Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0651-7
Скачать книгу
i silny jak niektórzy, których znałem, np. jak don Luiz. Musisz więc być zręczny i szybki. Otóż, gdy masz do czynienia z wrogiem znacznie silniejszym i cięższym niż ty...

      – Czy cesarz był silnym człowiekiem?

      – Nigdy za dużo o nim, co? – Galarza uśmiechnął się smutno. – No cóż, masz rację. Świat już nie doczeka się takiego jak on. Rzadko się zdarza, żeby wielki władca był jednocześnie wielkim generałem, a wielki generał również wielkim wojownikiem. Pod Tunisem widziałem, jak rozpłatał Arabowi hełm i czerep aż do szyi. – Po tych słowach uśmiech Galarzy już nie był smutny. – To najlepsi wrogowie, jakich można mieć, chłopcze: Arabowie, Maurowie, Turcy, Kurdowie, Persowie – wszyscy, co wyją do Allacha.

      – Najlepsi wrogowie? Jak to?

      – Są tacy, którzy może myślą inaczej, ale mnie jest zawsze żal, gdy muszę rozłupać chrześcijańską czaszkę. Skąd mam wiedzieć, czy facet nie umiera z grzechem śmiertelnym na sumieniu?

      – Powinien był dokonać aktu skruchy przed bitwą – powiedział Hieronim z dezaprobatą. – A jeszcze lepiej: pójść do spowiedzi. Wojsku przecież stale towarzyszą księża, prawda?

      – Oczywiście, i wielu z nich pod względem odwagi dorównuje żołnierzom. A nawet ich przewyższa, bo nie nosi zbroi, a równie często też broni, nawet dla obrony. I często niewierni specjalnie się nimi interesują. W swym fałszywym przekonaniu przesuwają się o kilka stóp bliżej raju, gdy zabiją chrześcijańskiego „mułłę”. A ci się wystawiają – mam na myśli księży – bo jak któryś z naszych jest ranny, to zazwyczaj ich wzywa.

      – To hiszpańscy żołnierze szli do bitwy z nieoczyszczonymi duszami? Trochę trudno w to uwierzyć. Jasne, że chcieli się wyspowiadać, gdy czuli, że mogą umrzeć od ran.

      Galarza miał w zanadrzu wiele opowiadań o wojowaniu, ale w gabinecie don Luiza, obecnie odbudowanym i wyglądającym dokładnie tak, jak przed pożarem. Hieronim usłyszał więcej o przywództwie, planowaniu i odpowiedzialności za innych na polu walki.

      – Żołądek jest co najmniej tak ważny, jak broń, Hieronimie. Gdy twoi ludzie będą mieli pusty żołądek, ich walka nie będzie wiele warta. A pragnienie jest dziesięciokrotnie okropniejsze niż głód.

      Hieronim przez dłuższy czas nie miał śmiałości rozmawiać z don Luizem o cesarzu, a i pan Villagarcíi raczej unikał tego tematu. Jedynie raz, a było to wczesną wiosną i akurat wrócili z przejażdżki, chłopiec spytał nagle:

      – Czy nowy cesarz już nigdy nie przyjedzie do Hiszpanii, proszę pana?

      – Z pewnością nie przyjedzie, póki nie ma tutaj króla – brzmiała odpowiedź.

      – Biedny król – rzekł Hieronim współczująco.

      – Dlaczego tak o nim mówisz?

      – Stracił żonę, to znaczy królową – niedawno, prawda?

      – Owszem... – zgodził się don Luiz. – Ale nie było to specjalnie szczęśliwe małżeństwo. Królowie czasami żenią się ze względu na państwo, nie kochając kobiety. Królowa Maria Tudor była bardzo pechową damą, mimo iż poślubiła najprzystojniejszego księcia w całym chrześcijaństwie.

      – O tak – powiedział Hieronim ku zaskoczeniu don Luiza. – Jest nadzwyczaj przystojny.

      – Skąd wiesz?

      – Widziałem go – odpowiedział dumnie Hieronim.

      – Widziałeś go? – Don Luiz wpatrywał się w chłopca zdumiony. – Kiedy, gdzie?

