Pożądanie to pożądanie, powiedziała kiedyś profesorka, która uczyła nas historii starożytnej Grecji. Jest starszą kobietą, jej zmarszczki mają własne zmarszczki, powiększone przez za duże szkła sterczące z cienkich, drucianych oprawek. Wzięła nas do Instytutu Smithsońskiego, żebyśmy obejrzeli pomalowane na czarno starożytne urny, na których wyblakłopomarańczowi mężczyźni i kobiety w niewoli Erosa i z pomocą Dionizosa zaspokajają wyblakłopomarańczowych mężczyzn i kobiety. Przyjemność dla Greków brała się z ulegania namiętności, a namiętność przybierała różne postaci. Pragnienie nie rządzi się prawem. Nie może być złe. Po prostu jest, powiedziała.
Meredith, szepczę. Cofam się, ale jej ręce nie ustępują, wciąż gmerają przy moim pasku. Chwytam ją za nadgarstki i odciągam je na bok. Nie. Coś jest nie tak, mówię. Pada na plecy na łóżko, ciasno ściska nogi. Nie, mówi, nie wierzę. I już nie ma jej w pokoju. Obejmuję się rękoma. Nagle robi się nieznośnie zimno.
Kiedy byłem mały, białe dzieci dotykały mnie cały czas, jakbym był ich własnością. Nazywały mnie Rzepowłos i przytykały mi rzeczy do głowy, żeby zobaczyć, czy się przyczepią. Pozwalałem im na to, bo zawsze było ich więcej niż mnie i ponieważ wtedy nie znałem jeszcze różnicy między głupotą a złą wolą. Potem któraś z dziewczyn przyszła do mnie po szkole i zapytała, czy może mi zajrzeć w spodnie, no wiesz, tylko zerknąć, żeby móc rozstrzygnąć spór, jaki wywiązał się po lekcji z wychowania seksualnego. Udałem, że jej nie usłyszałem, ale resztę dnia chodziłem z zaciśniętymi pięściami i wzrokiem wbitym w ziemię.
Meredith zostawiła mnie samego, bo nie dam jej tego, czego chciała, ale co z tym, czego ja chcę. A czego chcę? Przede wszystkim chcę być teraz w domu, z kaloryferami podkręconymi tak, żeby móc spokojnie siedzieć w samym T-shircie. Chcę poczuć zapach pikantnego rosołu mojej matki, jej amuletu na dobrą pogodę, ale nie ma na to teraz szansy.
Meredith. Syczę jej imię. Mam wrażenie, że w ciemnościach szept jest stosowniejszy. Idę na palcach przez korytarz, próbując odnaleźć drogę, a dom wokół mnie trzeszczy i skrzypi. Jest mi zimno, jestem spięty, trochę dlatego, że he, he, w horrorach czarny zawsze ginie pierwszy, a w tej gwałtownie przyśpieszającej jeździe przez dom strachów ten żart zrobił się nagle bardzo aktualny. Meredith, gdzie jesteś? Idąc w kierunku drugich schodów, próbuję nacisnąć każdą klamkę. Otwieram drzwi do czyjejś sypialni, gabinetu, łazienki, wszędzie pusto. Poruszam się powoli, bo wyskoczenie nagle spod łóżka albo zza drzwi, żeby mnie wystraszyć, byłoby bardzo w stylu Meredith. Ma szorstkie poczucie humoru, zwłaszcza w trudnych chwilach. Czasami poprawia to sytuację, ale zazwyczaj tylko zwiększa napięcie. (Źle mnie zrozumiałeś, mawia. Nie, po prostu jesteś pindą, odpowiadam). Ej. To już nie jest zabawne. To nie jest fajne, mówię.
Słyszę za sobą pociągnięcie nosem i się odwracam. Korytarz jest wciąż pusty. Nie robię sobie jaj, mówi, ale wciąż nikogo nie widzę. Idę za jej głosem w stronę schodów, do pokoju gościnnego, macając ścianę opuszkami palców. Nie trafiam na klamki czy gałki, ale moje palce wyczuwają łączenie regipsu. Gdzie jesteś, szepczę. Meredith kaszle. Tam jest naprawdę zimno, a ty chyba masz moje ubranie, mówię. Pierdolić twoje ubranie, mówi, ale słyszę za ścianą szmer. Nie jestem w nastroju do gierek, Meredith. Ja też nie. Dygoczę i pocieram ramiona. Co jeśli jej rodzice wrócą i pośrodku korytarza na piętrze zastaną półnagiego czarnego mężczyznę. Dla czarnych mężczyzn takie rzeczy nigdy nie kończą się dobrze, choćby i byli całkowicie niewinni. Naprawdę powinienem był pojechać do domu. Nawet wypadek byłby mniejszą katastrofą niż ten wieczór.
