– O ile wiem, zgłosili się Zygfryd i Helga – wtrąciła.
– Tak.
– Coś nie w porządku z dawcami? Przecież to twoje dużo młodsze rodzeństwo. Rozchorowali się? A może są przeszkody natury medycznej? – Maria zaniepokoiła się nie na żarty.
– A są, oczywiście, że są. Przede wszystkim nie jest w pełni zgodne ze sztuką medyczną, by starcowi robić przeszczep, he, he! – Starszy pan zaśmiał się ironicznie. – Ale prywatnie i za pieniądze, przynajmniej na tym świecie, można mieć prawie wszystko. Kasa, jak to wy, młodzi, mówicie, okazała się argumentem przekonującym dla lekarzy wątpiących w sens tego zabiegu. Dawcy też są w porządku. To ze mną są problemy.
Wnuczka siedząca po drugiej stronie biurka zmarszczyła czoło.
– Jakie problemy? Przecież bliscy krewni są najlepszymi dawcami.
– Są – powtórzył po niej Hans i głośno przełknął ślinę.
– To w czym rzecz?
– W tym, że oni nie są moim rodzeństwem – oświadczył ochrypłym głosem, nie patrząc jej w oczy.
– Dziadku, to nie jest śmieszne. I żebyś wiedział: twoje przyciężkie poczucie humoru jest wkurzające. – Maria wreszcie wybuchnęła.
– Może masz rację, dziecko, tylko że akurat teraz nie żartuję. Z badań genetycznych wynika, że wuj Zygfryd i ciotka Helga są rodzeństwem, ale nie moim. Moim bez wątpienia nie są. Ten fakt źle rzutuje nie tylko na moje zdrowie, ale i na całą resztę, na moje życie, przeszłość i przyszłość. Na wszystko, nie wiem bowiem, kim jestem.
Wnuczka osłupiała.
– To pewne?
– Tak. Mam już potwierdzenie z wiarygodnego źródła. W archiwach Trzeciej Rzeszy dotarłem do dokumentu, z którego wynika, że zostałem zaadoptowany pod koniec wojny jako syn poległego w Polsce niemieckiego oficera o nazwisku Gustav Fischer. W tamtych czasach adopcje sierot wojennych były w Berlinie poprawnym politycznie przejawem patriotyzmu. Twoi oficjalni pradziadkowie byli bardzo młodzi, gdy mnie usynowili. Swoim szlachetnym postępkiem po prostu wpisali się w powszechnie panujący wówczas trend. Tak zostałem von Graffem. Przez ponad dwadzieścia lat byłem jedynakiem, a potem się im poszczęściło. Bóg obdarzył ich własnymi dziećmi. Urodziły się bliźnięta Zygfryd i Helga.
– Ale dlaczego moi pradziadkowie nigdy nie ujawnili tych faktów?
– Nie wiem. Być może zamierzali wyjawić prawdę dopiero pośmiertnie, w testamencie, ale nie zdążyli. Zginęli nagle i tragicznie. Przecież wiesz, że spłonęli w swoim domu nocą, gdy wybuchł pożar. Twoich rodziców straciliśmy w wypadku samochodowym. Trzeba przyznać, że naszą rodzinę prześladuje pech.
– Taak, przykre to wszystko – wtrąciła w zadumie Maria.
– Właśnie. – Westchnął. – Wydaje się, że szansa, by dotrzeć do moich prawdziwych korzeni, przepadła wraz ze śmiercią przybranych rodziców. I muszę przyznać, że ich tajemnica nigdy nie była zagrożona. Przez całe życie nie spotkałem nikogo, kto mógłby wyjawić ten sekret. Krewni adopcyjnej matki wyemigrowali zaraz po zakończeniu wojny do Argentyny i słuch po nich zaginął. Z kolei rodzice przybranego ojca odumarli wcześnie i nigdy ich nie poznałem. Jego jedyny brat, jak wiesz, ścigany przez trybunał w Hadze, całe życie się ukrywał. Nie kontaktował się z nami.
– Taak – mruknęła tym razem z niechęcią Maria. Osobę skompromitowanego za swoje uczynki wojenne Brunona von Graffa latami gloryfikowano w tym domu.
Zmęczony dziadek zamilkł. Pytającym gestem wskazał wnuczce stojącą na biurku buteleczkę z wodą mineralną, a gdy odmówiła, nalał sobie do szklanki przezroczystego płynu i łapczywie wypił. Jego nerki nie odpuszczały. Męczyło go bezustanne pragnienie. Z dnia na dzień czuł się coraz słabszy.
