Tymczasem Marię, zadowoloną z takiego obrotu sprawy, spotkało kolejne zaskoczenie. Jeszcze zanim kelnerka zdążyła dotrzeć do drzwi kawiarni, rozległ się wystrzał z armaty. Właściwie można to było przewidzieć, a przede wszystkim zobaczyć, bo przygotowania do prezentacji odbywały się przed ratuszem na oczach wszystkich, jednak pogrążoną w myślach Graffównę hałas przestraszył. Huknęło tak potężnie, że na chwilę prawie ogłuchła.
– Oh mein Gott! – wykrzyknęła przestraszona, budząc powszechne rozbawienie przy sąsiednich stolikach.
Sama też się roześmiała. Wszystko, z czym zetknęła się od rana, było zaskakujące, a przede wszystkim odmienne od tego, do czego przywykła w Berlinie. Choćby pobłażliwa reakcja kelnerki na pytanie o miejsce zamieszkania Barbary Kowalskiej. Fakt, że cudzoziemka przyjechała tu z wizytą i zapomniała zabrać ze sobą adresu profesorowej, nie spotkał się nawet ze zdziwieniem Polki. Tolerancyjne potraktowanie jej roztargnienia, zazwyczaj napiętnowanego przez Helmuta, było niezwykle miłe. Zapowiadało przyjemny i bezstresowy pobyt przynajmniej do czasu obiecanego przyjazdu narzeczonego, który od dawna pracował nad niedoskonałym charakterem wnuczki Hansa von Graffa. Beztroski i trochę bałaganiarski styl życia Marii był też przyczyną zmartwień babci Grety i tematem żartów całej rodziny. W tej chwili nie miało to jednak znaczenia, w drzwiach kawiarni bowiem pojawiła się znowu znajoma dziewczyna, tym razem z tacą w ręku i w towarzystwie dwóch młodych mężczyzn. Po chwili postawiła na stoliku espresso.
– Kiepsko z wolnymi miejscami o tej porze, a panowie też czekają na profesorową Kowalską. Może mogliby się do pani dosiąść? – zapytała.
Propozycja była z gatunku tych nie do odrzucenia, bo kelnerka nie poczekała na odpowiedź zaskoczonej klientki i oddaliła się zaaferowana kolejnym zgłoszeniem, pozostawiając wpatrzonych w Niemkę wyczekująco mężczyzn.
Skonsternowana dziennikarka zrobiła zapraszający gest w kierunku stolika i od tej chwili miała już towarzystwo. To wszystko dzieje się za szybko – myślała, uśmiechając się uprzejmie do przygodnych towarzyszy. Nie zamierzałam się integrować z miejscową ludnością jeszcze przed zakwaterowaniem. To jakiś obłęd. W dodatku wszyscy się na nas gapią, bo znowu ładują tę cholerną armatę.
Mężczyźni też zauważyli, że są obserwowani. Byli skrępowani widocznym zainteresowaniem gości lokalu, tym bardziej że ich towarzyszka spłonęła rumieńcem, widocznie się pesząc. Przy stoliku zapanowała konsternacja, ale tylko na moment, bo raptem znowu wystrzeliła armata. Tym razem nie zaskoczyło to Marii, a siedzącego wraz z nią, tyłem do rynku, jednego z Polaków.
– Ożeż ty! – wykrzyknął zaskoczony, wywołując znowu salwę śmiechu w kawiarni.
Niemka też mimo woli przyłączyła się do ogólnej wesołości.
– Zareagowałam przed chwilą podobnie – wyszeptała konfidencjonalnym tonem do aktualnego obiektu żartów. – Wszyscy czekali, co się wydarzy przy tym stoliku po kolejnym wystrzale. No i wydarzyło się…
– Ach tak, czyli mają z nas niezły ubaw.
Mężczyzna wstał, ostentacyjnie ukłonił się kawiarnianej widowni i zainkasował gromkie brawa.
– Przedstawienie skończone – ogłosił i mrugnął do dopiero co poznanej ślicznej blondynki. – Andrzej – przedstawił się, wyciągając do niej rękę ponad stolikiem.
– Maria. – Uścisnęła Polakowi dłoń i odruchowo zerknęła w kierunku jego kolegi. Usłyszała niechętne:
– Alfred.
Ręka, którą uścisnęła tym razem, była wiotka i wilgotna. Mężczyzna posłał jej chłodne, przenikliwe spojrzenie.