Meredith wydaje z siebie jęknięcie. Nie łapię, ciągle mnie odrzucasz, mówi. Znowu pociąga nosem i prawie zaczyna łkać. Próbuję przełknąć ślinę, ale nie mogę. Meredith, to nie tak… Nie mogę dokończyć, bo nie wiem, co powiedzieć. Chciałbym mieć pewny głos, trochę pewności siebie OJ-a, uporu ojca, spokoju matki. Szczypię się w ramię, wbijam paznokcie w skórę i drapię. Pieczenie daję ulgę, ból jest pożądaną odmianą. Czy to moja twarz, chlipie. Nie. To moje ciało? Nie. Nie jestem wystarczająco fajna? Przykładam dłoń do ust i wgryzam się w mięsistą opuszkę kciuka. Przytykam kłykcie do warg. Nie jestem dość czarna? Nie. To, że nie mam tyłka? Meredith próbuje się roześmiać. Nie, mówię. No to co, kurwa, jest ze mną nie tak?
Zadawałem sobie to samo pytanie, odkąd pierwszy raz poczułem coś innego, kiedy ćwiczyłem zapasy z Zhou, który mieszkał obok, dopóki jego ojciec nie dostał pracy w jakiejś firmie lotniczej w San Diego. Mocowaliśmy się na dywanie i kładliśmy na sobie. Poczułem na twarzy i szyi oddech Zhou. Jego klata dotknęła mojej, a nasze nogi przyjemnie splotły się ze sobą.
Bo chłopcy nie powinni lubić innych chłopców, powiedziała matka, kiedy ją zapytałem, co miał na myśli pastor, kiedy mówił, że na Ameryce kładzie się cień obrzydliwości, homoseksualizmu. Ale OJ lubi chłopców, a ja lubię Zhou, powiedziałem. Abeg, zostaw to, odpowiedziała matka. Przechodzi na pidżyn tylko wtedy, kiedy jest zaskoczona albo zła. Zazwyczaj brzmi trochę brytyjsko. Zaczęła się wiercić w fotelu kierowcy i pogłośniła radio, żebym wiedział, że nie chce rozmawiać. Powiedziała, że Bóg powiedział, że mężczyzna jest dla kobiety, a kobieta dla mężczyzny. Tak być powinno. A że Bóg ma zawsze rację, to postanowiłem, że będą mi się podobać wyłącznie dziewczyny, mimo iż wyczuwałem, że kiedy na nie patrzę, podobają mi się mniej, niż powinny. Nie oglądałem pornosów, które moi koledzy z klasy wysyłali sobie telefonami na przerwach, kiedy siedzieli na korytarzu albo na trawniku przed katedrą. W domu, kiedy się dotykałem, oglądałem na telefonie kobiety z kobietami i mężczyzn z kobietami, próbując skupiać się tylko na kobietach. Ale ci mężczyźni, te ich ciała, te ich dźwięki. Chciałem wyłupić sobie oczy. Czasami prosiłem Boga o zmiłowanie. Czasami wstrzymywałem oddech, obejmowałem dłońmi gardło i zaciskałem mocno, aż brakowało mi sił i wykaszliwałem ślinę na usta i brodę. Czasami płakałem. Kiedy matka pytała, co się dzieje, mówiłem, że mam lekcje do odrobienia. Nigdy nie drążyła głębiej. Czasami, kiedy Meredith mnie dotykała, kiedy zarzucała mi ręce na szyję albo szczypała w tyłek, czułem coś, ale nie jakoś bardzo i niezbyt długo.
Wszystko jest z tobą w porządku, mówię w ciemności. Opieram się o ścianę i osuwam na podłogę. Meredith, mówię, chyba… jestem gejem. Przesuwa drzwi i wystawia głowę z szafy. Owinęła się kocem, włosy zasłaniają jej twarz. Co?
Wyciąga z ciemności rękę i pozwala jej opaść. Następnie wyłania się sama i okrywa mnie całego swoim kocem. Tuli mnie, mrucząc: jestem tutaj. Jestem przy tobie, mówi. Zaczynam płakać. Dźwięk mojego własnego bólu mnie obezwładnia. Próbuje mnie uciszać, tak jak to robi nasz trener. Licz oddechy, Niru, mówi. Wsłuchaj się w mój głos, Niru. Wsłuchuję się, ale moje myśli są zbyt silne i dławię się mieszanką ulgi, wstydu i lęku. Przyciąga mnie bliżej i kołyszemy się razem. Owija mnie ramieniem i chwyta za rękę. Zawsze będę przy tobie, mówi. Co teraz zrobimy, pytam.
2
Jestem spóźniony, tak spóźniony, że ewidentnie nie dbam o zdrowie emocjonalne moich nigeryjskich rodziców, którzy najprawdopodobniej sądzą, że porwała mnie jakaś banda szubrawców. Co gorsza, wciąż nie mogę znaleźć