Podróże z Albertem Einsteinem. Ètienne Klein. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ètienne Klein
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788378864028
Скачать книгу
gwałtownie zadają kłam jej przepowiedniom.

      „Pan nigdy niczego nie osiągnie”, grzmiał pewnego pięknego ranka w 1895 r. profesor greki w gimnazjum Luitpolda, zwracając się do ucznia nazwiskiem Einstein, który twierdził w proteście, że nie dopuścił się żadnej obrazy. „Przez samą swoją obecność nadwątla Pan szacunek klasy wobec mnie”5, odparł mierny wieszcz.

      W Monachium Einstein miał wrażenie, że nauczyciele, ci porucznicy, są do niego wrogo nastawieni. Wrażenie bez wątpienia uzasadnione: „Z powodu mojej słabej pamięci – wspomina – rutynowość i monotonia metod nauczania sprawiały mi wiele trudności, których pokonywanie zdawało mi się bezcelowe. Wolałem więc znosić wszelkiego rodzaju kary, zamiast wkuwać par cœur [na pamięć] i potem to wyklepywać”6.

      Co się tyczy kolegów z klasy, to traktowali oni jak dziwadło tego piętnastoletniego chłopca, który choć dobrze zbudowany, nigdy nie grał w piłkę, niechętnie biegał i wcale się z nimi nie integrował. Dziwili się też, widząc, że czyta książki popularnonaukowe niestosowne do jego wieku, np. Bibliotekę popularną nauk przyrodniczych Bernsteina, Siłę i materię Büchnera, Kosmos Alexandra von Humboldta lub jeszcze Traktat o geometrii płaskiej Spiekera – upominki od Maksa Talmeya, biednego studenta medycyny, który przez kilka lat co tydzień jadał w domu Einsteinów. Koledzy z klasy nie rozumieli też zbytnio jego braku entuzjazmu wobec zbliżającej się służby wojskowej. Einstein okazywał instynktowną awersję do przemocy i brutalności. Nie lubił defilad wojskowych, coraz częściej maszerujących głównymi ulicami niemieckich miast. Nienawidził łomotu podkutych obcasów o bruk. Było dla niego obrzydliwością, że członkowie rządu noszą wojskowe mundury i że w militarne stroje ubierają się kierowcy taksówek. Okoliczności te skrajnie go drażniły, a w końcu doprowadziły do rozstroju nerwowego, zwłaszcza że od kilku miesięcy był pozostawiony sam sobie. Z powodów finansowych jego rodzina musiała przenieść się do Włoch – ojciec Einsteina stracił kontrakt w Monachium na dostarczanie oświetlenia miejskiego. Młody Albert poszedł więc do lekarza rodzinnego, który zgodził się wydać mu zaświadczenie o konieczności co najmniej półrocznego odpoczynku wśród bliskich, ze względu na stan zdrowia. Einstein poprosił swojego nauczyciela matematyki o list potwierdzający, że jego rzeczywista wiedza odpowiada poziomowi uniwersyteckiemu, a następnie opuścił gimnazjum7 w samym środku roku szkolnego. Od dawna wiedział, że nigdy nie będzie mógł dostosować się ani do nauczania opartego na strachu, ani do żelaznej dyscypliny, ani do oświaty krzewionej w umysłach za pomocą nie kaganka, a łuczywa.

