A teraz zbliżał się Dzień Sądu. Stary człowiek drżał. Podniósł do ust mały złoty gwizdek.
Gdy służba przybyła w pośpiechu, rzekł słabym, zmęczonym głosem:
– Malo me siento. Źle się czuję.
Przewieźli go z powrotem do domu i wezwali lekarza.
Życie w Cuacos stało się teraz gorączkowe. Ponieważ cesarz chorował, don Luiz musiał pozostawać w Yuste dzień i noc. Posłańcy rozjechali się w różnych kierunkach i zaczęli napływać goście. Księżniczka Juana przysłała własnego lekarza, doktora Corneille’a Baersdorpa. Krótko potem przybył z dwoma braćmi dominikanami arcybiskup Toledo, Bartolome de Carranza. Został przyjęty na parę minut, po czym wrócił do Cuacos na lunch z państwem Quixadami. Był to groźnie wyglądający człowiek, z długimi biało-siwymi włosami, w purpurowym płaszczu zarzuconym na habit dominikański. Doña Magdalena podziwiała bardzo jego piękny pektorał podarowany mu przez królową angielską Marię Tudor. Hieronima bardziej interesował biały muł arcybiskupa, lecz to zainteresowanie szybko prysło, gdy dowiedział się od jednego ze sług arcybiskupich, że cesarz przyjął ostatnie namaszczenie.
Wszyscy wiedzieli, że wówczas człowiek zazwyczaj czuje się lepiej i staje się zdrowszy. Niemniej jednak sytuacja była poważna.
Hieronim udał się na rozpoznanie. Znalazł arcybiskupa i tíę modlących się w maleńkiej kapliczce, którą zbudował don Luiz. Następnie odkrył, że masztalerz znowu siodła białego muła. Dwaj mnisi czekali już przed domem, a z nimi kilku innych mężczyzn. Czekał. A gdy arcybiskup wyszedł i dosiadł muła i wszyscy ruszyli w kierunku Yuste, Hieronim po prostu poszedł z nimi. Musiał to zrobić. Tym razem nie dbał o to, czy jego buty lub pończochy pokryją się kurzem z drogi.
Wszyscy mieszkańcy Cuacos wylegli na drogę, niektórzy szli w kierunku Yuste, inni stali, rozmawiając cicho.
Hieronim widział wśród nich kilku swych przyjaciół: człowieka, który wykonał jego trzewiki, innego, który skroił mu strój, trzech synów kupca kolonialnego, który codziennie dostarczał świeże warzywa. Jednakże oni wszyscy zdawali się być cieniami, kimś nierealnym, jak postacie na obrazie.
U wrót kościoła klasztornego grupa mnichów o poważnych twarzach ukłoniła się arcybiskupowi i zaraz poprowadziła go do środka. Hieronim podążył z nimi, zakonnikami i całą resztą. Kościół był pełen ludzi modlących się w milczeniu.
Arcybiskup pobłogosławił tu i tam, i podążył w kierunku głównego ołtarza. Jak przyklękał przed tabernakulum, uklęknął również Hieronim i gdy stary człowiek skierował się w lewo ku szklanym drzwiom, Hieronim zrobił to samo, jakby był jego cieniem. Gdyby ktoś go zapytał, co tam robi, nie byłby w stanie pomyśleć, co odpowiedzieć. Wiedział jednak, że musi robić to, co robi.
Nikt nie zadawał mu pytań, nawet ubrana na czarno służba, stojąca przy drzwiach do cesarskiej sypialni.
Sypialnia była pełna ludzi. Hieronima nie interesował nikt, tylko cesarz. Widział jednak tylko głowy i krezy, wyszywane płaszcze oraz kawałek pledu przykrywającego nogi cesarza. Zdawało się, że w tym pokoju oddycha tylko jeden człowiek, nieregularnie, chrapliwie. Nagle wynurzyła się rosła postać – i oto Hieronim wpatrywał się w oblicze don Luiza. Przestraszył się. Nie powinien był tu przychodzić.
