Wpatruję się w książki na biurku. Muszę znaleźć ten cytat.
Ros, moja zastępczyni i dyrektor do spraw operacyjnych, opowiada nieprzerwanie:
– Mamy dostać pozwolenie od władz Sudanu na wprowadzenie ładunku do Port Sudan. Ale nasi ludzie na miejscu nie są przekonani do transportu lądowego do Darfuru. Oceniają stopień ryzyka. – Logistyka to ciężki orzech do zgryzienia. Ros, zwykle promienna, dzisiaj jest przygaszona.
– Zawsze może zrobić zrzut.
– Christian, koszt zrzutu…
– Wiem. Dowiedzmy się, z czym wrócili nasi przyjaciele z organizacji pozarządowych.
– Dobra – wzdycha. – Czekam też na zielone światło od Departamentu Stanu.
Przewracam oczami. Pieprzona biurokracja.
– Jeśli mamy komuś posmarować… albo postarać się o interwencję senatora Blandino… daj mi znać.
– Następna sprawa to lokalizacja nowej fabryki. Wiesz, że zwolnienia podatkowe w Detroit są ogromne. Przesłałam ci podsumowanie.
– Wiem. Ale, Boże, czy to musi być Detroit?
– Nie wiem, co masz przeciwko temu miastu. Spełnia nasze kryteria.
– Dobra, niech Bill sprawdzi tereny poprzemysłowe, które wchodzą w grę. I jeszcze raz rozejrzyjmy się za lokalizacją, sprawdźmy, czy inne władze miejskie nie zaproponują lepszych warunków.
– Bill już wysłał Ruth na spotkanie z agencją, która zajmuje się w Detroit rewitalizacją terenów poprzemysłowych. Trudno o bardziej układnych ludzi. Ale poproszę Billa, żeby sprawdził raz jeszcze. Telefon dzwoni.
– Tak? – rzucam wściekle do Andrei. Wie, jak nie cierpię przerywania spotkania.
– Pan Welch na linii.
Mój zegarek wskazuje 11:30. Szybka robota.
– Połącz go. – Daję Ros znak, by została.
– Pan Grey?
– Tak, Welch. Czego się dowiedziałeś?
– Ostatni egzamin panny Steele jest jutro, dwudziestego maja.
Do diabła. Nie mam wiele czasu.
– Świetnie. To wszystko, co chcę wiedzieć. – Rozłączam się. – Ros, daj mi jeszcze chwilkę.
Sięgam po telefon. Andrea odbiera natychmiast.
– Andrea, w ciągu godziny potrzebuję niefirmowej papeterii – mówię i rozłączam się. – Dobra, Ros, na czym stanęliśmy?
O 12:30 Olivia wchodzi drobnymi kroczkami do gabinetu, niosąc lunch. Jest wysoką, wiotką dziewczyną o ślicznej twarzy. Niestety, zawsze patrzy z tęsknotą w złym kierunku, na mnie. Mam nadzieję, że na tacy, którą niesie, znajduje się coś jadalnego. Po pracowitym przedpołudniu umieram z głodu. Olivia drży, stawiając tacę na moim biurku.
Sałatka z tuńczyka. W porządku. Raz udało jej się tego nie spieprzyć. Poza tym układa na biurku trzy białe kartki różnych rozmiarów i koperty do pary.
– Wspaniale – rzucam. Teraz spływaj. Czmycha do drzwi.
Biorę do ust porcję sałatki, by zaspokoić głód, a potem sięgam po pióro. Wybrałem cytat. To ostrzeżenie. Zostawiając ją, dokonałem słusznego wyboru. Nie wszyscy mężczyźni są romantycznymi bohaterami. Napiszę „płeć męska”. Ana zrozumie.
Dlaczego nie powiedziałaś mi o niebezpieczeństwie? Dlaczegoś mnie nie ostrzegła? Panie wiedzą, przed czym się bronić, bo czytają powieści, które opowiadają o tych sztuczkach…
Wsuwam kartkę do koperty i piszę na niej adres Any, który wrył mi się w pamięć, gdy przeczytałem raport dostarczony przez Welcha. Dzwonię do Andrei.
– Słucham, panie Grey.
– Możesz tu przyjść?
– Oczywiście, proszę pana.
Po chwili zjawia się w drzwiach.
– Słucham?
– Weź to, zapakuj i wyślij kurierem do Anastasii Steele, tej dziewczyny, która zeszłego tygodnia robiła ze mną wywiad. Tu masz jej adres.
– Oczywiście, panie Grey.
– Ma je dostać najpóźniej jutro.
– Dobrze, proszę pana. Czy to wszystko?
– Nie. Znajdź mi inne egzemplarze.
– Tych książek?
– Tak. Pierwsze wydania. Niech Olivia się tym zajmie.
– Co to za tytuły?
– Tessa d’Urberville.
– Dobrze, proszę pana. – Uśmiecha się do mnie, to rzadkość, i wychodzi z gabinetu.
Czemu się uśmiecha?
Nigdy tego nie robi. Odsuwając na bok tę myśl, zastanawiam się, czy widzę te książki po raz ostatni, i muszę przyznać, że głęboko w duszy mam nadzieję, że nie.
PIĄTEK, 20 MAJA 2011
Po raz pierwszy od pięciu dni dobrze spałem. Może czułem, że teraz, gdy posłałem książki Anastasii, zamknąłem za sobą ten rozdział. Kiedy się golę, dupek w lustrze odpowiada mi spojrzeniem chłodnych, szarych oczu.
Kłamca.
Odwal się.
No dobra. Mam nadzieję, że ona zadzwoni. Ma mój numer.
Pani Jones spogląda na mnie, gdy wchodzę do kuchni.
– Dzień dobry, panie Grey.
– Witaj, Gail.
– Na co ma pan ochotę?
– Zjem omlet. Dziękuję. – Siadam przy kuchennym blacie, podczas gdy pani Jones szykuje mi posiłek, i przeglądam „Wall Street Journal”, „New York Timesa”, a potem zagłębiam się w „Seattle Timesa”. Podczas gdy tkwię po uszy w gazetach, dzwoni telefon.
To Elliot. Czego, do diabła, chce mój starszy brat?
– Elliot?
– Cześć. Muszę wyskoczyć w ten weekend z Seattle. Jedna mała strasznie mi truje tyłek i muszę się wyrwać.
– Mała?
– No. Gdybyś miał, tobyś wiedział.
Nie pytam go, czy pije do mojej pedanterii, czy braku kobiety, i wpada mi do głowy szatańska myśl.
– Co powiesz na marsz po górkach w okolicach Portland? Moglibyśmy się wybrać dzisiaj po południu. Zostać tam i wrócić w niedzielę.
– Kusząca propozycja. Helikopterem czy wozem?
– Mówi się śmigłowcem, Elliot, a pojedziemy autem. Wpadnij do biura w porze lunchu i śmigamy.
– Dzięki, bracie. Wiszę ci przysługę. – Elliot się rozłącza.
Zawsze miał problem z samokontrolą. Kimkolwiek jest ta nieszczęsna dziewczyna, to tylko jeszcze jeden egzemplarz w długiej kolejce powierzchownych związków.
– Panie Grey, co miałby pan ochotę zjeść w weekend?
– Proszę tylko zrobić coś lekkiego i zostawić w lodówce. Może wrócę w sobotę.
A może nie.
Nie obejrzała się za tobą, Grey.
Dużą część zawodowego życia poświęciłem na zarządzanie