– Proszę wezwać obsługę hotelową, kiedy tylko będzie trzeba sprzątnąć stół – mówi z kokieteryjnym spojrzeniem panna Ciemne Oczy, jakby w jej słowach była szersza oferta.
Mój lodowaty uśmiech ją odstrasza.
Siadam z gazetą przy stole, nalewam sobie kawy i zaczynam jeść omlet. Telefon burczy – esemes od Elliota.
Kate pyta, czy Ana jeszcze żyje.
Chichoczę, częściowo ugłaskany faktem, że tak zwana przyjaciółka Any o niej myśli. To oczywiste, że mimo całego wczorajszego zarzekania się Elliot nie dał wackowi odpocząć. Odpisuję.
Ana zjawia się po dłuższej chwili: ma mokre włosy, jest w ślicznej niebieskiej bluzce pod kolor oczu. Taylor się spisał, Ana wygląda uroczo. Rozglądając się po pokoju, zauważa torebkę.
– Cholera! Kate! – wyrywa jej się z ust.
– Wie, że tu jesteś i że żyjesz. Wysłałem esemesa Elliotowi.
Idąc do stołu, posyła mi niepewny uśmiech.
– Siadaj – mówię, wskazując jej nakrycie.
Krzywi się na widok góry jedzenia na stole, co tylko potęguje moje poczucie winy.
– Nie wiedziałem, na co masz ochotę, więc zamówiłem wszystko, co było w menu – wyjaśniam ze skruchą.
– To rozrzutność z twojej strony – mówi.
– Owszem, rozrzutność. – Moje poczucie winy sięga sufitu. Ale kiedy Ana nakłada na talerz naleśniki, jajecznicę, bekon z syropem klonowym i wsuwa to wszystko, udzielam sobie rozgrzeszenia. Miło patrzeć, że je.
– Herbaty? – pytam.
– Tak, proszę – mówi między kęsami. Najwyraźniej jest wygłodniała. Podsuwam jej imbryk z wodą. Posyła mi słodki uśmiech, widząc English Breakfast Twiningsa.
Dech mi zapiera. I czuję niepokój.
I nadzieję.
– Masz bardzo mokre włosy – zauważam.
– Nie mogłam znaleźć suszarki – tłumaczy zażenowana.
Zemdli ją.
– Dziękuję za ubrania – dodaje.
– Ależ proszę, Anastasio. Dobrze ci w tym kolorze.
Opuszcza wzrok na palce.
– Wiesz, naprawdę powinnaś się nauczyć, jak przyjmować komplementy.
Być może nie słyszała ich wiele… Ale dlaczego? Jest prześliczna w subtelny sposób.
– Powinnam ci zapłacić za te rzeczy.
Co?
Karcę ją wzrokiem, więc szybko kontynuuje:
– Dałeś mi już książki, których, oczywiście, nie mogę przyjąć. Ale proszę, pozwól mi zwrócić pieniądze.
Słodkie stworzenie.
– Anastasio, wierz mi, stać mnie na to.
– Nie w tym rzecz. Czemu miałbyś to robić?
– Bo mogę. – Jestem bardzo bogatym człowiekiem, Ana.
– Tylko dlatego, że możesz, nie znaczy, że masz to robić. – Mówi delikatnym tonem, ale nagle muszę zadać sobie pytanie, czy mnie nie przejrzała, nie dostrzegła moich najbardziej mrocznych pożądań. – Dlaczego tak naprawdę posłałeś mi te książki, Christianie?
Bo chciałem znowu cię zobaczyć. I oto jesteś…
– Widzisz, kiedy tamten rowerzysta mało cię nie przejechał… i trzymałem cię w objęciach, i patrzyłaś mi w oczy… całą sobą mówiąc: „Pocałuj, pocałuj mnie, Christianie…” – urywam, przypominając sobie tamten moment, jej ciało przy moim. Cholera. Szybko się otrząsam. – Uznałem, że jestem ci winien przeprosiny i ostrzeżenie, Anastasio. Nie jestem mężczyzną z romantycznej powieści. Nie wdaję się w romanse. Moje upodobania są niezwykle osobliwe. Powinnaś omijać mnie szerokim łukiem. Jednak jest w tobie coś, co sprawia, że nie potrafię trzymać się z dala od ciebie. Ale to chyba już sobie uświadomiłaś.
– Więc się nie trzymaj – szepcze.
Co?
– Nie wiesz, co mówisz.
– W takim razie oświeć mnie.
Jej słowa trafiają prosto tam, gdzie mój fiut.
Niech to szlag.
– Nie żyjesz w celibacie?
– Nie, Anastasio, nie żyję w celibacie. – I gdybyś pozwoliła mi się związać, udowodniłbym ci to tu i teraz. Jej oczy robią się ogromne, a policzki różowieją.
Och, Ana.
Muszę jej pokazać, co i jak. Inaczej się nie przekonam.
– Jakie masz plany na najbliższe kilka dni? – pytam.
– Dziś pracuję, od południa. Która jest godzina? – wykrzykuje spanikowana.
– Minęła dziesiąta, masz masę czasu. A jutro?
– Zaczynamy się pakować z Kate. W przyszłym tygodniu przeprowadzamy się do Seattle, a cały ten tydzień pracuję u Claytona.
– Masz już mieszkanie w Seattle?
– Tak.
– Gdzie?
– Nie pamiętam dokładnego adresu. W dzielnicy Pike Market.
– Niedaleko ode mnie. – Świetnie! – A gdzie zamierzasz pracować w Seattle?
– Złożyłam podanie o staż do paru firm. Czekam na rozmowy.
– Do mnie też, jak sugerowałem?
– Noo… nie.
– A co ci się u mnie nie podoba?
– W twojej firmie czy u ciebie osobiście? – Unosi brew.
– Czy pani żartuje sobie ze mnie, panno Steele? – Nie potrafię ukryć rozbawienia.
Och, co to byłaby za przyjemność ją szkolić… Co za kobieta. Trudna i doprowadzająca do szaleństwa.
Wbija wzrok w talerz, żując wargę.
– Chciałbym ugryźć tę wargę – szepczę, bo to prawda.
W jednej chwili podrywa głowę, porusza się niespokojnie na krześle. Wysuwa ku mnie podbródek, w oczach ma wyraz całkowitego zaufania.
– Czemu tego nie zrobisz? – pyta ze spokojem.
Och. Nie kuś, maleńka. Nie mogę. Jeszcze nie.
– Bo nie tknę cię, Anastasio, dopóki nie będę miał na to twojej pisemnej zgody.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – pyta.
– Dokładnie to, co mówię. Muszę ci coś pokazać, Anastasio. – Żebyś wiedziała, w co się pakujesz. – O której kończysz dzisiaj pracę?
– Koło ósmej.
– A więc moglibyśmy pojechać do Seattle dziś wieczór albo w następną sobotę, na kolację u mnie w domu, i zapoznałbym cię z sytuacją. Wybieraj.
– Dlaczego nie możesz powiedzieć mi teraz?
– Bo rozkoszuję się śniadaniem i twoją obecnością. Gdy tylko zostaniesz oświecona, zapewne nie będziesz chciała mnie więcej widzieć.
Ściąga