Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Almudena Grandes
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-808-9
Скачать книгу
Zarauz, babcia poleciła swojej służącej, żeby codziennie przychodziła sprzątać, ale od kiedy zaczęły się bombardowania, kobieta pojawiała się tylko sporadycznie. Pomyślałem, że zapewne obserwuję efekty jej wizyty; padłem na łóżko i zasnąłem kamiennym snem, ledwo zamknąłem oczy.

      Kiedy znów je otworzyłem i zerknąłem na tarczę budzika, wpadłem w panikę. Było pięć po drugiej, wstałem szybko, wziąłem prysznic, ogoliłem się, ubrałem pospiesznie i zbiegłem po schodach. Dwudziestego drugiego listopada, punktualnie o trzeciej po południu, włożyłem biały fartuch, który miałem potem wymieniać na kolejne czyste; pracowałem nieustannie do pierwszej w południe dwudziestego czwartego, kiedy mój szef znów odesłał mnie do domu.

      – Trochę się już uspokaja. – Miał rację, bo choć bombardowania nie ustawały, to madrytczycy nauczyli się interpretować alarmy równie dobrze, jak my zarządzać strumieniem rannych. – Przyjdź o północy. Sądzę, że w przyszłym tygodniu, przy odrobinie szczęścia, będziemy już mogli wrócić do zwykłych dyżurów.

      Tydzień później zapewne wszystko mogło wyglądać inaczej. Ale dwudziestego czwartego listopada 1936 roku dotarłem do domu w porze obiadowej. Zdrzemnąłem się o świcie w szpitalu, więc byłem całkiem przytomny, ale nawet gdybym padał z nóg ze zmęczenia, nie mógłbym przeoczyć przeciągu, który mnie przywitał. Balkon w salonie był otwarty, w popielniczce tkwiły dwa wypalone papierosy. Nim zdążyłem zauważyć, że były to papierosy mojej ulubionej marki, jakieś drzwi zamknęły się na drugim końcu korytarza i w tym momencie zrozumiałem wiele rzeczy, wszystkie prócz spontanicznej i niepohamowanej euforii, która nagle wypełniła moje spodnie w kroku. Służąca mojej babci nie paliła i była dużo mniej sumienna niż służąca naszych sąsiadów. Ale mój rozporek i ja wiedzieliśmy, że to nie Experta odwiedziła moje mieszkanie.

      Ruszyłem korytarzem; celowo głośno stawiałem kroki, by mnie usłyszała. W kuchni natknąłem się na rondel na palniku. Dotknąłem go i przekonałem się, że jest jeszcze ciepły. Usłyszałem odgłos tylko jednych drzwi, a to ograniczało możliwości do dwóch pomieszczeń. W spiżarce nie było nikogo. Wszedłszy do służbówki, zatrzymałem się na chwilę i po namyśle wybrałem właściwie.

      – Co tu robisz?

      Była w szafie, stała bez ruchu, z rękami wzdłuż ciała. Nie mogłem dostrzec jej oczu, bo choć mebel był od niej wyższy, drzwiczki sięgały jej do wysokości nosa. Za to, nim przemówiła, ujrzałem, jak drżą jej wargi.

      – A ty?

      – Ja? – Jej reakcja wydała mi się tak absurdalna, że musiałem się zaśmiać. – Amparo, ja tu mieszkam, to mój dom i ja tu zadaję pytania.

      – Tak, ale… – Wzdrygnęła się, jakby przeszył ją dreszcz, i skrzyżowała ręce na podołku. – Nie spodziewałam się, że przyjdziesz o tej porze.

      – A jednak jestem. – Zamilkłem, a ona nic nie odpowiedziała. – Wyjdź stamtąd.

      – Nie mogę.

      – Jak to nie możesz? – Odkryłem we własnym, nagle zachrypłym głosie podniecenie, którego ona była chyba bardziej świadoma niż ja.

      – No, nie mogę… – Każdą swoją odpowiedzią wzmagała je coraz bardziej. – Wstydzę się.

      – Ale czego się wstydzisz? Słuchaj, Amparo, albo zaraz stamtąd wyjdziesz, albo sam cię wyciągnę.

      – Dobrze, ale pozwól mi pójść do łazienki, bo ja… – jej wargi wykrzywiły się w podkówkę, która przerodziła się w lekkie pochlipywanie – …posikałam się ze strachu.

      – Świetnie. – Był to zwykły wypadek, mimowolny akt, i wiedziałem o tym aż nadto, znałem mechanizm, który go wywoływał, codziennie widywałem takie sceny u pacjentów obojga płci i w różnym wieku, a jednak wszystko, co wiedziałem, nie wyjaśniło mi, co się ze mną dzieje. – Wyjdź stąd i idź do łazienki, potem pogadamy.

