Ani złego słowa. Uzodinma Iweala. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Uzodinma Iweala
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 9788366381988
Скачать книгу
drży i grzechocze. Czy twoja matka wie? Muszę powiedzieć twojej matce. Muszę jej powiedzieć, że to właśnie robi jej syn. Nie powinienem był pozwolić twojej matce, żeby tak cię nazwała. Mówiłem jej, nie daje się mężczyznom takiego imienia, ale uparła się, że to musi być to imię. Hańba. Stoję bez ruchu w połowie drogi między drzwiami kuchennymi i stołem. Chcę chwycić telefon i roztrzaskać go na drobne kawałeczki, ale nie mogę się ruszyć. Ify, krzyczy ojciec, Ify! Czy jesteś w tym domu? Kiedy wchodziłem, mercedes matki stał w garażu, ale nie czułem żadnego zapachu jedzenia. Unosi się tylko lekki smrodek śmieci, które powinienem był rano wynieść, i jeden z blatów niedawno spryskano lizolem, ale nie czuję zapachu rosołu, domowej babki ani żadnej innej rzeczy, które przyrządzała od czasu do czasu, żeby przypomnieć sobie, że mogła, tak jak chciała, iść do szkoły kucharskiej, a nie na medycynę, jak wymógł mój dziadek.

      W moim domu. W moim domu, krzyczy ojciec. Chcesz wprowadzić do mojego domu to grzeszne, szatańskie błoto. Tufiakwa. Mowy nie ma. Robi dwa kroki w moją stronę z telefonem w prawej ręce, po czym zawraca i tupiąc, idzie do salonu, gdzie lewą rękę zaciska na ciernistej gałązce bugenwilli. Ify, krzyczy, unosząc głowę w stronę półpiętra, ale matka wciąż nie odpowiada. Mówiłem twojej matce, mówiłem tej kobiecie, że powinniśmy byli wysłać cię do szkoły w Nigerii, a nie w tym bezużytecznym miejscu. Jak mój syn może robić coś takiego? Mój syn? Nie, to niemożliwe. Wparowuje znowu do kuchni i nagle jest tak blisko, że czuję w jego oddechu pieczone w miodzie orzeszki. Musiał przyjść do domu tylko parę minut wcześniej, bo pod białym kołnierzykiem wciąż wisi krawat. Przy węźle widnieje plama z keczupu i wiem, że pewnie cały dzień nie dawało mu to spokoju. To człowiek, który zawsze nosi białe koszule, który dba o to, jak się prezentuje. Zanim wyjdzie się rano z domu, trzeba być umytym, nakremowanym i elegancko ubranym. Musisz dbać o takie rzeczy, mówi, bo inaczej ludzie pomyślą, że nie masz rodziców.

      Łapie mnie za ucho. Tatusiu, skamlę, kiedy je wykręca i przyciąga mnie do siebie. Chcesz robić te całe małżeństwa gejowskie, tak, tego chcesz, chcesz dać mężczyźnie, wsadzić mu w nyash? Obrzydliwość. O-BRZY-DLI-WOŚĆ. Dociska mi twarz do blatu. Czuję na policzku słone ciepło. Piecze mnie język. Tatusiu, chcę powiedzieć… Co mi chcesz powiedzieć. Chcesz powiedzieć, jak będziesz przynosił wstyd i hańbę tej rodzinie. Chcesz powiedzieć, jak będziesz robił te wszystkie odrażające, brudne, plugawe, nienaturalne rzeczy. Jak mam… Nie. Chcesz mnie zabić?

      Ból z policzka rozlewa się do oczu i na czoło. Gromadzą się łzy, kiedy mruganiem próbuję pozbyć się pieczenia w nosie. Chcę kichnąć, ale nie mogę kichnąć. Chcę przełknąć, ale przez ściśnięte gardło nie mogę nic przełknąć. Ojciec mnie puszcza i wycofuje się do holu. Ty głupi dzieciaku. Wracasz do Nigerii pronto. Natychmiast! Teraz! Tatusiu, przesa… Co przesadzam? Ten chłopak ma jeszcze czelność otwierać swoje plugawe usta i odpyskowywać. Nie, wracasz do Nigerii. Osobiście zawiozę cię do Kaplicy Świętego Ducha albo Góry Ognistej, czy gdzie tam, żeby wypalili ci z ciała te grzeszne bzdury. Przesadzam? Spróbuj tylko otworzyć usta i powiedzieć to jeszcze raz. Robi lekki zamach, ale pozwala ręce opaść do boku. Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Czy ty wiesz, co to znaczy? Czy ty mówisz prawdę, czy rzeczywiście spotykasz się i łajdaczysz z gejami, z homoseksualistami? Gdzieś ty się nauczył takiego zachowania? W szkole? Tego was tam uczą? Zaraz zadzwonię do twojego wychowawcy. Muszę natychmiast porozmawiać z tym twoim wychowawcą, a potem kupuję ci bilet do domu. Zabierzemy cię z tej szkoły i wyślemy z powrotem do Nigerii, na odnowę duchową. Tatusiu, posłuchaj mnie, mówię. Oparty o ścianę prostuje się i zahacza barkiem w ramkę jednego ze zdjęć matki z targu. Zdjęcie się przekrzywia, ojciec pociera bark. Słucham, mówi łagodnie. Słychać spuszczanie wody w toalecie na górze, szumi w rurach. Razem z ojcem patrzymy w górę, a potem na siebie. Czuję, że serce oddziela mi się od reszty ciała. Chcę je wręczyć pieniącemu się przede mną starcowi i powiedzieć: masz, weź. Jest twoje, bo zawsze było twoje, gdyby nie twoja sperma, twoje jedzenie, czesne, które za mnie płaciłeś, to gdzie i kim byłbym. Niczym. Jestem, bo ty jesteś. Nic nie mówię. Każde słowo, którego szukam, ucieka mi z mózgu, zanim mogę je posłać językowi.