Don Luiz wziął go za ramię i wyprowadził przez szklane drzwi.
– Drogi chłopcze – powiedział łagodnie. – Niech cię Bóg za to wynagrodzi.
Z oczami szeroko otwartymi Hieronim obserwował, jak ten wielki człowiek z trudem powstrzymuje łzy.
– Idź teraz do domu – szepnął don Luiz. – Idź i zostań z ciocią. – Z dziwnym uśmiechem dodał: – Dziękuję... w imieniu króla.
Potem odszedł.
W domu w Cuacos wszyscy byli w kaplicy.
Hieronim dołączył do nich i razem z doñą Magdaleną przebywał tam nawet dłużej niż służba, która wyszła gremialnie, gdy nastał czas kolacji. Później doña Magdalena z trudem skłoniła go do jedzenia; nie chciał też iść spać. Odmówił rozebrania się, więc siedziała z nim spokojnie aż usnął w fotelu.
On oczywiście nie wiedział. Magdalena wiedziała, że don Luiz mu nigdy nie powie, tak jak i jej nie powiedział. Czy więc była to tylko nadzwyczajna lojalność, jaką chłopiec żywił wobec osoby cesarza? Czy może przeczuwał w głębi serca, w jakiś dziwny niewytłumaczalny sposób, że istnieje jakaś więź między nim a starym człowiekiem, konającym w Yuste?
Sekret stał się tajemnicą.
Zaczęła odmawiać Różaniec. Gdy drugi raz doszła do tajemnic bolesnych, powietrze przeszył głęboki metaliczny dźwięk. To wielki dzwon Yuste. Ów wielki dzwon, nie ten, który ogłasza godzinę. Dzwon bólu, „dzwon biednego grzesznika”, dzwoniący ilekroć dusza chrześcijańska żegnała się z życiem na ziemi – żeby każdy, kto go usłyszy, zatrzymał się i pomodlił, bez względu na to, czym byłby zajęty.
Wibrujące wołanie nie ustawało.
Wtedy zauważyła, że chłopiec się obudził. Usta mu drgały, oczami zaś zadawał wielkie, poważne pytanie.
– De profundis – zaczęła doña Magdalena. – Z głębokości wołam do Ciebie, Panie... – Głos jej był mocny i jego miłująca powaga nie zezwalała na łzy. Głos chłopca złączył się z jej głosem, towarzysząc dźwiękowi dzwonu. Od ulicy słychać było tupot biegających stóp, przyciszone głosy, łkanie starego człowieka.
– U Pana jest bowiem łaska – modlili się niewiasta i chłopiec – u Niego obfite odkupienie...
I wielki dzwon ucichł.
Rozdział ósmy
Przez trzy kolejne dni odprawiano Msze żałobne za zmarłego tytana. Każda trwała trzy pełne godziny i podczas każdej z nich Hieronim stał obok don Luiza – obaj ubrani w czarne habity z czarnymi kapturami. Chłopiec wyglądał jak replika swego opiekuna w miniaturze.
Don Luiz był mistrzem ceremonii. Gdy paź markiza Miravela usiłował wnieść do kościoła krzesło, natychmiast kazano mu je wynieść. Paź protestował mówiąc, że jego pan nie czuje się na siłach stać podczas długiej celebracji.
– W takim razie może pozostać na zewnątrz – odparował groźnie don Luiz. – Nikt, żywy czy martwy, nie będzie siedział w obecności mojego cesarza.
Paź doniósł o tym swemu panu.
– Don Luiz ma rację – zawołał Miravel – a z ciebie poczciwy głupiec.
Pożyczył laskę od hrabiego Oropesy, pokuśtykał do kościoła i stał tam sztywny jak kołek pomimo artretycznej stopy.
Minęły prawie dwa miesiące, zanim Quixadowie wrócili do Villagarcíi. Don Luiz musiał bowiem nadzorować likwidację cesarskiego gospodarstwa. Należało