      – Ale ty wyjdź pierwszy… Strasznie się wstydzę.

      – No dobrze, wychodzę. Czekam na ciebie w salonie.

      Gdybym miał w tym momencie głowę, by analizować własne odczucia, zapewne też ogarnęłoby mnie zażenowanie. Jednak scena w szafie, wyznanie Amparo, wprawiająca w zakłopotanie kombinacja bezwstydu i kruchości, która drżała w jej głosie, ów udawany szloch, równie fałszywy jak u dziecka, które dorosły przyłapał na kłamstwie, podniosły siłę mojej ekscytacji z poziomu podstawowego, nad którym można łatwo zapanować, ze stanu drobnego nieposłuszeństwa, na poziom, gdzie nie umiałem już rozdzielić mojej własnej tożsamości od erekcji, do której mnie doprowadziła. Mój seks pulsował dużo mocniej niż serce, nie było tu miejsca na refleksję, a tym bardziej na głos sumienia. Nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić do salonu. Bez protestów podporządkowałem się jej woli, lecz zatrzymałem się w głębi korytarza i oparłem o ścianę, by zobaczyć, jak będzie przechodziła. Łazienka znajdowała się nieopodal kuchni. Amparo przemierzyła tę odległość małymi kroczkami, ze złączonymi nogami i spuszczoną głową. Nim jednak zniknęła mi z oczu, popatrzyła na mnie, jakby dokładnie wiedziała, gdzie mnie zastanie. Było to długie spojrzenie, niespieszne i ciężkie od znaczeń. Spojrzenie uległe i ciekawskie, bez cienia wyrzutu. Spojrzenie wykalkulowane i kalkulujące, które zapowiadało wszystko, co miało później nastąpić, chociaż ja o tym nie wiedziałem – lub tylko nie chciałem uświadomić sobie tego w porę.

      Minęło niemal pół godziny, nim ponownie się pojawiła. Kiedy wreszcie przyszła, uspokoiłem się już na tyle, by zauważyć, że włożyła sukienkę, w której ładnie wyglądała, uczesała się i poróżowała policzki. Przygotowałem sobie, co jej powiem, ale ona znów wzięła inicjatywę w swoje ręce i złożyła propozycję, która całkiem zbiła mnie z tropu.

      – Miałam właśnie jeść – oświadczyła w pół drogi między drzwiami i fotelem, w którym siedziałem. – Może zjesz ze mną?

      – Jak to miło z twojej strony! – Mimo wszystko wstałem. – Po raz pierwszy ktoś zaprasza mnie na obiad w moim własnym domu.

      – Nie, nie, ja tylko… Chodziło mi o to, że… – Zamknęła oczy, a policzki oblał jej rumieniec. – Podgrzałam duszone mięso, które przyniosła Experta.

      W innych okolicznościach danie, które podała mi Amparo, uznałbym za bardzo przeciętne, ale tamtego dnia byłem nie tylko zaintrygowany, ale też bardzo głodny, do tego stopnia, że najpierw zająłem się zaspokojeniem pierwszej potrzeby, nim przeszedłem do drugiej.

      – To świeży chleb. Byłaś na zakupach? – Pokręciła głową, w czasie gdy kończyłem czyścić nim talerz. – Experta, tak?

      – Tak, ona… Przyszła dziś rano, zanim otworzyli bramę.

      – No świetnie. A teraz, skoro już zjedliśmy… Czy mogę się dowiedzieć, co do cholery robisz w moim domu, Amparo?

      Przywołała na twarz grymas znużenia tak wyrazisty, jakby myślała, że po wspólnym posiłku uniknie wyjaśnień. Ale zaraz potem poprawiła się na krześle, oparła ręce na blacie stołu, spojrzała na mnie i zaczęła mówić tonem bezpośrednim, szczerym, z naturalnością, której u niej nie widziałem od czasu, gdy śmierć jej dziadka na powrót nas połączyła.

      – Nie mam dokąd pójść, Guillermo. Zostałam sama w Madrycie. Nie mogę mieszkać u Experty. Nie ze względu na nią, bo ona jest dobrym człowiekiem i bardzo mnie kocha, ale dlatego że… No wiesz… – Po raz pierwszy zatrzymała się, by dobrać słowa. – Wszyscy ludzie w Vallecas są z lewicy. Jej dzieci, rodzeństwo, sąsiedzi… I wszyscy tam mnie znają. Zanadto rzucałabym się w oczy i wcześniej