Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0651-7
Скачать книгу
się osiedlić. – W głosie jej zabrzmiała jakby nutka wahania, a jeżeli tak było rzeczywiście, to można było podejrzewać, że nie była zachwycona tym pomysłem.

      Hieronim promieniał radością. W zamku panowało takie wrzenie, że nie było czasu na dalsze lekcje. Padre Prieto musiał się spakować, ponieważ miał w Cuacos pełnić funkcję kapelana rodzinnego. Padre Morales był już za stary i zbyt kruchy, by podejmować podróż. Tak Juan Galarza, jak Diego Ruiz wybierali w zbrojowni broń, nadzorując pakowanie niektórych sztuk oraz rozdzielanie innych. Nie wzbraniali przy tym chłopcu asystowania przy tym. Czy było coś piękniejszego niż broń? Gładkie, śmiercionośne naciągi kusz, stalowa powaga bitewnego miecza, arogancka elegancja szabli dworskiej – wszystko to złocone i wybijane drogocennymi kamieniami oraz finezyjnymi ozdobnymi wycięciami. Nawet pospolity kordelas miał swoje piękno, podobnie jak arabski kindżał i turecki bułat, zakrzywiony jak półksiężyc oraz lśniący i błyszczący jak wąż. A strzelby: trzy, cztery, sześć ich, różnego autoramentu – cudowna broń, która ujarzmiła Nowy Świat, odzianych w pióra Inków i Azteków. A wszystko to na usługach cesarza, władcy światów, zarówno starego, jak nowego – tego cesarza, którego wkrótce ujrzy.

      Nawet na moment nie wątpił, że go ujrzy. Ostatecznie Cuacos leżało całkiem blisko Yuste i mury Yuste musiałyby być bardzo wysokie, żeby nie miał możliwości zajrzenia tam od czasu do czasu. Oczywiście często widywał go będzie don Luiz. To właśnie cesarz chciał widzieć don Luiza. Jeżeli coś mogło spotęgować u Hieronima cześć dla bohaterów, to na pewno to, że nawet cesarz najwidoczniej nie radził sobie bez don Luiza.

      To była podróż zupełnie inna od tej, jaką odbywał z señor Charlesem Prévostem. Hieronim mógł jechać na swoim małym mule u boku don Luiza, na przedzie długiej kawalkady.

      – Jedziemy dokładnie tą samą trasą, którą obrał sam cesarz, gdy wyruszył do Yuste – wyjaśnił don Luiz. – To znaczy z Valladolid. Wyruszył stamtąd po południowym posiłku. Nikomu innemu, oprócz jego osobistej służby, nie wolno było mu towarzyszyć poza bramy Campo. Eskorta wojskowa składała się z oddziału kawalerii i czterdziestu halabardników. Pierwszy odpoczynek urządziliśmy w Medina de Campo.

      – Byłeś z nim wtedy, panie?

      – Tak, na noc zatrzymaliśmy się u bogatego człowieka, niejakiego Rodriga Dueñasa. Jak większość ludzi zdobywających bogactwo w tym życiu, był próżny i pysznił się swymi pieniędzmi. A było to w listopadzie, a zatem dość zimno. Więc do sypialni cesarskiej, żeby się pokazać, wstawił ciężką złotą patelnię, wypełnioną zamiast węglem drogim cynamonem z Cejlonu. To wzbudziło u cesarza kaszel. Poza tym on nie lubi, jak ktoś się chwali. Kazał więc wynieść tę patelnię, a rano wydał marszałkowi rozkaz, by opłacił wszystkie wydatki poniesione przez Dueñasa. Rozumiesz, dlaczego to uczy­nił?

      – Myślę, że wiem – odpowiedział Hieronim z wahaniem. – Nie chciał zaszczycać tego człowieka, będąc jego gościem. Potraktował go jak karczmarza.

      – Absolutnie tak.

      Po kilku dniach dotarli do Tornavacas i, ponownie wzorem cesarza, obrali skrót poprzez przełęcz Puerta Nueva.

      Wspięcie się na tę przełęcz nie było łatwe. To było zupełnie niepodobne do normalnej drogi; muły, konie i powozy musiały przedzierać się przez gęste, ciemne lasy kasztanowców, przez dziko rwące górskie strumienie i głębokie wąwozy.

      – Jeszcze parę godzin – odezwał się don Luiz – i zostaniemy hojnie wynagrodzeni za nasze udręki.

      Podarował żonie zachęcający uśmiech. Jechał przez ten trudny teren obok jej powozu i niejeden raz zsiadał z muła, oddając wodze jednemu ze służby, i sam prowadził muły ciągnące powóz doñi Magdaleny, co bardzo denerwowało woźnicę.

