Grey. Pięćdziesiąt twarzy Greya oczami Christiana. E L James. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: E L James
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-533-2
Скачать книгу
Czy ja sam jestem gotów zająć się uległą, która nie zna się na niczym? Potrzebowałaby solidnego szkolenia. Przymykając oczy, wyobrażam sobie ciekawe możliwości, które stwarza ta okazja… Samo szkolenie byłoby zajmujące. Pójdzie choćby na to? Czy zupełnie się mylę?

      Wraca do lady i z pochyloną głową wbija moje zakupy na kasę. Popatrz na mnie, do cholery! Chcę znów zobaczyć jej twarz, ocenić, co myśli.

      W końcu podnosi głowę.

      – Czterdzieści trzy dolary.

      I to wszystko?

      – Torbę? – pyta, gdy podaję jej kartę.

      – Poproszę, Anastasio. – Jej imię, piękne imię pięknej dziewczyny, gładko spływa mi z ust.

      Szybko pakuje artykuły. To by było na tyle. Muszę iść.

      – Zadzwonisz, jeśli zależy wam na tej sesji zdjęciowej?

      Kiwa głową, oddając kartę.

      – Więc może do jutra. – Nie mogę tak wyjść. Muszę dać znać, że jestem nią zainteresowany. – A… i jeszcze jedno… cieszę się, że panna Kavanagh nie mogła przeprowadzić wywiadu. – Wygląda na zaskoczoną i chyba jej schlebiłem.

      To dobrze.

      Zarzucam torbę na ramię i wychodzę ze sklepu.

      Tak, wbrew zdrowemu rozsądkowi pragnę jej. Teraz muszę czekać… znowu, kurwa, czekać… Wysiłkiem woli, z którego Elena byłaby dumna, patrzę przed siebie, gdy wyjmuję z kieszeni komórkę i wsiadam do wynajętego samochodu. Świadomie się powstrzymuję, by nie obejrzeć się na nią. Nie obejrzę się. Nie obejrzę się. Mój wzrok biegnie do lusterka wstecznego, w którym widać front sklepu, ale w lusterku widać tylko osobliwą witrynę. Nie stoi w oknie, nie odprowadza mnie wzrokiem.

      Szkoda.

      Korzystając z szybkiego wybierania, wciskam 1 i dzwonię do Taylora. Odbiera przed pierwszym sygnałem.

      – Słucham, panie Grey – mówi.

      – Zarezerwuj pokój w Heathmanie, na weekend zostaję w Portland i przyprowadź mi SUV-a. Przywieź też laptopa i papiery, które są pod nim, i kilka zmian ubrań.

      – Dobrze, proszę pana. A śmigłowiec?

      – Niech Joe przyprowadzi go na Lotnisko Międzynarodowe Portland.

      – Oczywiście, proszę pana. Będę za mniej więcej trzy i pół godziny.

      Rozłączam się i ruszam. Więc mam kilka godzin w Portland, podczas których będę wyczekiwał potwierdzenia, czy dziewczyna jest mną zainteresowana. Co robić? Chyba czas na przechadzkę. Może ukoję dziwny głód ciała.

      Minęło pięć godzin, a urocza panna Steele nie dzwoni. Co ja sobie myślałem, do cholery? Z okna hotelowego apartamentu obserwuję ulicę. Nie znoszę czekania, od zawsze tak mam. Pochmurna pogoda utrzymała się podczas całej przechadzki po Forest Park, ale spacer w żadnym stopniu nie wyleczył mnie z rozedrgania. Złoszczę się na nią, że nie dzwoni, ale przede wszystkim wściekam się na siebie. Siedzę tu jak idiota. Uganianie się za tą kobietą to strata czasu. Czy ja w ogóle kiedykolwiek uganiałem się za jakąś kobietą?

      Grey, weź się w garść.

      Wzdychając, jeszcze raz sprawdzam telefon w nadziei, że po prostu przeoczyłem połączenie, ale na próżno. Przynajmniej Taylor się dotoczył i mam wszystkie swoje graty. Czeka na mnie sprawozdanie Barneya dotyczące testów grafenu w jego dziale, a teraz mogę popracować w spokoju.

      W spokoju? Nie zaznałem spokoju, odkąd panna Steele wpadła do mojego gabinetu.

