Zaczął się zastanawiać, dlaczego dostał kosza. Nie powinien się dziwić, przecież wszyscy, poczynając od brata, a na taksówkarzu kończąc, mówili mu, że jest dla niej za młody. Mimo to odrzucenie bolało. Poczuł się tak, jakby nie wiedział, co robić ze swoim życiem. Jak przetrwać resztę dnia? – zastanawiał się.
Kiedy wrócił do domu, rodzice, jak zwykle w niedzielę, ucinali sobie poobiednią drzemkę. Chuck uważał, że robią tak po stosunku. Betty powiedziała, że Chuck poszedł popływać z kolegami.
Woody wywołał film zrobiony w czasie demonstracji. Napuścił ciepłej wody do umywalki, żeby odczynniki miały idealną temperaturę, a następnie umieścił kliszę w czarnym worku, który zamienił się w światłoszczelny pojemnik.
Proces wywoływania trwał długo i wymagał cierpliwości, lecz Woody z przyjemnością siedział w ciemnej łazience i myślał o Joanne. Wspólne przejścia w czasie ulicznej bijatyki nie sprawiły, że się w nim zakochała, ale z pewnością ich do siebie zbliżyły. Był pewny, że coraz bardziej go lubi, a to już dużo. Może nie odrzuciła go ostatecznie, może powinien nadal próbować? Inne dziewczęta z całą pewnością go nie interesowały.
Kiedy zadzwonił dzwonek stopera, przeniósł film do przerywacza, żeby zatrzymać reakcję chemiczną, a następnie włożył do utrwalacza. Na koniec wypłukał i wysuszył kliszę i spojrzał na czarno-białe obrazy.
Uznał, że są całkiem dobre.
Pociął film na klatki i włożył pierwszą do powiększalnika. Umieścił arkusz papieru fotograficznego o wymiarach trzydzieści na dwadzieścia cztery centymetry na podstawie, zapalił światło i naświetlił papier, odliczając sekundy. Później włożył go do wywoływacza.
To była najprzyjemniejsza część procesu. Na papierze stopniowo pojawiały się szare plamy, z których wyłaniało się zdjęcie. Woody zawsze miał wrażenie, że obserwuje cud. Pierwsze zdjęcie ukazywało Murzyna oraz białego mężczyznę, obaj w niedzielnych garniturach i kapeluszach. W rękach trzymali transparent z napisem BRATERSTWO. Gdy obraz nabrał wyrazistości, Woody zanurzył go w utrwalaczu, a następnie opłukał i wysuszył.
Wywołał wszystkie zrobione zdjęcia i rozłożył na stole w jadalni. Był zadowolony, gdyż zdjęcia wyraźnie pokazywały sekwencję zdarzeń. Usłyszawszy odgłosy krzątaniny rodziców na górze, zawołał matkę, która przed ślubem była dziennikarką i nadal pisała książki oraz artykuły do prasy.
– Co o nich sądzisz? – zapytał.
Przyjrzała się uważnie zdjęciom.
– Myślę, że są dobre – odparła po chwili. – Powinieneś je zanieść do gazety.
– Naprawdę? – ucieszył się Woody. – Do której?
– Niestety, wszystkie są konserwatywne. Może do „Buffalo Sentinela”? Naczelnym jest Peter Hoyle, pracuje tam od zarania dziejów. Dobrze zna tatę, myślę, że zgodzi się z tobą spotkać.
– Kiedy powinienem pokazać mu zdjęcia?
– Od razu. Demonstracja to gorąca wiadomość, jutro opiszą ją wszystkie gazety. Zdjęcia są potrzebne jeszcze dzisiaj.
Woody tryskał energią.
– Dobrze – powiedział, zgarniając połyskujące fotografie i układając je w równy stos. Matka przyniosła z gabinetu ojca tekturową teczkę. Woody ucałował ją i wyszedł z domu.
Złapał autobus jadący do centrum.
