Ojciec nie patrzy na mnie, ale widzę, że grymas na jego twarzy tężeje. Matka szuka chusteczki w torebce. Drobne brzęczą, kiedy torebka na jej kolanach się trzęsie. Zbaczacie z tematu, mówi. Wielebny, proszę, rozmawialiśmy o tym. Rozmawialiście o czym, pytam. Patrzę na każdą osobę w pokoju. I nikt mnie nie zapytał? Niru, czy możesz zająć swoje miejsce, prosi wielebny Olumide. Nikt cię nie zapytał, bo wciąż jesteś dzieckiem i nie wiesz, co zrobić ze swoim życiem. Nie jestem dzieckiem. Mam osiemnaście lat. To jest moje życie. Ewidentnie brak ci rozsądku, żeby podejmować właściwe decyzje. To nie jest decyzja, krzyczę. Więc jako twój ojciec, za radą pastora, podejmuję je za ciebie. Ojciec wbija we mnie wzrok i uderza się otwartą dłonią w pierś. Bracia, czy możecie obaj usiąść na swoich miejscach, krzyczy wielebny Olumide. Mogę w zupełności decydować za siebie. Beze mnie nie możesz zrobić nic, mówi ojciec. Spójrz tylko na to piwo, którego nam nawarzyłeś. Spójrz na naszą hańbę, bo postanowiłeś decydować za siebie. Dość tego. Wystarczy mi już dziś tej twojej głupoty. Wszyscy siadać, krzyczy wielebny Olumide. Jest czas na uprzejmości i jest czas, kiedy po prostu musimy być odpowiedzialni jako rodzice, i to właśnie ten moment. Twoja matka i ja rozmawialiśmy z wielebnym i zabieramy cię do domu na poważne doradztwo duchowe i wybawienie. Wielebny już nam polecił kogoś, kto może cię oczyścić z tego obrzydlistwa.
Zapadam się w kanapę. Spoglądam na matkę, która wygląda teraz na maleńką, jakby próbowała ukryć się za swoją zmiętą chusteczką albo wśliznąć w szpary między skórzanymi poduchami. Mamusiu, ty też? To dla twojego własnego dobra, Niru, mówi. Milknie. Wielebny Olumide wkłada obie ręce do kieszeni i kołysze się w przód i w tył, z pięt na palce. Ulica poniżej żyje, słychać rodziny idące do parku. Wyżej chmury zwolniły i gromadzą się w wielkich łatach, zasłaniając słońce i rzucając na nas cień. Mrugam.
4
Samolot dudni aż do pełnego zatrzymania, trzęsie oparciami foteli przed nami i bagażami w schowkach nad głową. Przyglądam się, jak ojciec rozluźnia uścisk na oparciu fotela, robi znak krzyża i mamrocze słowa modlitwy, po czym otwiera oczy i patrzy spode łba na ludzi, którzy już stoją w przejściu. Spójrz na naszych, mówi ojciec, ale przyciskam czoło do okna i spoglądam na szkielety zdezelowanych samolotów rdzewiejących w wysokiej trawie obok pasa. W oddali pojawia się terminal, jego potężne światła skierowane są na samoloty czekające, by wyładować pasażerów i szybko załadować nowych na podróż powrotną do Ameryki, Europy, na Bliski Wschód, może nawet do Chin. Obserwuję mężczyzn i kobiety w żółtych, odblaskowych kamizelkach, krzątających się wśród skrzyń z bagażami, wielkokołowe ciężarówki i ciągniki. Jestem zbyt daleko, żeby zobaczyć pot na ich twarzach, ale już czuję upał i wilgoć. Ojciec robi głęboki wdech, próbując ściągnąć sweter i podwinąć rękawy. Sprawdza, czy ma paszport, i każe mi sprawdzić, czy mam swój. Cienka zielona książeczka leży bezpiecznie w kieszonce plecaka, w której powinien znajdować się mój smartfon. Ale nie mam już smartfona. Wyciągam paszport i podaję go ojcu. Gładzi okładkę i wsuwa go do kieszonki koszuli. Kiedy gaśnie sygnalizacja „zapiąć pasy”, podrywa się z fotela. Chodź, mówi, szybko, idziemy.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.