– Możesz zlecić dostarczenie dwóch rowerów górskich do Heathmana?
– Na którą godzinę, proszę pana?
– Na trzecią.
– Rowery dla pana i pańskiego brata?
– Tak.
– Pański brat ma metr osiemdziesiąt pięć wzrostu?
– Tak.
– Zaraz się tym zajmę.
– Wspaniale. – Rozłączam się, dzwonię do Taylora.
– Słucham, panie Grey – odbiera po pierwszym dzwonku.
– O której tu będziesz?
– Zamelduję się dzisiaj około dwudziestej pierwszej.
– Przyprowadzisz R8?
– Z przyjemnością, proszę pana. – Taylor też ma świra na punkcie wozów.
– Świetnie. – Kończę rozmowę i pogłaśniam muzykę. Zobaczmy, czy Elliot da radę spać przy The Verve. Kiedy spokojnie jedziemy I-15, moje podniecenie rośnie.
Czy książki już dotarły? Kusi mnie znów zadzwonić do Andrei, ale wiem, że zostawiłem jej masę roboty na głowie. Poza tym nie chcę, by mój personel miał powód do plotek. Dopytywanie się o tego rodzaju pierdoły to nie w moim stylu.
Czemu nie posłałeś ich od razu?
Bo chcę się z nią znów spotkać.
Mijamy zjazd na Vancouver, a ja się zastanawiam, czy zdała egzaminy.
– Hej, stary, gdzie jesteśmy? – odzywa się nagle Elliot.
– I oto zbudził się on – burczę pod nosem. – Jesteśmy prawie na miejscu. Będziemy uprawiać kolarstwo górskie.
– My?
– Tak.
– Nie ma sprawy. Pamiętasz, jak tato zabierał nas na przejażdżki po górkach?
– Pamiętam. – Kręcę głową na tamto wspomnienie.
Ojciec jest wszechstronnie wykształcony, prawdziwy człowiek renesansu; pracownik naukowy, sportowiec, lubi wielkomiejskie otoczenie, a jeszcze bardziej głuszę. Zajął się trzema adoptowanymi dzieciakami… i tylko ja nie spełniłem jego oczekiwań.
Ale zanim zostałem nastolatkiem, łączyła nas więź. Był moim bohaterem. Uwielbiałem, kiedy zabierał nas pod namiot i uprawialiśmy wszystkie sporty na świeżym powietrzu, które teraz sprawiają mi frajdę: żeglarstwo, kajakarstwo, jazda na rowerze, zaliczaliśmy wszystko.
Wiek burzy i naporu doszczętnie zniszczył tę więź.
– Pomyślałem, że gdy dojedziemy po południu, nie będziemy mieli czasu na piesze wędrówki.
– Słusznie.
– Więc przed kim uciekasz?
– Człowieku, ja jestem typ „kocham i porzucam”. Wiesz przecież. Żadnych zobowiązań. Nie wiem, laski się dowiadują, że prowadzisz własny biznes, i zaczyna im się mącić w głowach. – Spojrzał na mnie z ukosa. – Masz rację, że nic nie obracasz.
– Chyba nie mówimy o moim obracaniu, tylko o twoim, a zwłaszcza o ostatnio obracanej.
Elliot chichocze.
– Sam się już pogubiłem. Zresztą dość o mnie. Jak tam inspirujący świat handlu i wielkiej finansjery?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – Zerkam na niego.
– E, nie – stęka, a ja kwituję śmiechem jego apatię i braki w elokwencji.
– Jak twój interes?
– Upewniasz się, czy dobrze zainwestowałeś?
– Oczywiście. – Na tym polega moja robota.