      Ostatnie dwie godziny przed dotarciem do samej przełęczy były najgorsze. Kawalkada wspinała się powoli na wzniesienie, aż wąwozy, które zostawili za sobą, zaczęły spoglądać na nich złowrogimi oczyma, a kasztanowce stawały się coraz rzadsze, tak jakby wędrowcy bali się posuwać naprzód.

      W miarę, jak zbliżali się do przełęczy, don Luiz podjechał znowu do przedniej straży. Hieronim nie wyglądał wcale na zmęczonego, dosiadał swego małego muła z takim animuszem, jakby dopiero co wyjechali z Villagarcíi. Drogocenny krucyfiks przywiązał starannie do swego siodła, a mały mieczyk zwisał mu zza pasa.

      Don Luiz pomyślał o nocy, gdy wybuchł pożar. Gdy popędził ratować chłopca, Hieronim walczył o wyswobodzenie się z zagrożenia – najpierw schwycił krucyfiks, następnie mieczyk i dopiero potem pozwolił się wyprowadzić w bezpieczne miejsce.

      Podjechał do niego powoli.

      – Teraz nieco w prawo – powiedział niemal szorstko. Chłopiec usłuchał. Przejechali obok szeregu form z ostrych skał, po czym obaj się zatrzymali.

      Daleko pod nimi rozciągała się duża piękna równina, falująca pagórkami i słodka od pomarańczowych i oliwnych gajów.

      – Vera de Placencia – odezwał się łagodnie don Luiz. – Hiszpania u szczytu swego spokoju i piękna.

      Daleko na horyzoncie, nad żyzną dolinę wyrastało wzgórze, zielone od drzew owocowych, a na tym wzgórzu – białe, migocące w słońcu domy z górującym nad nimi kościołem.

      – To Yuste – poinformował don Luiz. – Będziemy tam pojutrze. – Po chwili dodał: – Jesteś teraz dokładnie w tym miejscu, gdzie siedział cesarz. Przyniesiono go na przenośnym fotelu, a ja stałem u jego boku. Rzekł do mnie wówczas: „Zostaje mi już tylko jedna przełęcz do pokonania: ta śmierci”.

      Hieronim wstrzymał oddech.

      Don Luiz spojrzał na niego jakoś dziwnie.

      – Cesarz, mój drogi pan, jest starym człowiekiem – rzekł łagodnie. – Znacznie starszym niż to wynika z jego wieku. Nawet tytan ulegnie zmęczeniu, jeśli dźwiga na swych plecach przez tyle lat cały świat. Módl się za niego, Hieronimie, módl się codziennie.

      – Będę się modlił, proszę pana – powiedział chłopiec głosem zdradzającym duże emocje. Po raz pierwszy zauważył łzy w oczach don Luiza.

      Zaczęli schodzić w dół.

      Życie w Cuacos rozczarowało Hieronima. Może najgorsze było to, że nikt nie miał dla niego czasu, a jeżeli już, to bardzo mało. Nie było tu żadnego zamku – rzecz zrozumiała, skoro nawet sam cesarz musiał mieszkać w klasztorze – i wszyscy mieszkali w jednym, nieco zdezelowanym domu, a właściwie w trzech domach, z których rzemieślnicy, chłopi i robotnicy najemni, pracując ciężko miesiącami, starali się stworzyć jeden dom. Don Luiz wcale nie był z tego zadowolony, konferował z niektórymi rzemieślnikami, sporządzał plany i nakazywał zmiany, a później musiał wyjechać, by spotkać się w klasztorze z cesarzem. Rzemieślnicy przekazali jego polecenia chłopom i robotnikom, ci zaś wszyscy podjęli pracę na nowo. Gdy jednak don Luiz wrócił wieczorem, stwierdził, że całkowicie źle go zrozumieli i że trzeba wszystko jeszcze raz przerobić. Trwało więc nieustanne walenie młotkiem i piłowanie, a także burzenie i przebudowywanie. Podczas gdy to się działo, don Luiz musiał przyjmować wielką liczbę gości – wielkich panów ze wspaniałymi białymi krezami i błyszczącymi ozdobami, arcybiskupów, biskupów i opatów. Zawsze też musiał wygłosić małą przemowę, przepraszając za stan swego domu i za każdym razem goście chwalili go, że dla cesarza poświęcił wygodę i spokój.

      Nie mieli nic do zaoferowania chłopcu, więc Hieronim starał się jakoś zabić czas. Tak, zabić czas! Don Luiz, Juan Galarza, padre Prieto, a