. Czystość powietrza i spokojny chłód sprawiły wówczas, że cała okolica wydała się rozleglejsza.
„Każde szczęście zaczyna się od spokojnego śniadania”, mawiał William Somerset Maugham (który w innym miejscu stwierdza, że „umiejętność cytowania jest wygodnym zastępnikiem inteligencji…”). Zwłaszcza jeśli jest to śniadanie alemańskie, dodałem. Zależało mi, żeby zjeść je w restauracji Einstein [sic!] przy tej samej ulicy. Czyż nie trzeba zawsze robić rzeczy do końca? I nie bać się śmieszności.
W holu wejściowym stanąłem oko w oko z naturalnej wielkości posągiem Einsteina en pied, który wyciągał do mnie kartę dań i którego o mały włos nie pozdrowiłem słowem „Grüezi!” – czyli „dzień dobry” w Schwyzerdütsch, brzmiącym, jak dowiedziałem się poprzedniego dnia, tak samo w dialektach wszystkich kantonów. Miejsce było przestronne, eleganckie, oszczędne. Na jednej ze ścian siedemdziesiąt butelek grands crus umieszczonych w równych odstępach z góry do dołu i na całej długości sali tworzyło efektowną prostokątną macierz 7 x 10, której każdy wyznacznik, tak biały, jak i czerwony, był zapewne, jakżeby inaczej, wart wypicia.
Tutejszy Frühstück, z obowiązkową miską Birchermüesli, to cielesny i mentalny silnik, skondensowana moc, która uwalania w organizmie lekko licząc równowartość kilowatogodziny, czyli dość energii, by w podskokach wejść na Aiguille Verte. Niemal natychmiastowe skutki śniadania każą wam nagle łakomie łypać na zaparkowany na chodniku rower. Zachodzi termodynamiczny imperatyw, by go dosiąść i rzucić się pędem naprzód, gdyż pochłonięte kalorie chcą momentalnie przekształcić się w energię kinetyczną.
Nie jestem fotonem, toteż nic nie zmuszało mnie do podążania za geodezją czasoprzestrzeni w drodze do Zurychu i tamtejszego jeziora. Postanowiłem więc pojechać drogą okrężną przez Mettmenstetten, miasteczko w dystrykcie Affoltern, gdzie Einstein wraz z matką i siostrą Mają spędził część lata 1899 roku. Właśnie skończył dwadzieścia lat i szykował się do rozpoczęcia trzeciego roku studiów inżynierskich w Zurychu. Czterdzieści kilometrów do przejechania w pięknym świetle, przez wszystkie możliwe odcienie zieleni (ale jak Szwajcarzy to robią? Jakimi detergentami tak ładnie czyszczą swój świat?). Niecałe dwie godziny od wyruszenia docierałem do celu, pogwizdując A bicyclette Yves’a Montanda. Do rymu brakowało tylko Paulette.
Einsteinowie mieszkali w hotelu Paradis, przy czym nie dopilnowałem, aby przed wyjazdem sprawdzić, czy nadal on istnieje. Na szczęście wkrótce natknąłem się na szyld z napisem Wohnheim Paradis.