Copyright © by Editions Actes Sud – Arles 2016
Published by arrangement with Lester Literary Agency
Tytuł oryginalny:
Le pays qu’habitait Albert Einstein
Adiustacja i korekta
Artur Figarski
Projekt okładki
Michał Duława
Grafika na okładce
© The LIFE Picture Collection/Getty Images
Skład
Artur Figarski
ISBN 978-83-7886-402-8
Wydanie I
Kraków 2018
Copernicus Center Press Sp. z o.o.
pl. Szczepański 8, 31-011 Kraków
tel./fax (+48 12) 430 63 00
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: http://ccpress.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Szczęśliwy, kto nie ma ojczyzny.
Widuje ją jeszcze w swoich snach.
1
POKÓJ, W KTÓRYM USŁYSZAŁEM WOŁANIE
Normalną osią kosmicznego śnienia jest oś, wzdłuż której wszechświat zmysłowy zostaje przemieniony we wszechświat piękna.
Każde życie, nawet to zakończone, przedłuża się w niebie, którym staje się dla innych żywotów.
Już jako nastolatek potrzebowałem go w swoim otoczeniu. Na ścianach mojego pokoju zawiesiłem dwa jego portrety. Na jednym był młody, elegancki, z roziskrzonym spojrzeniem i łakomymi ustami okolonymi cienkim wąsem; na drugim był stary, udręczony, w niedbałym stroju, miał długie włosy i nieskończenie smutne oczy. Nie rozumiałem, jak ten pierwszy mógł stać się drugim. Obok niego Giacomo Agostini i Barry Sheene nieprawdopodobnie nisko kładli swoje wyścigowe motocykle.
W chwili naszego pierwszego spotkania ten człowiek sprawił, że mój wszechświat zaczął się rozszerzać – miałem dziesięć lat i nieświadomie wkraczałem w świat fizyki. Choć zmarł w roku 1955, trzy lata przed moim urodzeniem, wciąż pozostaje w moim życiu, trzymając się bliżej lub dalej, lecz nigdy w odległości nieskończonej. W przypadku niektórych osób życie pośmiertne przekształca się w czas żywy, subtelny, karmiący.
W tamtych latach wiedziałem tylko, a była to wiedza nader mętna, że wielokrotnie pomieszał szyki myślenia fizyków, wywołał potężne trzęsienia w porządku pojęć, a w szczególności, że był odkrywcą równania o nieoczekiwanej prostocie – E = mc2 – które otworzyło wszelkie drzwi dostępu do światła, świata poruszanego przez cząsteczki i samego wszechświata.
W pamięci utkwiła mi taka anegdota: zapytany przez młodszego syna Eduarda o źródła swojej wielkiej sławy, Einstein odpowiedział: „Kiedy ślepy żuk idzie po powierzchni zakrzywionej gałęzi, nie zdaje sobie sprawy, że droga, którą podąża, też jest zakrzywiona. Miałem szczęście zauważyć to, czego nie może zobaczyć żuk”. Mimo że nie do końca zrozumiałem jego sens, zdanie to mnie zaintrygowało, zwłaszcza że następowały po nim dziwne rozważania na temat zakrzywienia „czasoprzestrzeni” i ugięcia toru promieni świetlnych przebiegających w pobliżu gwiazdy. Czasoprzestrzeń byłaby więc krzywizną? Światło nie przemieszcza się w linii prostej? Czas również bierze zakręty? Co za historia – pomyślałem, nie mogąc wykoncypować nic więcej z powodu słabości mojej wiedzy i ograniczonej zdolności pojmowania. Ale moja wyobraźnia rzuciła się do galopu niczym koń czystej krwi.
Mawia się, że często nie wkładał skarpetek albo wkładał tylko jedną, ponieważ długi ostry paznokieć palucha w końcu zawsze ją przedziurawiał. I że nawet w pochmurne dni nie chciał nosić kapelusza, pod pretekstem, że jego włosy schną szybciej niż jakiekolwiek nakrycie głowy. Ten argument, głoszący że powinniśmy łatwo obchodzić się bez pewnych rzeczy, które zbyt szybko się zużywają lub nie są niezbędne, wydawał mi się szalony, a zarazem cenny, a nawet zbawienny.
