Sekret rodziny von Graffów. Bożena Gałczyńska-Szurek. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Bożena Gałczyńska-Szurek
Издательство: Автор
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-66201-42-2
Скачать книгу
poglądy rzadko ujawniał. Wydawało się, że oprócz panny Wisi, sekretarki z archiwum zakochanej w nim beznadziejnie od lat, mało kto w ogóle zawracał na niego uwagę. Może trochę przez fakt, że utalentowany archiwista nie był nigdy towarzyski. Mieszkał z babcią i ojcem w pobliżu wioski Guciów, w pewnej izolacji od ludzi. Uznawany za przewidywalnego do bólu, właśnie zaskoczył Andrzeja.

      Po mało udanej konwersacji towarzystwo przy stole spochmurniało, jakby wszyscy do wszystkich mieli o coś pretensje. Na szczęście przyciężkawą atmosferę spotkania rozładował głos, który dobiegł zza ogrodzenia kawiarnianego ogródka:

      – Andrzej, Alfred, czy coś się stało? Co to za miny? Przepraszam za spóźnienie, zatrzymała mnie w muzeum ważna sprawa.

      Za niskim drewnianym płotkiem stała korpulentna starsza pani. Dokładnie tak dziennikarka wyobrażała sobie profesorową Kowalską.

      Zażywna zamościanka przecisnęła się z trudem pomiędzy ciasno ustawionymi stolikami i stanęła przed Niemką.

      – Dowiedziałam się od Kasi, że mój gość z Berlina już przyjechał, dlatego spieszę się przywitać. – Ujawniła kolejną niedyskrecję znanej już kelnerki i wyciągnęła do Marii rękę na powitanie. – Barbara – sapnęła zadyszana.

      Wnuczka Hansa von Graffa poderwała się z krzesła i z zapałem odwzajemniła uścisk dłoni.

      – Maria – przedstawiła się.

      – Aaa! Czyli Marysia. Takie jest polskie zdrobnienie twojego imienia. – Starsza pani uśmiechnęła się życzliwie.

      – Marysza – powtórzyła po niej trochę niezdarnie Graffówna. – Ładnie.

      – Skoro ładnie, to tak cię będę od dzisiaj nazywać. A teraz zapraszam do siebie. Panowie, zaopiekujcie się bagażami gościa, wychodzimy! Rachunek zapłaciłam. I was oczywiście też zabieram do domu na herbatkę.

      Energiczna kobieta zarządziła opuszczenie lokalu tonem nieznoszącym sprzeciwu i pewnie ruszyła ku wyjściu. Trójka gości kawiarni posłusznie podążyła za nią.

      – Macie szalenie naburmuszone miny! Ktoś mi powie wreszcie, o co chodzi? Czy coś się stało? – dopytywała, w dalszym ciągu walcząc o miejsce pomiędzy ciasno rozstawionymi stolikami.

      – A stało się? – rzucił zaczepnie Alfred, a na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech skierowany do Andrzeja.

      – Jeszcze nikomu nic się nie stało, ale wszystko przed nami. – Groźbę słyszalną w głosie historyka dopełniło protekcjonalne poklepanie kolegi po ramieniu. Uwaga skierowana do Alfreda zabrzmiała jak ostrzeżenie.

      – Oho! Mężczyźni mają jakieś tajemnice, słyszałaś? – zagadnęła zagranicznego gościa Barbara.

      Maria nie odpowiedziała. Posłała polskim kolegom enigmatyczny uśmiech.

      – Jest jakiś problem? Wiesz może, o co im poszło? – dopytywała starsza pani.

      – Nie. Nie mam pojęcia – skłamała Niemka.

***

      W mieszkaniu na zamojskiej starówce na cudzoziemkę z dalekiego Berlina czekała już gosposia i przyjaciółka pani domu, Józia. W salonie z oknami wychodzącymi na rynek, na zabytkowym stole stał serwis do kawy z miśnieńskiej porcelany. Kobieta pomogła Marii rozlokować bagaże w pokoju gościnnym i zaraz potem przyniosła z kuchni ciasto ze śliwkami, biszkopt i domową konfiturę. Obrzuciła nienaganną figurę niemieckiego gościa spojrzeniem pełnym niepokoju, ale gdy dziennikarka z apetytem zaczęła pałaszować przygotowane smakołyki, odetchnęła z ulgą. Pomoc domowa nigdy nie wiedziała, czego się spodziewać po licznych gościach Barbary. Zazwyczaj sympatyzowała z nimi. Nie lubiła jednak wegetarian i odchudzających się niejadków różnych nacji. Podczas wizyt tych ostatnich najczęściej dochodziło w tym domu do konfliktów. Ludziom nieceniącym rozkoszy podniebienia gosposia profesorowej okazywała bowiem całkowity brak zrozumienia. Staropolska gościnność nie przewidywała możliwości głodzenia gości i już. Na szczęście wizyta młodej Niemki zapowiadała się obiecująco. Ciasto szybko zniknęło z talerza, w czym wydatnie zasłużyli się też przybyli panowie. Zadowolona z takiego obrotu sprawy Józefa ruszyła w kierunku kuchni, by przynieść dokładkę.