Główne wejście „Sentinela” było zamknięte i Woody się przestraszył, ale pomyślał, że skoro dziennikarze mają wypuścić numer gazety w poniedziałek rano, to muszą jakoś wchodzić do redakcji. Po chwili znalazł boczne wejście.
– Mam zdjęcia dla pana Hoyle’a – rzekł do mężczyzny siedzącego przy drzwiach, a ten skierował go na górę.
Dotarł do biura redaktora naczelnego, sekretarka zapisała jego nazwisko i minutę później podawał rękę Peterowi Hoyle’owi. Był to mężczyzna o imponującej posturze z białą czupryną i czarnymi wąsami. Kończył właśnie spotkanie z młodszym kolegą. Mówił donośnie, jakby chciał przekrzyczeć szum prasy drukarskiej.
– Artykuł o piratach drogowych jest niezły, ale wstęp do kitu – powiedział, machając lekceważąco ręką i odprowadzając dziennikarza do drzwi. – Nadaj mu nowe oblicze, oświadczenie burmistrza przesuń gdzieś dalej i zacznij od okaleczonych dzieci.
Dziennikarz wyszedł i Hoyle odwrócił się do Woody’ego.
– Co tam masz, chłopcze? – spytał bez ceregieli.
– Uczestniczyłem w dzisiejszej demonstracji.
– Chcesz powiedzieć: w zadymie.
– Nie było zadymy, dopóki strażnicy fabryczni nie zaczęli okładać pałkami kobiet.
– Ponoć demonstranci usiłowali wedrzeć się na teren zakładu i strażnicy ich przed tym powstrzymali.
– To nieprawda, proszę pana, widać to wyraźnie na zdjęciach.
– Pokaż mi je.
Woody ułożył zdjęcia w kolejności, jadąc autobusem. Położył pierwsze na biurku redaktora.
– Marsz rozpoczął się spokojnie.
Hoyle odsunął fotografię na bok.
– To jest nic – stwierdził.
Woody pokazał zdjęcie zrobione przed fabryką.
– Strażnicy czekają pod bramą, widać ich pałki. – Następną fotografię pstryknął, gdy zaczęły się przepychanki. – Demonstranci znajdowali się co najmniej dziesięć metrów od bramy, strażnicy nie musieli ich więc odpędzać. To była zamierzona prowokacja.
– No dobrze – powiedział Hoyle, nie odsuwając zdjęcia.
Woody wyjął najlepszą fotografię, na której widać było strażnika okładającego pałką kobietę.
– Widziałem całe zajście – wyjaśnił. – Ta pani powiedziała tylko, żeby jej nie popychał, a on zdzielił ją pałką.
– Dobre zdjęcie – ocenił Hoyle. – Masz takich więcej?
– Jedno. Większość protestujących uciekła, gdy zaczęła się bijatyka, ale paru podjęło walkę. – Pokazał Hoyle’owi fotografię, na której dwóch demonstrantów kopało leżącego strażnika. – Ci wzięli odwet na ochroniarzu, który uderzył kobietę.
– Dobra robota, młody panie Dewar – pochwalił Hoyle. Usiadł przy biurku i wziął formularz. – Dwadzieścia dolców wystarczy?
– Chce mi pan zapłacić za wydrukowanie zdjęć?
– Zakładam, że właśnie w tym celu je tutaj przyniosłeś.
– Tak, proszę pana, dwadzieścia dolarów jak najbardziej wystarczy. To bardzo dużo.
Hoyle wypełnił szybko formularz i go podpisał.
– Zanieś to do kasjera. Sekretarka cię skieruje.
Zadzwonił telefon stojący na biurku. Naczelny podniósł słuchawkę.
– Hoyle – warknął. Woody uznał, że rozmowa dobiegła końca.
Był wniebowzięty. Ucieszyło go wysokie honorarium, ale jeszcze bardziej to, że gazeta wykorzysta jego zdjęcia. Sekretarka wskazała mu drogę do niewielkiego pomieszczenia z okienkiem kasowym. Odebrał dwadzieścia dolarów i wrócił taksówką do domu.
Rodzice ucieszyli się