      Podnoszę wzrok dopiero o zmierzchu, gdy mój pokój pogrążył się już w szarych cieniach. Wizja kolejnej samotnej nocy jest przygnębiająca. Zastanawiam się, co robić, i wtedy telefon na drewnianym blacie biurka zaczyna wibrować. Na ekranie błyska chyba znajomy numer z prefiksem stanu Waszyngton. Nagle serce mi wali, jakbym przebiegł piętnaście kilometrów.

      Czy to ona?

      Odbieram.

      – Ehm… pan Grey? Tu Anastasia Steele.

      Rozdziawiam gębę w pełnym samozadowolenia uśmiechu. No proszę. Nerwowy, lekko chropawy, cichy głos panny Steele. Perspektywy na wieczór znacznie się poprawiły.

      – Witam, panno Steele. Jak miło panią słyszeć. – Słyszę, jak oddycha nierówno, i ten dźwięk dociera do moich lędźwi.

      Fantastycznie. Działam na nią. Tak jak ona na mnie.

      – Ehm… chcielibyśmy ruszyć z sesją zdjęciową do artykułu. Jutro, jeśli się da. Jakie miejsce by panu odpowiadało?

      Mój pokój. Tylko ty, ja i spinki do kabli.

      – Zatrzymałem się w Heathmanie w Portland. Może wpół do dziesiątej jutro rano?

      – W porządku, do zobaczenia w hotelu – wyrzuca jednym cięgiem, niezdolna ukryć ulgi i rozradowania w głosie.

      – Nie mogę się doczekać, panno Steele. – Rozłączam się, żeby nie zdążyła wyczuć mojego podniecenia i zadowolenia. Rozpierając się w fotelu, patrzę na ciemniejącą panoramę miasta i przeczesuję rękami włosy.

      Jak ja, do cholery, dopnę tę transakcję?

      NIEDZIELA, 15 MAJA 2011

      Z Mobym dudniącym w uszach biegnę Southwest Salmon Street w kierunku Willamette River. Jest wpół do siódmej rano, usiłuję przewietrzyć sobie głowę. Ostatniej nocy śniłem o niej. Niebieskie oczy, lekko chrapliwy głos… jej zdania kończone zwrotem „proszę pana” i ona klęcząca przede mną. Od kiedy ją poznałem, ustąpiły nawiedzające mnie od czasu do czasu koszmary. Ciekawe, co Flynn by na to powiedział. Ta myśl jest niepokojąca, więc ją ignoruję i skupiam się na swoim ciele, wyciskając z niego ile się da nad brzegiem Willamette. Słońce przedziera się przez chmury i daje mi nadzieję.

      Dwie godziny później, wracając truchtem do hotelu, mijam kawiarnię. Może powinienem zabrać ją na kawę.

      Jak na randkę?

      Hm. No nie. Nie jak na randkę. Ta niedorzeczna myśl budzi mój śmiech. Na pogawędkę – niejako rozmowę kwalifikacyjną. Mógłbym dowiedzieć się więcej o tej zagadkowej kobiecie i czy jest zainteresowana, czy też tracę czas. Jadąc samotnie windą, rozciągam się. Kończę rozciąganie w apartamencie, skupiony i spokojny pierwszy raz od przyjazdu do Portland. Dostarczono śniadanie, a ja umieram z głodu. Nie znoszę tego uczucia. Zasiadam w dresie do śniadania, uznawszy, że zjem przed prysznicem.

      Energiczne pukanie do drzwi. Otwieram, w progu stoi Taylor.

      – Dzień dobry, panie Grey.

      – Dzień dobry. Czekają na mnie?

      – Tak, proszę pana. Rozłożyli się w pokoju numer sześćset jeden.

      – Zaraz przyjdę. – Zamykam drzwi i wsuwam koszulę do szarych spodni. Włosy mam mokre po prysznicu, ale to mi zwisa. Jeden rzut oka na podejrzanego typa w lustrze i wychodzę, podążając za Taylorem do windy.

      Pokój nr 601 jest pełen ludzi, świateł i aparatów fotograficznych, ale natychmiast ją zauważam. Stoi z boku. Gęste lśniące włosy ma rozpuszczone; opadają poniżej piersi. Ma na sobie obcisłe dżinsy, trampki, granatowy żakiet z krótkimi rękawami i biały T-shirt. Czy dżinsy i trampki to jej znak rozpoznawczy? Choć niezbyt eleganckie, podkreślają zgrabne nogi. Jej oczy, których spojrzenie rozbraja jak zawsze, rosną, gdy podchodzę.

      – Panno Steele, znów się spotykamy. – Ujmuje moją wyciągniętą rękę i przez chwilę mam ochotę