      I tak 29 grudnia 1894 r. pojechał koleją do Mediolanu. Jego ojciec Hermann, inżynier samouk, zapalony czytelnik Schillera i Heinego, prowadził tam od kilku miesięcy, wraz ze swoim bratem Jakobem, małą wytwórnię elektrochemiczną Officine elettrotecniche nazionali Einstein, Garrone e C., którą założył dzięki pomocy finansowej udzielonej przez rodzinę żony osiadłą w Genui. Swoim rodzicom, zdumionym taką zuchwałością, Albert oznajmił, że jego noga nigdy więcej nie postanie w Monachium. Tym samym przekreślił możliwość zapisania się kiedyś na niemiecki uniwersytet. Ale, by uspokoić ich co do swojej przyszłości, zapewnił, że do jesieni samodzielnie przygotuje się do egzaminów wstępnych w Instytucie Politechnicznym w Zurychu, szkole kształcącej inżynierów i nauczycieli przedmiotów ścisłych, wówczas (i dzisiaj) bardzo prestiżowej, przyjmującej licznych studentów zagranicznych. Jak zapowiedział, tak zrobił i uczył się zawzięcie przez kilka miesięcy.

      Jego młodsza o dwa lata siostra Maja8 opowiada, że już wówczas sposób pracy Einsteina wykraczał poza utarte schematy: w domu rozgwar, a on potrafił siąść na uboczu, w rogu kanapy, z papierem, piórem i nieostrożnie postawionym na oparciu mebla kałamarzem, i zagłębić się w jakiś problem z takim skupieniem, że toczone wokół rozmowy zdawały się raczej go inspirować, aniżeli mu przeszkadzać. Przez całe życie zachowywał tę niezwykłą zdolność do bycia w danym miejscu, a zarazem trochę gdzie indziej, do myślenia w każdych okolicznościach dzięki temu, że bez specjalnego wysiłku teleportował się do swego rodzaju mentalnej izolatki, która czyniła go odpornym na panujące na zewnątrz zamieszanie. Umiał nawet wyobrazić sobie, że jest w innym miejscu niż to, w którym istotnie się znajdował. Wiele lat później, pewnego dnia w 1915 r., jego pasierbica Margot, zaniepokojona tym, że od godziny siedzi w łazience, zawołała go głośno. „Byłem przekonany, że jestem w swoim gabinecie” rzucił Einstein, wychodząc z łazienki. Przez cały ten czas pracował, siedząc w wannie. Pół wieku później, w roku 1967 r., jego młodszy syn Hans Albert przytoczy na antenie BBC wspomnienie przekazane mu przez matkę, która mawiała: „Twojemu ojcu tak naprawdę nie przeszkadzał nawet najbardziej świdrujący płacz niemowlęcia. Pracował dalej, jak gdyby hałas wywoływał u niego głuchotę”.

      Ta zdolność do uniezależniania się od harmidru, nawet najgłośniejszego, odosabniania się w każdych okolicznościach, utrzymywania niezakłóconego toku myśli, jest bez wątpienia jednym z warunków wolności umysłu. Pozwala wejść na samotniczą ścieżkę tego, co z zewnątrz określa się jako „bycie oryginałem”. Jest też na pewno kosztem, jaki płaci się za torowanie drogi dla działania twórczego. Ale Einsteinowi koszt ten wydawał się niemal zerowy.

      Niektóre umysły są tak właśnie zbudowane: wygląda na to, że nie widzą żadnego powiązania, żadnej sprzeczności między zgiełkiem a skupieniem9.

      Podobnie jak Nietzsche, Rilke, a w istocie jak wielu, wielu innych, Einstein uległ czarowi Włoch. Jego rodzice zajmowali duże mieszkanie w pałacu księcia Alberta Trivulizia, gdzie hrabina Clara Maffei prowadziła swój salon, który służył za miejsce spotkań głównym architektom włoskiego zjednoczenia. Od razu polubił temperament Włochów, ich naturalność, epikureizm, wyrafinowanie. Szybko zyskał przyjaciół i przez kilka miesięcy pozwalał sobie żyć, zwiedzając muzea, kościoły i galerie sztuki, wsłuchując się ze smakiem w muzykę i piosenki, które rozbrzmiewały na każdym rogu ulicy. Odkrył tak ulubioną przez Stendhala „krainę doznań”… Einstein regularnie wyprawiał się, pieszo lub na rowerze, w Apeniny i w głąb Umbrii. Rodzina była jednogłośna: przechodził przemianę. „Sposób życia Włochów – pisała jego siostra – krajobrazy, sztuka, wszystko go pociągało, by później, gdy był w oddaleniu, stać się obiektem tęsknoty”10. Rozświetlił się zakątek serca.