– No więc w zeszłym tygodniu przystąpiliśmy do realizacji projektu Spokani Eden i trzymamy się terminarza, ale mamy za sobą tylko tydzień. – Wzrusza ramionami. Pod demonstracyjną beztroską mój brat skrywa oblicze ekowojownika. Jego pasja to żyć w zgodzie ze środowiskiem, dzięki czemu podczas niedzielnych rodzinnych obiadów bywa gorąco przy stole. Ostatnim przedsięwzięciem Elliota jest budowa przyjaznego dla środowiska, taniego w utrzymaniu osiedla mieszkaniowego na północ od Seattle.
– Mam nadzieję zainstalować system odzyskiwania wody, o którym ci mówiłem. W efekcie wszystkie gospodarstwa domowe zredukują zużycie wody i rachunki o dwadzieścia pięć procent.
– Imponujące.
– Mam nadzieję.
Pokonujemy w milczeniu centrum Portland i gdy wjeżdżamy do podziemnego garażu w hotelu Heathman – ostatniego miejsca, w którym ją widziałem – Elliot przypomina półgłosem:
– Wiesz, przeleci nam koło nosa ostatni mecz Mariners.
– Może jednak dziś wieczór dasz radę zapaść się w fotel przed telewizorem. Wacek będzie miał wolne, a ty pooglądasz baseball.
– Rozsądny plan.
Dotrzymać kroku Elliotowi to nie lada wyzwanie. Zapieprza szlakiem z taką samą szaleńczą niefrasobliwością, jaką okazuje w większości sytuacji. Nie zna strachu – dlatego go podziwiam. Ale jadąc w tym tempie, nie mam szansy podziwiać otoczenia. Niby wiem, że pędzę przez gęstą roślinność, ale wzrok mam skupiony na szlaku, żeby nie wpaść w jakąś dziurę.
Pod koniec przejażdżki jesteśmy uświnieni i wyczerpani.
– Dawno nie miałem takiej frajdy bez rozbierania – mówi Elliot, kiedy przekazujemy rowery boyowi hotelowemu w Heathmanie.
– Uhm – potwierdzam pod nosem, a potem przypominam sobie, jak ściskałem Anastasię, gdy uratowałem ją przed rowerzystą. Jej ciepło, jej piersi przywierające do mojego ciała, jej zapach obezwładniający moje zmysły. Też miałem wtedy na sobie ubranie… – Uhm – znów wzdycham. Gdy winda zawozi nas na ostatnie piętro, zaglądamy do telefonów.
Mam mejle, kilka esemesów od Eleny, w których pyta, co robię w ten weekend, ale żadnego nieodebranego połączenia od Anastasii. Dochodzi dziewiętnasta – już na pewno dostała książki. Ta myśl psuje mi nastrój; znów odwaliłem kawał drogi do Portland w pogoni za mrzonkami, na próżno.
– Jezu, ta laska dzwoniła do mnie pięć razy i wysłała cztery esemesy – jęczy Elliot. – Czy ona nie rozumie, że wychodzi na desperatkę?
– Może jest w ciąży.
Elliot blednie i wybucha śmiechem.
– Nieśmieszne, mądralo – burczy. – Poza tym nie znam jej aż tak długo. Ani nie miałem tylu okazji.
Po szybkim prysznicu dołączam do Elliota w jego apartamencie i siadamy obejrzeć końcówkę meczu Mariners z San Diego Padres. Zamawiamy steki, sałatę, frytki, a także parę piw. Rozsiadam się wygodnie, rozkoszując meczem w beztroskim towarzystwie Elliota. Mariners prowadzą, zapowiada się łatwa wygrana.
Żadnej przykrej niespodzianki, chociaż Mariners wygrywają tylko 4 : 1.
Górą nasi! Stukamy się z Elliotem butelkami.
Podczas gdy pomeczowa analiza wlecze się w nieskończoność, dzwoni mój telefon i na ekranie błyska numer panny Steele.
To ona.
– Anastasia? – nie ukrywam zaskoczenia ani zadowolenia.
W tle słyszę hałas. Wygląda na to, że Ana jest na przyjęciu albo w barze. Elliot mi się przygląda, więc wstaję z kanapy i oddalam się, żeby nie mógł