Zima świata. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Юмористическая проза
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-259-3
Скачать книгу
też się spodobało, możesz sobie pochlebiać, masz do tego prawo. Wspaniały z ciebie chłopak i bystry jak nie wiem co, ale buziak to nie wyznanie miłości, Woody, choćby nie wiem jak wielką sprawił ci frajdę.

      Znaleźli się w pobliżu czoła pochodu i Woody dostrzegł cel marszu: wysoki mur otaczający Zakłady Metalowe Buffalo. Zamkniętej bramy pilnowało kilkunastu lub więcej strażników zakładowych. Byli to groźnie wyglądający mężczyźni w jasnoniebieskich uniformach przypominających mundury policyjne.

      – A ja byłam pijana – dodała Joanne.

      – Ja także – przyznał Woody.

      W ten żałosny sposób próbował ocalić resztki godności, a Joanne okazała się wielkoduszna i udawała, że mu wierzy.

      – Wobec tego oboje się wygłupiliśmy i zwyczajnie powinniśmy puścić to w niepamięć.

      – Taaak – rzekł Woody, odwracając głowę.

      Doszli pod fabrykę. Czołówka pochodu zatrzymała się przed bramą, ktoś zaczął przez tubę wygłaszać przemówienie. Woody przyjrzał mu się i rozpoznał miejscowego działacza związkowego Briana Halla. Ojciec Woody’ego znał go i lubił. Kiedyś, w nieokreślonej bliżej przeszłości, współpracowali na rzecz wygaszenia strajku.

      Demonstranci wciąż napływali i na ulicy powstał zator. Straż fabryczna blokowała dojście do bramy, choć ta pozostawała zamknięta. Woody zauważył w rękach ochroniarzy policyjne pałki.

      – Nie podchodzić do bramy! – krzyczał jeden. – To własność prywatna!

      Woody uniósł aparat do oka i pstryknął zdjęcie.

      Tył pochodu napierał na jego czoło. Chłopak wziął Joanne pod rękę, żeby wyprowadzić ją z tłumu, był jednak straszny ścisk i nikt nie chciał usunąć się z drogi. Woody zauważył, że mimo woli przybliża się do bramy i strażników z pałkami.

      – Sytuacja nie jest dobra – powiedział do Joanne.

      Ona jednak zarumieniła się z podniecenia.

      – Te łotry nas nie powstrzymają! – krzyknęła.

      – Słusznie! – zawtórował jakiś mężczyzna. – Nie damy się!

      Demonstrantów dzieliło od bramy dziesięć metrów albo więcej, lecz strażnicy niepotrzebnie zaczęli ich odpychać. Woody zrobił drugie zdjęcie.

      Brian Hall, który wykrzykiwał przez tubę zdania o łotrach na usługach właściciela i oskarżycielskim gestem wskazywał policjantów, nagle zmienił ton i zaczął nawoływać do spokoju.

      – Odsuńcie się od bramy, bracia. Wycofajcie się, nie chcemy zadymy.

      Strażnik pchnął jakąś kobietę tak mocno, że się zatoczyła. Nie upadła, ale krzyknęła. Towarzyszący jej mężczyzna zwrócił się do ochroniarza:

      – Wyluzuj trochę, kolego.

      – Szukasz zaczepki? – rzucił tamten wyzywająco.

      – Popchnąłeś mnie! – wrzasnęła kobieta.

      – Cofnąć się! – krzyknął strażnik, unosząc pałkę. – Do tyłu!

      Woody pstryknął zdjęcie w chwili, gdy padł cios.

      – Ten sukinsyn uderzył kobietę! – oburzyła się Joanne i zrobiła krok w stronę napastnika.

      Jednak większość demonstrantów zaczęła się cofać. Gdy odwrócili się od bramy, ochroniarze ruszyli za nimi, popychając, kopiąc ich i okładając pałkami.

      – Nie uciekajmy się do przemocy! – wołał Brian Hall. – Strażnicy, wycofajcie się! Nie używajcie pałek!