      – Bezpośrednio zanim tu przyjechałem, proszę pana. W Valladolid. Jechał koło klasztoru, gdzie nocowaliśmy: señor Prévost i ja. Jechał na najpiękniejszym koniu, jaki kiedykolwiek widziałem.

      Don Luiz powiedział coś pod nosem. Po chwili rzekł:

      – Myślę, że z Francją wkrótce nastanie pokój. Wówczas król wróci wreszcie do Hiszpanii. – Twarz jego miała dziwny wyraz, jak w ów dzień na górskiej przełęczy, kiedy powiedział, że cesarz jest starym, znużonym człowiekiem. I dodał: – Módl się za króla, Hieronimie.

      – Modlę się codziennie, proszę pana.

      Pokój z Francją stał się faktem, ale król nie wracał do Hiszpanii. Wiele innych spraw było do załatwienia. Pojawiły się nawet pogłoski, że ożeni się z następczynią królowej Marii Tudor na tronie Anglii, młodą królową Elżbietą.

      Minęła wiosna i kończyło się już lato, gdy nadeszła wiadomość, że król wylądował w Laredo. Sześć dni później wkroczył do Valladolid.

      Co może dziwić, don Luiz nie pojechał tam na jego spotkanie. Gdy doña Magdalena zapytała go dlaczego, odpowiedział lapidarnie: „Nie zostałem wezwany”.

      Wiedziała, że lepiej nie ciągnąć go za język. Jednak czuła jego niepokój i domyślała się powodu. Jej niepokój potęgował się w miarę, jak upływały dni i nic się nie działo. Nie było proste przyzwyczaić się do stylu monarchy równie powolnego, jak szybki był Karol V.

      Minął pełny rok od śmierci cesarza.

      Niespodziewanie nadeszła wiadomość, sporządzona dużymi, regularnymi literami królewskiego charakteru pisma. Don Luiz przeczytał ją, westchnął, jeszcze raz przeczytał, odłożył ostrożnie i zwrócił się prosto do żony:

      – Obawiam się, że musimy się przygotować na utratę Hieronima – powiedział niezbornie.

      Przez chwilę szczerze się przestraszyła. To mogło znaczyć wszystko.

      – Stracić go?

      – No cóż, nie wiem jeszcze na pewno. Przypuszczalnie przygotuję polowanie w Górach Torozo.

      Nie wiedziała, czy być przerażoną czy się śmiać.

      – Naprawdę nie rozumiem...

      – Nie dziwię się. Ja sam nie rozumiem, ale mam całkiem jasne rozkazy. To będzie pojutrze. Myślę, że... że mogę ci teraz powiedzieć: Król napisał tylko, że chłopcu nadal nie należy nic mówić...

      – Nie musisz... – wtrąciła z uśmiechem. – Znam ten sekret od dawna, choć mi nikt tego nie wyjawił.

      Wpatrywał się w nią osłupiały.

      – Ten sekret potrafi zabić. Od kiedy...

      – Od dnia, jak zabrałeś go do cesarza.

      – Nie powiedziałaś mi!

      – Nie miałam prawa.

      Pochylił się ku niej:

      – Masz rację, kochana, masz zawsze rację. Jestem ci wdzięczny.

      – Lecz co zamierza król? – spytała cicho.

      – Pierwszy arystokrata Hiszpanii może zrobić tylko to, co jest stosowne i sprawiedliwe – odpowiedział niemal szorstko. Po chwili dodał: – Nie sądzę, żeby już podjął decyzję.

      Wycieczka na polowanie rozpoczęła się o świcie. Hieronim jechał na czarnym koniu, a Juan Galarza, otwierając główną bramę dla kawalkady, zauważył z zadowoleniem, że jego uczeń czegoś się od niego nauczył. Jechał na koniu, a nie tylko był przez niego niesiony: łokcie prawidłowo, ramiona też, nogi tam, gdzie należy – niezależnie od wzrostu rumaka.

      Jednej rzeczy Galarza nie mógł zrozumieć z tego, co powiedział mu główny