Tymczasem młoda kobieta obserwowała go i rozmyślała: No, to ładnie. Wreszcie dziadek ma realny powód, by nienawidzić Polaków, Żydów, Rosjan i kogo tam jeszcze prześladuje z pobudek ideologicznych. Właśnie się okazało, że go osierocili. Skoro prawdziwy pradziad zginął w Polsce, to gorzej już być nie może.
– A twoja biologiczna matka?! – wykrzyknęła, bo nagle dotarło do niej, że przecież każdy ma dwoje rodziców.
– Niemka – odpowiedział z powagą staruszek.
– No, raczej Niemka. A coś więcej? – Roześmiała się zaskoczona taką odpowiedzią.
Hans spiorunował ją wzrokiem.
– Na razie nic więcej nie wiem.
Podał rozmówczyni jeden z formularzy rozłożonych na biurku. To była kopia. Na dużej kartce formatu A4 zapisano tylko kilka linijek. Maria szybko przebiegła wzrokiem krótki tekst. Końcówkę przeczytała półgłosem:
– „Ojciec dziecka płci męskiej Gustav Fischer poległ w Polsce w tysiąc dziewięćset czterdziestym trzecim roku. Matka chłopca też Niemka. Danych brak”. Coś podobnego. A cóż to jest, bo chyba nie akt urodzenia?
– Wygląda na trochę dziwny dokument adopcyjny. Zobacz na drugiej stronie. To o moim ojcu.
Posłusznie odwróciła kartkę. Tutaj czekała ją niespodzianka. Ze starej fotografii spoglądał na nią roześmiany jakby drugi Hans, bliźniaczo podobny do tego jej znanego, ale dużo od niego młodszy, sfotografowany, o dziwo, w stroju wieczorowym, w smokingu. Podpis pod zdjęciem też był lapidarny: „Oficer niemiecki major Gustav Fischer, brak zadeklarowanej przynależności partyjnej, przebywał w Polsce w latach 1941–1943. Stacjonował w okręgu lubelskim, w Himmlerstadt (Zamość), na wschodzie Polski. Zginął podczas pełnienia służby. Dokładna data śmierci nieznana. Miejsce pochówku nieznane. Brak danych o przebiegu służby wojskowej”. Mało, kiepsko, ale jest przynajmniej jeden pozytyw – rozmyślała. Skoro niedookreślony politycznie, to prawdopodobnie służył w Wehrmachcie. Dziwne, że nie podali formacji wojskowej, jednak informacja, że nie należał do NSDAP, jest pocieszająca. Może będzie mniejszy wstyd.
Poranna mgła już opadła i do pokoju przez ogromne weneckie okna wciskały się promienie słońca. Wesoło połyskiwały na dębowej podłodze, szklanej powierzchni biurka i bibelotach gromadzonych przez Gretę, rozłożonych na meblach i gdzie tylko się dało. Na usta cisnęły się pytania, lecz Maria nie śmiała ich zadać człowiekowi stojącemu nad grobem, którego tak bardzo kochała. Jej uczuć do niego nie zmieniły nawet różnice światopoglądowe, które rozdmuchiwała żądna sensacji bulwarowa prasa; tymczasem obecna sytuacja dziadka była nie do pozazdroszczenia. W swojej karierze politycznej szczycił się, przez przeszło pół wieku, przynależnością do starego niemieckiego rodu. Powoływał się na znakomitych przodków zaprzyjaźnionych z samym Hitlerem, po których odziedziczył sporą część ich wielkiego majątku. Z kolei żołnierska śmierć jego biologicznego ojca na terenie okupowanej Polski mogła się okazać albo bonusem dla wodza neofaszystów, albo wręcz przeciwnie. Wiele zależało od tego, kim był ów Gustav Fischer, jakie były dzieje jego życia i rodowe korzenie.
Maria zaczęła nagle niewyobrażalnie współczuć temu staremu, schorowanemu człowiekowi.
– Minęły dziesiątki lat. Nie musisz ujawniać tych faktów. Są teraz bez znaczenia. – Usiłowała rozpaczliwie znaleźć dobre wyjście z sytuacji.
Uśmiechnął się do niej.
– Sama wiesz, że to wszystko nie jest takie proste. Moje rodzeństwo, Zygfryd i Helga byliby innego zdania. W dodatku muszę się liczyć z tym, że fakty z mojej przeszłości wyjdą na jaw. Jestem