      Albert otwierał się tym łatwiej, że mógł na co dzień rozmawiać z jednym z tych, którzy w dzieciństwie rozbudzili w nim wrażliwość na piękno matematyki – ze stryjem Jakobem, wybitnym inżynierem, absolwentem szkoły politechnicznej w Stuttgarcie; stryj stale dawał mu matematyczne „zagadki”. Znajdując rozwiązanie, młody Albert wydawał okrzyki niczym piłkarz po zdobyciu bramki. Mógł też czytać prenumerowane przez Jakoba pisma elektrotechniczne. W tamtym czasie, w latach intensywnego rozwoju oświetlenia elektrycznego w miastach Europy, między innymi we Włoszech, szczególnie fascynowało go jedno zagadnienie: fale elektromagnetyczne, tożsame ze światłem, odkryte w 1888 r. przez niemieckiego uczonego Heinricha Hertza, dziesięć lat po tym, jak w swoich równaniach przepowiedział je Szkot James Clerk Maxwell. Tajemnicza natura fal poruszała świeży umysł młodego człowieka, który zadawał sobie na jej temat całe serie pytań. Przykład: „Czy zewnętrzne pole magnetyczne może zmieniać prędkość rozchodzenia się fal w przestrzeni?”.

      Niewątpliwie to właśnie wówczas Einstein rozpoczął długie, trwające całe życie osobiste poszukiwanie, wkładając w nie cały rozmach, z jakim w nastoletniości przeżywa się pasje.

      W czerwcu 1885 r., kilka miesięcy po przyjeździe do Mediolanu, wysłał do mieszkającego


<p>5</p>

Einstein sam przytacza tę anegdotę w jednym z listów z 1940 r. (Banesh Hoffmann, Albert Einstein, créateur et rebelle, Seuil, Paris 1975, s. 33).

<p>6</p>

Tamże, s. 35.

<p>7</p>

Niektóre instytucje umieją nie chować urazy: Gimnazjum Luitpolda, zburzone podczas II wojny światowej, zostało odbudowane i przemianowane na… Gimnazjum im. Alberta Einsteina.

<p>8</p>

Kiedy rodzice oznajmili mu, że będzie miał siostrzyczkę lub braciszka, Albert akurat ten jeden raz zrozumiał wiadomość opacznie: myślał, że matka z ojcem dadzą mu drewnianego konika na kółkach. Widząc małą Maję w powijakach, wykrzyknął rozczarowany: „Ale gdzie są kółka?”.

<p>9</p>

Jedną z najwymowniejszych tego ilustracji dał Montaigne: „Nie dawno temu widziałem jednego z najuczeńszych ludzi we Francji, przy tym człeka nie lada jakiej fortuny, jak oddawał się studiom w kącie izby, odgraniczonym jeno oponą, zasię tuż pod bokiem kręcił się rój lokajstwa, pełen swywoli i zgiełku. Powiadał mi (a niemal toż samo mówi Seneka o sobie), iż taki zamęt wychodzi mu na dobre: ogłuszony tym hałasem, bardziej zbiera się i skupia w sobie dla kontemplacji, i ta burza głosów wpędza niejako myśli jego do wewnątrz” (Michel de Montaigne, O doświadczeniu, [w:] Próby, Księga trzecia, Rozdział XII, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński, Fundacja Nowoczesna Polska, Warszawa 2013, s. 610).

<p>10</p>

Maja Einstein-Winteler, La Jeunesse d’Einstein (1879–1901), trad. de Marie Artaud et Jean-François de Sauverzac, [w:] Albert Einstein, Seuil/CNRS, „Sources du savoir”, Paris 1989, s. 14.