Grey. Pięćdziesiąt twarzy Greya oczami Christiana. E L James. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: E L James
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-533-2
Скачать книгу
szybkiego wybierania łączę się z Taylorem. Odbiera prawie natychmiast.

      – Słucham, panie Grey.

      – Potrzebny mi Charlie Tango2.

      Ana przygląda mi się bacznie, gdy proszę o sprowadzenie EC135 do Portland.

      Pokażę jej, o co mi chodzi… a potem niech sama zdecyduje. Może natychmiast wróci do domu. Mój pilot, Stephan, będzie musiał być w gotowości, by przetransportować ją z powrotem do Portland, gdyby zdecydowała się zerwać znajomość. Mam nadzieję, że tak się nie stanie.

      I dociera do mnie, że podnieca mnie sama myśl, że zabiorę ją na pokład maszyny.

      Pierwszy taki przypadek w dziejach.

      – Pilot w gotowości od dwudziestej drugiej trzydzieści – dodaję jeszcze do Taylora i rozłączam się.

      – Czy ludzie zawsze robią, co im każesz? – pyta Ana z wyraźną dezaprobatą w głosie.

      Karci mnie? Jest irytująco wyzywająca.

      – Jeśli chcą zachować posadę… – Nie kwestionuj tego, jak traktuję mój personel.

      – A jeśli coś im się nie podoba?

      – Och, potrafię być bardzo przekonujący, Anastasio. Powinnaś skończyć śniadanie. A potem podrzucę cię do domu. Zabiorę cię spod Claytona o ósmej, jak skończysz. Polecimy do Seattle.

      – Polecimy?

      – Tak. Mam śmigłowiec.

      Szczęka jej opada, usta tworzą małe „o”. To przyjemna chwila.

      – Polecimy śmigłowcem do Seattle? – szepcze.

      – Tak.

      – Dlaczego?

      – Bo możemy. – Uśmiecham się od ucha do ucha. Czasami tak zajebiście czuję się w swojej skórze. – Skończ śniadanie.

      Wygląda na oszołomioną.

      – Jedz! – Mówię z większym naciskiem w głosie. – Anastasio, mam obsesję na punkcie marnowania żywności. Jedz.

      – Nie mogę tego wszystkiego. – Patrzy na górę żarcia na stole i znów mam poczucie winy. Tak, za dużo tego.

      – Zjedz, co masz na talerzu. Gdybyś wczoraj zjadła, ile trzeba, nie byłoby cię tutaj, a ja nie musiałbym jeszcze wykładać kart na stół.

      Do diabła. To może być wielki błąd.

      Przygląda mi się z ukosa, wydziobując jedzenie z talerza, kąciki ust jej drgają.

      – Co cię tak bawi?

      Kręci głową, wkłada do ust ostatni kawałek naleśnika, a ja staram się nie wybuchnąć śmiechem. Jak zwykle mnie zaskakuje. Jest dziwna, nieprzewidywalna i rozbrajająca. Naprawdę doprowadza mnie do śmiechu, a co więcej, jestem gotów śmiać się z siebie.

      – Grzeczna dziewczynka – rzucam pod nosem. – Zabiorę cię do domu, jak wysuszysz włosy. Nie chcę, żebyś się przeziębiła.

      Dziś wieczór będziesz potrzebowała całej swojej energii na to, co mam ci do zaprezentowania.

      Nagle Ana wstaje od stołu, a ja mało nie zwracam jej uwagi, że nie dostała pozwolenia.

      Nie jest twoją uległą… jeszcze nie, Grey.

      Wracając do sypialni, przystaje obok kanapy.

      – Gdzie spałeś dziś w nocy? – pyta.

      – W swoim łóżku. – Z tobą.

      – Och.

      – Tak, dla mnie to też było coś zupełnie nowego.

      – Że… nie uprawialiśmy seksu?

      Zdobyła się na to słowo… i pojawia się wymowny rumieniec.

      – Nie.

      Jak mam jej to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało dziwnie?

      Po prostu powiedz jej, Grey.

      – Że z kimś spałem. – Nonszalancko wracam do działu sportowego i oceny wczorajszego meczu, a potem odprowadzam ją wzrokiem, gdy znika w łazience.