      Któryś z ochroniarzy wytrącił mu tubę z ręki.

      Część młodych demonstrantów zaczęła się odgryzać. W tłum wkroczyło kilku prawdziwych policjantów. Nie robili nic, by powstrzymać fabrycznych ochroniarzy. Aresztowali każdego, kto stawiał tamtym opór.

      Strażnik, który wywołał rozróbę, przewrócił się, a dwóch uczestników pochodu zaczęło go kopać.

      Woody zrobił zdjęcie.

      Joanne wrzeszczała. Rzuciła się na jakiegoś strażnika i podrapała go po twarzy. Mężczyzna wysunął rękę, żeby ją odepchnąć, i być może niechcący trafił ją w nos. Upadła na ziemię, z nosa popłynęła krew. Strażnik uniósł pałkę, lecz Woody złapał Joanne w pasie i szarpnął do tyłu. Pałka śmignęła w powietrzu.

      – Musimy się stąd wydostać! – krzyknął chłopak.

      Cios w twarz osłabił jej gniew i nie opierała się, gdy odciągał ją od bramy. Aparat fotograficzny kołysał się zawieszony na szyi Woody’ego. Wśród demonstrantów wybuchła panika, ludzie przewracali się, a inni deptali po nich, próbując uciekać.

      Woody był roślejszy od większości z nich i zdołał jakoś utrzymać siebie i Joanne na nogach.

      Przedarli się przez ciżbę i uniknęli ciosów pałek. W końcu tłum się przerzedził. Joanne uwolniła się z uścisku chłopaka i oboje zaczęli biec.

      Odgłosy starć ucichły. Woody i Joanne pokonali kilka zakrętów i po minucie znaleźli się na pustej ulicy wśród fabrycznych zabudowań i zamkniętych w niedzielę magazynów. Zwolnili kroku, łapiąc oddech, Joanne zaczęła się śmiać.

      – To było takie podniecające! – wysapała.

      Woody nie potrafił dzielić jej radości.

      – Nie, to było niebezpieczne i mogło się źle skończyć.

      Ocalił dziewczynę i po cichu liczył, że dzięki temu zmieni zdanie i zgodzi się z nim spotykać.

      Jednak Joanne wcale nie uważała, że coś mu zawdzięcza.

      – Och, daj spokój – rzuciła lekceważąco. – Nikt nie zginął.

      – Ci strażnicy rozmyślnie sprowokowali bijatykę!

      – Ależ oczywiście, że tak! Peshkov chce pokazać związkowców w jak najgorszym świetle.

      – No cóż, my znamy prawdę. – Woody poklepał aparat. – A ja mogę ją pokazać.

      Przeszli prawie kilometr, zanim Woody zauważył taksówkę. Zamachał na nią i podał kierowcy adres domu Rouzrokhów.

      Kiedy wsiedli do auta, wyjął z kieszeni chusteczkę.

      – Nie chcę odstawiać cię rodzicom w takim stanie – powiedział, po czym rozłożył białą bawełnianą chusteczkę i delikatnie otarł krew z górnej wargi Joanne.

      To był czuły gest i podniecił Woody’ego, jednak dziewczyna nie pozwoliła mu długo się nim rozkoszować.

      – Daj mi ją. – Wzięła od niego chusteczkę i sama się wytarła. – Już dobrze?

      – Tutaj zostało odrobinę – skłamał Woody, biorąc chustkę z ręki Joanne. Miała szerokie, pełne usta i śliczne białe zęby. Udawał, że delikatnie wyciera dolną wargę. – Teraz lepiej.

      – Dzięki.

      Spojrzała na niego dziwnie, trochę z czułością, a trochę z irytacją. Domyśliła się, że kłamał, mówiąc o krwi na jej wardze, i sama nie wiedziała, czy się na niego złościć, czy nie.

      Taksówka zatrzymała się przed domem.

      – Nie wchodź – powiedziała. – Zamierzam nałgać rodzicom o tym, gdzie byłam, i nie chcę, żebyś się wygadał.

      Zdaniem Woody’ego z nich dwojga to