Znaleźli się w pobliżu czoła pochodu i Woody dostrzegł cel marszu: wysoki mur otaczający Zakłady Metalowe Buffalo. Zamkniętej bramy pilnowało kilkunastu lub więcej strażników zakładowych. Byli to groźnie wyglądający mężczyźni w jasnoniebieskich uniformach przypominających mundury policyjne.
– A ja byłam pijana – dodała Joanne.
– Ja także – przyznał Woody.
W ten żałosny sposób próbował ocalić resztki godności, a Joanne okazała się wielkoduszna i udawała, że mu wierzy.
– Wobec tego oboje się wygłupiliśmy i zwyczajnie powinniśmy puścić to w niepamięć.
– Taaak – rzekł Woody, odwracając głowę.
Doszli pod fabrykę. Czołówka pochodu zatrzymała się przed bramą, ktoś zaczął przez tubę wygłaszać przemówienie. Woody przyjrzał mu się i rozpoznał miejscowego działacza związkowego Briana Halla. Ojciec Woody’ego znał go i lubił. Kiedyś, w nieokreślonej bliżej przeszłości, współpracowali na rzecz wygaszenia strajku.
Demonstranci wciąż napływali i na ulicy powstał zator. Straż fabryczna blokowała dojście do bramy, choć ta pozostawała zamknięta. Woody zauważył w rękach ochroniarzy policyjne pałki.
– Nie podchodzić do bramy! – krzyczał jeden. – To własność prywatna!
Woody uniósł aparat do oka i pstryknął zdjęcie.
Tył pochodu napierał na jego czoło. Chłopak wziął Joanne pod rękę, żeby wyprowadzić ją z tłumu, był jednak straszny ścisk i nikt nie chciał usunąć się z drogi. Woody zauważył, że mimo woli przybliża się do bramy i strażników z pałkami.
– Sytuacja nie jest dobra – powiedział do Joanne.
Ona jednak zarumieniła się z podniecenia.
– Te łotry nas nie powstrzymają! – krzyknęła.
– Słusznie! – zawtórował jakiś mężczyzna. – Nie damy się!
Demonstrantów dzieliło od bramy dziesięć metrów albo więcej, lecz strażnicy niepotrzebnie zaczęli ich odpychać. Woody zrobił drugie zdjęcie.
Brian Hall, który wykrzykiwał przez tubę zdania o łotrach na usługach właściciela i oskarżycielskim gestem wskazywał policjantów, nagle zmienił ton i zaczął nawoływać do spokoju.
– Odsuńcie się od bramy, bracia. Wycofajcie się, nie chcemy zadymy.
Strażnik pchnął jakąś kobietę tak mocno, że się zatoczyła. Nie upadła, ale krzyknęła. Towarzyszący jej mężczyzna zwrócił się do ochroniarza:
– Wyluzuj trochę, kolego.
– Szukasz zaczepki? – rzucił tamten wyzywająco.
– Popchnąłeś mnie! – wrzasnęła kobieta.
– Cofnąć się! – krzyknął strażnik, unosząc pałkę. – Do tyłu!
Woody pstryknął zdjęcie w chwili, gdy padł cios.
– Ten sukinsyn uderzył kobietę! – oburzyła się Joanne i zrobiła krok w stronę napastnika.
Jednak większość demonstrantów zaczęła się cofać. Gdy odwrócili się od bramy, ochroniarze ruszyli za nimi, popychając, kopiąc ich i okładając pałkami.
– Nie uciekajmy się do przemocy! – wołał Brian Hall. – Strażnicy, wycofajcie się! Nie używajcie pałek!
Któryś z ochroniarzy wytrącił mu tubę z ręki.
Część młodych demonstrantów zaczęła się odgryzać. W tłum wkroczyło kilku prawdziwych policjantów. Nie robili nic, by powstrzymać fabrycznych ochroniarzy. Aresztowali każdego, kto stawiał tamtym opór.
Strażnik, który wywołał rozróbę, przewrócił się, a dwóch uczestników pochodu zaczęło go kopać.
Woody zrobił zdjęcie.
Joanne wrzeszczała. Rzuciła się na jakiegoś strażnika i podrapała go po twarzy. Mężczyzna wysunął rękę, żeby ją odepchnąć, i być może niechcący trafił ją w nos. Upadła na ziemię, z nosa popłynęła krew. Strażnik uniósł pałkę, lecz Woody złapał Joanne w pasie i szarpnął do tyłu. Pałka śmignęła w powietrzu.
– Musimy się stąd wydostać! – krzyknął chłopak.
Cios w twarz osłabił jej gniew i nie opierała się, gdy odciągał ją od bramy. Aparat fotograficzny kołysał się zawieszony na szyi Woody’ego. Wśród demonstrantów wybuchła panika, ludzie przewracali się, a inni deptali po nich, próbując uciekać.
Woody był roślejszy od większości z nich i zdołał jakoś utrzymać siebie i Joanne na nogach.
Przedarli się przez ciżbę i uniknęli ciosów pałek. W końcu tłum się przerzedził. Joanne uwolniła się z uścisku chłopaka i oboje zaczęli biec.
Odgłosy starć ucichły. Woody i Joanne pokonali kilka zakrętów i po minucie znaleźli się na pustej ulicy wśród fabrycznych zabudowań i zamkniętych w niedzielę magazynów. Zwolnili kroku, łapiąc oddech, Joanne zaczęła się śmiać.
– To było takie podniecające! – wysapała.
Woody nie potrafił dzielić jej radości.
– Nie, to było niebezpieczne i mogło się źle skończyć.
Ocalił dziewczynę i po cichu liczył, że dzięki temu zmieni zdanie i zgodzi się z nim spotykać.
Jednak Joanne wcale nie uważała, że coś mu zawdzięcza.
– Och, daj spokój – rzuciła lekceważąco. – Nikt nie zginął.
– Ci strażnicy rozmyślnie sprowokowali bijatykę!
– Ależ oczywiście, że tak! Peshkov chce pokazać związkowców w jak najgorszym świetle.
– No cóż, my znamy prawdę. – Woody poklepał aparat. – A ja mogę ją pokazać.
Przeszli prawie kilometr, zanim Woody zauważył taksówkę. Zamachał na nią i podał kierowcy adres domu Rouzrokhów.
Kiedy wsiedli do auta, wyjął z kieszeni chusteczkę.
– Nie chcę odstawiać cię rodzicom w takim stanie – powiedział, po czym rozłożył białą bawełnianą chusteczkę i delikatnie otarł krew z górnej wargi Joanne.
To był czuły gest i podniecił Woody’ego, jednak dziewczyna nie pozwoliła mu długo się nim rozkoszować.
– Daj mi ją. – Wzięła od niego chusteczkę i sama się wytarła. – Już dobrze?
– Tutaj zostało odrobinę – skłamał Woody, biorąc chustkę z ręki Joanne. Miała szerokie, pełne usta i śliczne białe zęby. Udawał, że delikatnie wyciera dolną wargę. – Teraz lepiej.
– Dzięki.
Spojrzała na niego dziwnie, trochę z czułością, a trochę z irytacją. Domyśliła się, że kłamał, mówiąc o krwi na jej wardze, i sama nie wiedziała, czy się na niego złościć, czy nie.
Taksówka zatrzymała się przed domem.
– Nie wchodź – powiedziała. – Zamierzam nałgać rodzicom o tym, gdzie byłam, i nie chcę, żebyś się wygadał.
Zdaniem Woody’ego z nich dwojga to