      Nie, to wcale nie zabrzmiało dziwnie.

      A więc mam kolejną randkę z panną Steele. Nie, nie randkę. Ana musi się o mnie więcej dowiedzieć. Wypuszczam powietrze i dopijam resztkę soku pomarańczowego. Zapowiada się bardzo ciekawy dzień. Z zadowoleniem odnotowuję szum suszarki, a z zaskoczeniem fakt, że Ana robi, co jej kazano.

      Czekając na nią, dzwonię po boya, aby sprowadził samochód z garażu, i jeszcze raz sprawdzam jej adres w Google Maps. Następnie wysyłam esemesa Andrei, żeby przysłała mi mejlem umowę poufności; jeśli Ana chce oświecenia, będzie musiała trzymać buzię na kłódkę. Dzwoni telefon. To Ros.

      Gdy rozmawiam, z łazienki wyłania się Ana i bierze torebkę. Ros mówi o Darfurze, ale moja uwaga jest skupiona na pannie Steele. Szuka czegoś w torebce i cieszy się, gdy znajduje gumkę do włosów.

      Ma piękne włosy. Bujne. Długie. Gęste. Bezwiednie się zastanawiam, jak wyglądałyby zaplecione w warkocz. Zawiązuje je z tyłu głowy, wkłada żakiet i siada na kanapie w oczekiwaniu na koniec mojej rozmowy.

      – W porządku, zrób to. Informuj mnie na bieżąco, jak się sprawy mają – kończę rozmowę z Ros. Dokonała cudu i wygląda na to, że nasz transport żywności dotrze do Darfuru.

      – Gotowa? – pytam Anę.

      Kiwa głową. Chwytam kurtkę, kluczyki i ruszam za nią do drzwi. Gdy idziemy do windy, zerka na mnie spod długich rzęs, a jej usta układają się w nieśmiałym uśmiechu. Moje w efekcie zaczynają drżeć.

      Do diabła, co ona ze mną wyprawia?

      Przyjeżdża winda, puszczam Anę przodem. Naciskam guzik parteru i drzwi się zamykają. W klatce windy wszystkie moje zmysły chłoną obecność Any. Ten słodki zapach… Jej oddech przyspiesza, urywa się i Ana zerka na mnie uwodzicielsko.

      Cholera.

      Przygryza wargę.

      Robi to celowo. I przez ułamek sekundy tonę w jej zmysłowym, hipnotycznym spojrzeniu. Nie odwraca oczu.

      Staje mi.

      Natychmiast.

      Pragnę jej.

      Tu.

      Teraz.

      W windzie.

      – Och, do diabła z papierami. – Te słowa padają nie wiedzieć skąd i w jednej chwili łapię ją za rękę i przyciskam do ściany. Chwytam obie jej dłonie, przyszpilam nad głową, tak że nie może mnie dotykać, i gdy tylko jest unieruchomiona, wplatam drugą rękę w jej włosy, podczas gdy ustami szukam jej ust i je znajduję.

      Jęczy mi w usta, syrenim śpiewem, a ja wreszcie mogę jej skosztować; smakuje miętą, herbatą i dojrzałymi, rozpływającymi się owocami. Czyli smakuje tak doskonale, jak wygląda. Przypomina mi czas obfitości. Dobry Boże. Pragnę jej. Chwytam ją za podbródek, całuję głębiej i jej język ostrożnie dotyka mojego… bada. Ocenia. Wyczuwa. Oddaje mi pocałunek.

      Och, Boże przenajświętszy.

      – Jesteś. Taka… Taka… Słodka – szepczę przy jej wargach, całkowicie upojony, pijany na umór jej zapachem i smakiem.

      Winda się zatrzymuje i drzwi zaczynają się otwierać.

      Weź się, kurwa, w garść, Grey.

      Odrywam się od niej i stoję poza zasięgiem jej rąk.

      Oddycha


<p>2</p>

Śmigłowiec, od żargonowego copter, CT – w nomenklaturze NATO „c” to Charlie, a „t” – Tango (przyp. tłum.).