Nie wdaję się w romanse, skarbie.
Kosmyk jej włosów się wyswobodził, więc odruchowo go poprawiam. Ana przykłada głowę do mojej dłoni; ten czuły gest mnie zaskakuje. Mój kciuk wymyka się do jej miękkiej dolnej wargi, którą znów chciałbym pocałować. Ale nie mogę. Wpierw musi wyrazić zgodę.
– Na razie, mała – szepczę i jej twarz rozpływa się w uśmiechu. – Odbiorę cię o ósmej. – Niechętnie się odwracam i otwieram drzwi, Elliot wychodzi za mną.
– Jezu, muszę się zdrzemnąć – mówi mój brat, gdy tylko wsiadamy do samochodu. – Ta kobieta jest nienasycona.
– Co ty powiesz… – Mój głos ocieka sarkazmem. Ostatnia rzecz, na której mi zależy, to szczegółowa relacja z jego randki.
– Co z tobą, ważniaku? Rozdziewiczyła cię?
Patrzę na niego spode łba, z wyraźnym przesłaniem „spierdalaj”.
Elliot wybucha śmiechem.
– Ależ z ciebie spięty sukinsyn. – Naciąga na twarz czapkę drużyny Sounders i mości się w fotelu, gotów do drzemki.
Podkręcam muzę.
Spróbuj teraz pospać, Lelliot!
Tak. Zazdroszczę bratu; jego łatwości zdobywania kobiet, umiejętności zasypiania… i tego, że nie jest sukinsynem.
Raport na temat José Rodrigueza ujawnia wyrok za posiadanie marihuany. W kartotekach policyjnych nie ma nic o molestowaniu seksualnym. Może ostatniej nocy zaliczyłby pierwszy raz, gdybym nie interweniował. I ten mały fiutek jara zioło? Mam nadzieję, że nie w obecności Any – i że ona nie jara. I koniec kropka.
Otwieram mejl Andrei i przesyłam umowę poufności na drukarkę u siebie w gabinecie, w Escali. Ana będzie musiała ją podpisać, zanim jej pokażę pokój zabaw. I w chwili słabości albo pychy, albo może bezprecedensowego optymizmu – doprawdy nie wiem – wpisuję jej imię, nazwisko i adres na standardowej umowie Pan/uległa i to też wysyłam na drukarkę.
Rozlega się pukanie do drzwi.
– Hej, ważniaku. Idziemy na wędrówkę – mówi przez drzwi Elliot.
Ach… Chłopczyk się wyspał.
Zapach sosen, świeżej, mokrej ziemi i późnej wiosny to ukojenie dla moich zmysłów. Ta woń przypomina mi odurzające dni dzieciństwa, bieganie po lesie z Elliotem i moją siostrą Mią pod uważnym okiem naszych adopcyjnych rodziców. Cisza, przestrzeń, wolność… chrzęst suchych sosnowych igieł pod stopami.
Na łonie przyrody mogłem zapomnieć, tam znajdowałem ucieczkę od koszmarów.
Elliot miele ozorem i tylko od czasu do czasu potrzebuje burknięcia z mojej strony, by mleć dalej. Kiedy posuwamy się kamienistym brzegiem Willamette, biegnę myślami do Anastasii. Pierwszy raz od długiego czasu czuję słodki smak niecierpliwego oczekiwania. Jestem podekscytowany.
Czy zgodzi się na moją propozycję?
Wyobrażam sobie ją śpiącą obok mnie, delikatną i drobną… i penis od razu reaguje. Mogłem ją obudzić i zerżnąć – co to byłaby za nowość.
Zerżnę ją w swoim czasie.
Zerżnę ją związaną i z kneblem na bezczelnej buzi.
U Claytona panuje spokój. Ostatni klient wyszedł pięć minut temu. I czekam – znów – bębniąc palcami po udach. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Nawet długa wędrówka z Elliotem nie przytłumiła rozsadzającego mnie zniecierpliwienia. Dzisiaj wieczorem Elliot je z Kate kolację w Heathmanie. Dwie randki dzień w dzień to nie w jego stylu.