– Domyślam się, że to pani jest Niemką, którą Basia Kowalska zamierza nam przedstawić?
Pytanie było obcesowe i zabrzmiało nieuprzejmie. Andrzej spiorunował kolegę wzrokiem i aż podskoczył na krześle.
Młoda kobieta speszyła się.
– Przypuszczam, że mój akcent jest fatalny. Łatwo rozpoznać, że nie jestem Polką.
– Nie, skądże znowu – pospieszył z zapewnieniem wysoki brunet sympatyzujący z nią od pierwszej chwili.
Posłała mu niedowierzające spojrzenie.
– Mówi pani nieco inaczej niż my, ale to przecież naturalne. Pani polski jest świetny – zapewniał. – Prawda? – Łypnął natarczywie w kierunku towarzysza.
– Tak, jak na cudzoziemkę mówi pani całkiem nieźle. Po prostu kelnerka uprzedziła, że przedstawi nam Niemkę, która przyjechała do Barbary Kowalskiej z Berlina. – Alfred, zganiony przez kumpla spojrzeniem, zdobył się na rozbrajającą szczerość.
– Wiemy, że szuka pani profesorowej i że jest pierwszy dzień w Zamościu – kontynuował wyjaśnienia sympatyczniejszy z Polaków.
Zaskoczona wnuczka Hansa von Graffa odebrała pierwszą lekcję funkcjonowania miejscowej poczty pantoflowej. Uświadomiła sobie, że ta działa bezbłędnie i błyskawicznie, bo przecież kelnerka oddaliła się tylko na kilka chwil, by zrealizować zamówienie. W tym krótkim czasie zdradziła jej obecnym towarzyszom wszystkie zasłyszane od niej informacje. Dla osoby, która miała sporo do ukrycia, było to poważne ostrzeżenie.
Tymczasem mężczyźni, nieświadomi burzy emocji, których doświadczała Maria w zetknięciu z miejscowymi zwyczajami, spokojnie kontynuowali:
– Domyśliliśmy się, że to pani będziemy pomagać w realizacji zadania dziennikarskiego na temat drugiej wojny światowej. Jestem muzealnikiem, a mój kolega – archiwistą. Nie znamy wprawdzie szczegółów planowanych badań, ale nie musimy w tej chwili rozmawiać o sprawach zawodowych – zapewniał szarmancko przystojniak siedzący vis-à-vis. – Proponuję do kawy lody. – Usiłował się przypodobać poznanej przed momentem kobiecie.
Pochmurny Alfred nie podzielał entuzjazmu kolegi. Taksował gościa posępnym spojrzeniem, ale nie protestował.
Posłała im szeroki uśmiech.
– Nie jadam lodów. Tego, panowie, o mnie jeszcze nie wiecie – stwierdziła z satysfakcją. – Ale chętnie wypiję coś mocniejszego. Wczesna pora na drinki, jednak mam wrażenie, że tego mi właśnie potrzeba po wszystkich dzisiejszych niespodziankach. – Spojrzała w kierunku armaty, a potem kelnerki obsługującej w pobliżu turystów.
Propozycja została przyjęta z uznaniem. Nawet antypatyczny archiwista rzucił jej przychylne spojrzenie. Przy kolejnej kawie i podwójnej lampce koniaku, a nawet wypitym bruderszafcie humory wszystkim się poprawiły.
Maria postanowiła wyjaśnić sytuację.
– Tak, to ja jestem Niemką, na którą czeka Frau7 Barbara Kowalska. Pracuję w „Die Tageszeitung”, ale jestem też polską korespondentką jednej z niemieckich stacji telewizyjnych. Ukończyłam Uniwersytet Warszawski. W Zamościu mam napisać serię artykułów prasowych ujętych w cykl Wojenne dzieje Niemców i Polaków – historia akcji przesiedleńczych na polskich ziemiach wschodnich. Chodzi o ukazanie losów ludności polskiej i niemieckiej na tych terenach w okresie drugiej wojny światowej, ich dramatów. Wiem, że mieszkali tutaj też Niemcy. Tak rysuje się mój ogólny plan – oświadczyła z właściwym sobie zapałem. Wpatrywała się z zaciekawieniem w twarze swoich towarzyszy. Oczekiwała entuzjastycznej reakcji, ale jakoś żaden z panów nie podejmował tematu, a i dobry nastrój nagle prysł.
Na twarz Alfreda wypełzł brzydki grymas.
– Zamierzasz