Gdy dorosłem, w okresach, w których zdarzało mi bardzo szarżować, próbowałem wcielać w czyn jedno z jego najmocniejszych powiedzeń: „Śpię niedługo, ale śpię szybko”, przy czym nigdy w pełni mi się to nie udało.
Jego linia wszechświata jest teraz bardzo odległa od linii obecnie żyjących ludzi, dlatego nikt nie może już kroczyć u jego boku. Można jedynie iść jego śladem. Czas jest wprawdzie tylko czwartym wymiarem czasoprzestrzeni, jednak różni się od trzech pozostałych: nie da się przemieszczać w nim według własnego uznania, tak jak w przestrzeni; przeszłość jest przeszłością, na zawsze już niedostępną, gdy tylko jej obecność ustaje.
Jak zatem postępować z nieobecnym, który od tak dawna nam towarzyszy? Z patronującym cieniem, który stąpa po bruku świata, a my słyszymy odgłos jego kroków? Gdy przeszła mi przez głowę myśl, aby zacząć pisać, przekonywałem sam siebie, że nie warto próbować, wysuwając coraz bezwzględniejsze obiekcje: Albert Einstein jest postacią posągową, przytłaczającym monolitem, człowiekiem zastygłym w całą mitologię; intelektualistą totalnym, a jednocześnie bohaterem ludowym, któremu za życia i po śmierci poświęcono ponad dwa tysiące książek, miliony artykułów, setki filmów dokumentalnych; fotografowano go tyle razy, że jego twarz jest równie znana co oblicze Księżyca; uczyniono też z niego pomnik, drobiazgowo badano2, żarliwie katalogowano. W roku 2000 czytelnicy magazynu „Time” z imponującej listy wielkich postaci właśnie jego wybrali jako symbol „Człowieka XX wieku”.
Miałem powody, by czuć się sparaliżowany. Albertologia jest nauką o długim rodowodzie i obfitym dorobku, dlatego zastanawiałem się, czy mogę powiedzieć coś, co jeszcze nie padło?
Nie mogąc odpowiedzieć na to pytanie, musiałem tak czy owak wprawić się w ruch. Na początek postanowiłem, że udam się na wyprawę rowerową.
Tak, rowerową. Pomysł pojawił się wówczas, gdy w jakimś artykule zobaczyłem słynne zdjęcie zrobione w lutym 1933 r. przed domem jego przyjaciela Bena Meyera w Santa Barbara w Kalifornii: Einstein ma 54 lata, siedzi na rowerze, uśmiecha się. Jest mieszanką łagodnej ruchliwości i potęgi umysłowej, pełnej wigoru dojrzałości i dziecięcej świeżości. Miałem wrażenie, że daje mi znak. Pod zdjęciem w charakterze legendy widniał przypisywany Einsteinowi, bez wątpienia niesłusznie, aforyzm: „Ludzie są jak rowery. Utrzymują balans tylko wtedy, gdy zmierzają do przodu”. Tę uwagę, wyrażającą fizyczno-egzystencjalny zdrowy rozsądek, usłyszałem jako zaproszenie do podróży, któremu nie byłem w stanie się oprzeć, gdy pewnego dnia w marcu 2015 r. odkryłem ten wiersz Einsteina napisany po powrocie z rowerowej przejażdżki:
Nigdy nie widziałem piękniejszego
Słońca tam wysoko, pokój w nas
Wszystkie serca były w uniesieniu
A ja nie miałem skrupułów
By pedałować jak ktoś szczęśliwy! 3
2
RIDING IN THE RAIN
Ludzie, którzy nie lubią jazdy na rowerze, nudzą nas nawet wówczas, gdy o tym nie mówią.
Wiosna 2015. Drżąc z niecierpliwości, z notatnikiem w kieszeni i niemalże już w kasku na głowie, kupuję bilet kolejowy do Bazylei, która niczym brama otwiera drogę do Helwecji. Zacznę od lat młodzieńczych Einsteina, od Szwajcarii.