      Nagle jego ręce są na mojej szyi, popychają mnie, potrząsają mną. Zaczyna mi piszczeć w uszach i słyszę swój krzyk, mimo iż w uszach głośniej brzmią wrzaski ojca. Całe ciało mi płonie. Jego dłonie zaciskają się, na wargach ma kropelki śliny. Obrączka na jego palcu wrzyna mi się w skórę, liczę na to, że coś przetnie i będzie szybko po wszystkim. Jeśli jest tu jakiś jasny punkt, to jest to wyobrażanie sobie, co zrobi, kiedy z mojego gardła tryśnie pierwsza krew i rozbryźnie się na suficie. Ale może uśmiechnie się, zadowolony, że dokonał Bożego dzieła i zmiótł z powierzchni ziemi tę plugawą niegodziwość. Może z zatęchłej, betonowej celi, którą wykuje mu państwo, powoła się na opowieść o Abrahamie i Izaaku. Mam w ręku jego kołnierzyk. Materiał jest miękki od potu. Ciągnę go, a głowa ojca odskakuje do tyłu. Mów, ngwa. Podobno chciałeś coś powiedzieć, więc mów. Powiedz to tymi swoimi plugawymi ustami. Posłuchajmy, co masz do powiedzenia. Ojciec wali moją głową o ścianę i cały pokój drży. Wymierza mi jeden policzek, potem kolejny. Mów, ty cholerny idioto.

      Obi, przestań, przestań, kwusi. Chcesz mi zabić syna, chcesz, żebym straciła kolejne dziecko, krzyczy matka, mba, mba, mba. Widzę ją teraz, w różowej podomce i czepku. Czuję różane mydło, którego używa, które kupuje w wielopakach, bo je podbieram. Twarz ma mokrą, nie wiem, czy od prysznica, czy od łez. Wciska się między nas, obiema rękami odsuwa ojca na bok i otacza mnie zapachem róż i wilgotnego frotte. Obi, czyś ty zwariował, pyta i dotyka mojej twarzy. Na Boga miłosiernego, co ty robisz mojemu dziecku. Sama go zapytaj, krzyczy mój ojciec, zapytaj, co takiego mu robię. Wysyłam go do domu, do Nigerii, dość tych bzdur, dość. Oczyszczę cię. Oczyszczę cię… Obi, chelu, mówi matka, podtrzymując mnie. Świat wokół mnie wiruje. Matka dotyka mojej głowy i czuję, jakbym miał zemdleć. Uspokój się, nie widzisz, że krwawi, mówi. Jak mam być spokojny? Tu nie chodzi o spokój. Tu nie ma miejsca na spokój. Ojciec robi krok w naszą stronę. Kurczę się przy ścianie. Wystarczy, krzyczy matka, wystarczy. Mam zadzwonić na policję? Płacze. Spójrz na mnie. Do diabła, widzisz mnie? Matka nigdy tak nie mówi. Chineke, łka. Opadam na jej ramię i osuwam się na ziemię, kiedy kolana mi miękną, a między kolejnymi szlochami powietrze wraca mi do piersi. Mózg szuka czegoś, jakiejś siły albo godności, ale przestrzeń, którą mam przed oczami, jest obojętna i pusta, jest tylko ten ból. Więc uważasz, że to okej, że twój syn chce się zadawać z gejami, krzyczy ojciec, chcesz, żeby ich naśladował i poślubił mężczyznę. Ręce matki, które mnie podtrzymują, sztywnieją. Patrzy na mnie z góry, po czym odwraca wzrok.

      3

      Matka budzi mnie zapaleniem światła. Boli mnie głowa i pieką oczy. Otwiera cicho drzwi, ale wiem, że stała tu dobrą chwilę. Jej cień sunie po podłodze mojego pokoju. Od czasu tego, co nazywam Wielkim Ujawnieniem, z całych sił stara się nie kręcić ciągle w pobliżu, ale jej niepokój wyczuwam równie intensywnie jak obrzydzenie ojca. Słyszę jej ruch, kiedy pędzi po schodach, ilekroć usłyszy w moim pokoju jakiś głośniejszy dźwięk. Widzę ruch jej stóp przed drzwiami, kiedy zastanawia się, czy zapukać, czy zostawić mnie w spokoju. Tamtej nocy pomogła mi przejść z kuchni do łazienki, nie odzywając się ani słowem, dopóki spod szafki nie wyjęła apteczki, nie postawiła jej obok siebie na brzegu wanny i ciepłą gazą nie oczyściła rany, która powstała, kiedy ojciec walił moją głową o ścianę. Wszystko będzie dobrze, szeptała, podtrzymując mnie i ścierając mi z karku zaschniętą krew. Wtarła mi w rany maść z neomycyną i pocałowała w czoło.

      Wiem, dlaczego tak się ciągle kręci obok. Ledwie parę lat temu wróciliśmy z OJ-em ze szkoły i znaleźliśmy auto matki przy samej ścianie garażu: drzwi otwarte, kluczyk w stacyjce,