      – Wiem, Marysiu, że planujesz napisać serię artykułów o tematyce wojennej poświęconych Zamojszczyźnie. Czekaliśmy niecierpliwie na twój przyjazd, a teraz powiedz nam, jakiej pomocy oczekujesz. – Po degustacji miejscowych smakołyków padło dość przewidywalne pytanie. Pani domu uważnie przyglądała się niemieckiemu gościowi.

      Zagadnięta poczuła się jak uczennica wywołana do odpowiedzi. Poruszyła się niespokojnie na krześle i wbiła wzrok w talerz. Zaczął się ważny etap w realizacji jej prawdziwych planów. Żeby zgromadzić informacje, których potrzebowała, musiała przede wszystkim dotrzeć do odpowiednich dokumentów przechowywanych w miejscowym archiwum. Musiała przekonująco kłamać.

      – Zamierzam opisać dzieje ludności niemieckiej i polskiej na tych terenach podczas drugiej wojny światowej. Szczególnie interesuje mnie sytuacja przesiedleńców, również Niemców, i ich wojenne losy. – Maria po raz kolejny ujawnieniem planowanej tematyki swoich zadań dziennikarskich na terenie Zamojszczyzny wywołała konsternację. Twarze obecnych w salonie spochmurniały. Zauważyła to, ale wobec braku zrozumienia przyczyn takiej reakcji mogła tylko kontynuować wypowiedź. – Chciałabym, o ile to możliwe, przejrzeć dokumenty na ten temat, jeśli jakieś przetrwały. Może poniemieckie? – wtrąciła niby mimochodem i zerknęła pytająco na Alfreda.

      – Poniemieckie? – zdziwił się archiwista. – Chyba nic takiego nie mamy. Niemcy, o ile mi wiadomo, zniszczyli dowody swojej, nazwijmy to, działalności na tym terenie.

      – Oczywiście chcę zajrzeć do archiwum, bo interesuje mnie wszystko, co jest dostępne na ten temat – zapewniła prędko.

      – Aha – mruknął Alfred. – W takim razie nie widzę przeszkód, chociaż obrany kierunek badań wydaje mi się mało efektywny. Archiwalia to często tylko dane statystyczne. Może lepiej by było popytać ludzi? Poszukać wciąż żyjących uczestników tamtych zdarzeń?

      – Rozumiem, że jako kierownik miejskich zbiorów nie będziesz robił naszemu gościowi trudności? – Andrzej natychmiast zirytował się komentarzem kolegi.

      – Nie będę. Inaczej bym się do tego zabrał i tyle. Coś ty taki przeczulony na punkcie polsko-niemieckiej przyjaźni? – Alfred wykorzystał moment, by zakpić z sympatii kolegi do pięknej blondynki.

      Barbara z trudem opanowała uśmiech. Różnicy w nastawieniu panów do cudzoziemki trudno było nie zauważyć. Historyk, znany z wrażliwości na kobiece wdzięki, obiekt westchnień zamojskich dziewczyn, był oczarowany piękną dziennikarką, a Alfred – sceptycznie do niej nastawiony. Nic dziwnego – pomyślała gospodyni – jeśli zważyć na jego osobisty dramat. O wojennych perypetiach rodziny archiwisty krążą po mieście opowieści, jedna tragiczniejsza od drugiej. Andrzej powinien być bardziej wyrozumiały dla kolegi – skonstatowała w myślach. Dziwne – zastanawiała się – chyba też bym nie zaczęła realizacji artykułów o przesiedleniach od przeglądania archiwów. W okolicy wciąż żyją świadkowie tamtych wydarzeń. Są cennym źródłem informacji. Ale cóż, nie będziemy pouczać profesjonalistki, jak powinna pracować. Dziewczyna wygląda na rezolutną. Z pewnością wie, co ma robić, choć zebranie w jednym temacie dziejów osadników niemieckich i wysiedlonych przymusowo Polaków raczej nie przysporzy jej sympatii wśród miejscowych.

      Tymczasem Maria, w przeciwieństwie do przekonań gospodyni, miała mgliste wyobrażenie o tym, w jaki sposób zrealizować swoje prawdziwe plany. W dodatku oszukiwanie goszczących ją ludzi było nieprzyjemne i trudne. Ten, kto