Nagle fluorescencyjne lampy w sklepie gasną, frontowe drzwi się otwierają i Ana wychodzi na łagodne wieczorne powietrze. Serce zaczyna mi walić. Nareszcie. To albo początek nowego związku, albo początek końca. Macha na pożegnanie młodemu człowiekowi, który za nią wyszedł. To nie ten sam, którego spotkałem tam ostatnim razem – tylko ktoś nowy. Odprowadza ją wzrokiem, gdy Ana idzie do samochodu, oczu nie odrywa od jej tyłka. Taylor odwraca moją uwagę, szykuje się, żeby wysiąść z samochodu, ale go zatrzymuję. Mój ruch. Kiedy stoję przy samochodzie, otwierając jej drzwi, nowy facet zamyka sklep na klucz, już nie gapiąc się pożądliwie na pannę Steele.
Jej usta układają się w nieśmiały uśmiech, gdy się zbliża, włosy ujęte w zawadiacki koński ogon kołyszą się w powiewie wieczoru.
– Dobry wieczór, panno Steele.
– Dobry wieczór, Grey.
Ma na sobie czarne dżinsy… Znów dżinsy. Wita Taylora, zajmując miejsce na tylnej kanapie samochodu. Kiedy tylko do niej dołączam, biorę ją za rękę, podczas gdy Taylor rusza pustą ulicą i kieruje się na lądowisko śmigłowców w Portland.
– Jak praca? – pytam, rozkoszując się dotknięciem jej dłoni.
– Bardzo długa – mówi lekko ochrypłym głosem.
– Mnie też ten dzień bardzo się dłużył.
Straszne było to kilkugodzinne czekanie na ciebie.
– Co robiłeś? – pyta.
– Chodziłem po lasach z Elliotem. – Rękę ma ciepłą i miękką. Patrzy na nasze splecione palce – raz za razem przesuwam kciukiem po jej kłykciach. Oddech więźnie jej w gardle, a wzrok krzyżuje się z moim. Widzę w jej oczach tęsknotę, pożądanie… i oczekiwanie. Oby tylko zaakceptowała moją propozycję.
Zrządzeniem miłosiernego losu droga na lądowisko jest krótka. Kiedy wysiadamy z samochodu, znów biorę ją za rękę. Ana wydaje się trochę zagubiona.
Ach. Zastanawia się, gdzie może być śmigłowiec.
– Gotowa? – pytam. Kiwa głową, więc prowadzę ją przez budynek do wind. Rzuca mi szybkie porozumiewawcze spojrzenie.
Przypomina sobie poranny pocałunek, no i… ja też.
– To tylko trzy kondygnacje – mówię cicho.
Kiedy stoimy pod dachem, zapisuję w pamięci, żeby któregoś dnia rżnąć się z nią w windzie. Oczywiście, jeśli zaakceptuje moje warunki umowy.
Na dachu stoi Charlie Tango, który właśnie przybył z lotniska Boeing Field, odprawiony i gotowy do lotu, chociaż nie widzę śladu Stephana, który go przyprowadził. Ale Joe, szef lądowiska śmigłowców w Portland, siedzi w swojej kanciapie. Na mój widok salutuje. Jest starszy od mojego dziadka i jeśli czegoś nie wie o lataniu, to znaczy, że nie warto tego wiedzieć; latał na Sikorskych w Korei – ewakuował rannych i – słowo daję – od jego opowieści włos się jeży.
– Tu ma pan plan lotu, panie Grey – mówi zgrzytliwym głosem zdradzającym wiek. – Z zewnątrz cała jednostka sprawdzona. Gotowa i czeka na pana. Zezwalam na start.
– Dziękuję, Joe.
Szybkie spojrzenie na Anę mówi mi, że jest podekscytowana… i ja też. To mój pierwszy taki lot.
– Chodźmy.
Trzymając Anę za rękę, prowadzę ją do maszyny. Najbezpieczniejszy eurocopter w swojej klasie i rozkosz pilotowania. Moja duma i radość. Otwieram drzwi Anie; wspina się do środka, a ja za nią.
– Tam – wskazuję przedni fotel pasażera. – Siadaj. Nie dotykaj niczego. – Jestem zachwycony i zdumiony, gdy robi, co jej każę.
Po zajęciu miejsca rozgląda się po instrumentach pokładowych z mieszanką podziwu i entuzjazmu. Przykucając obok, zapinam jej pasy, starając się nie wyobrażać sobie jej nagiej. Ta czynność zabiera