Zima świata. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Юмористическая проза
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-259-3
Скачать книгу
zauważyła cierpko Rosa – tylko o wolność.

      Matka Woody’ego była w młodości anarchistką i w głębi serca wciąż pozostawała zwolenniczką libertarianizmu.

      Niektóre osoby nie przyszły na kolację, tylko później, na tańce. Kiedy Dewarom podawano deser, gości wciąż przybywało. Woody wypatrywał Joanne. W sąsiedniej sali rozległy się pierwsze akordy piosenki Continental, która była przebojem ubiegłego roku.

      Woody nie potrafił określić, co tak bardzo pociągało go w Joanne. Większość ludzi nie powiedziałaby, że jest piękna, choć z pewnością jej uroda przyciągała wzrok. Przypominała aztecką królową, miała wydatne kości policzkowe i wąski nos, tak samo jak jej ojciec Dave. Jej włosy były ciemne i gęste, a skóra miała oliwkowy odcień, który z pewnością zawdzięczała perskim przodkom. W jej zachowaniu była jakaś intensywna zaduma sprawiająca, że Woody pragnął lepiej poznać tę dziewczynę, zrobić coś, by się rozluźniła, i słuchać, jak cichym głosem mówi o błahostkach. Wyczuwał, że kryje się w niej zdolność do wielkiego namiętnego uczucia. I kto tu udaje, że zna się na kobietach? – pomyślał z przekąsem.

      – Czyżbyś kogoś wypatrywał? – zainteresowała się babcia. Nic nie uchodziło jej uwagi.

      – Patrzę, kto przyszedł na potańcówkę – odparł Woody, lecz oblał się rumieńcem.

      Joanne wciąż nie było, gdy jego matka wstała i wszyscy odeszli od stolika. Niepocieszony, powlókł się do sali tanecznej przy dźwiękach Moonglow Benny’ego Goodmana. Nagle zobaczył Joanne. Musiała wejść, kiedy patrzył w drugą stronę. W jego serce wstąpiła otucha.

      Miała na sobie prostą, srebrzystoszarą jedwabną sukienkę z głębokim dekoltem, która podkreślała jej figurę. Wyglądała fantastycznie w spódnicy tenisowej ukazującej długie nogi, ale tego wieczoru była jeszcze bardziej ponętna. Gdy sunęła po parkiecie, swobodnie i z gracją, Woody poczuł suchość w gardle.

      Ruszył w jej stronę, lecz sala balowa zapełniła się i nagle, ku jego irytacji, każdy chciał z nim porozmawiać. Ze zdziwieniem zobaczył, że stary nudziarz Charlie Farquharson kręci się w tańcu z żywiołową Daisy Peshkov. Nie pamiętał, by Charlie tańczył z jakąkolwiek dziewczyną, a już na pewno nie z taką laleczką jak Daisy. Jakim cudem zdołała wyciągnąć go z jego skorupy?

      Kiedy wreszcie Woody’emu udało się dotrzeć do Joanne, dziewczyna stała w końcu sali najbardziej oddalonym od orkiestry. Z żalem stwierdził, że jest pogrążona w rozmowie z paroma chłopcami starszymi od niego o cztery albo pięć lat. Na szczęście był wyższy od większości z nich, toteż różnica nie rzucała się w oczy. Wszyscy trzymali szklanki z colą, lecz Woody wyczuł zapach whisky. Któryś z chłopaków musiał ukryć butelkę w kieszeni.

      Zbliżywszy się, usłyszał słowa Victora Dixona:

      – Nikt nie popiera linczu, ale musicie zrozumieć, jakie problemy mają na Południu.

      Woody wiedział, że senator Wagner wystąpił z propozycją ustawy o karaniu szeryfów pozwalających na stosowanie linczu, jednak prezydent Roosevelt odmówił jej poparcia.

      – Jak możesz tak mówić, Victorze? – Joanne nie kryła oburzenia. – Lincz to morderstwo! Nie musimy rozumieć problemów Południa, musimy powstrzymać mordowanie ludzi!

      Woody ucieszył się, że Joanne podziela jego przekonania polityczne, ale niestety, nie był to odpowiedni moment, by poprosić ją do tańca.

      – Nie rozumiesz, skarbie – odrzekł Victor. – Ci Murzyni z Południa nie są cywilizowanymi ludźmi.

      Może i jestem młody i niedoświadczony, pomyślał Woody, ale wiem, że traktowanie Joanne w tak protekcjonalny sposób to poważny błąd.

      – Niecywilizowani są ci, którzy dopuszczają się linczów! – odparowała.

      Woody uznał, że czas włączyć się do dyskusji.

      – Joanne ma rację – odezwał się, nadając głosowi niższą barwę. – W miasteczku, z którego pochodzą nasi służący, Joe i Betty, dokonano linczu. Ci ludzie opiekują się mną i moim bratem od czasu, kiedy byliśmy dziećmi. Kuzyna Betty rozebrano do naga i przypalano pochodnią w obecności tłumu gapiów. A potem go powieszono. – Victor mierzył Woody’ego wzrokiem, zły, że jakiś szczeniak zwraca na siebie uwagę Joanne. Jednak inni słuchali jego słów z zaciekawieniem i trwogą. – Nie obchodzi mnie, jakie przestępstwo popełnił. Biali, którzy tak się z nim obeszli, są dzikusami.

      – Ale twój ukochany prezydent Roosevelt nie poparł ustawy zakazującej linczów, prawda? – zauważył Victor.

      – To wielkie rozczarowanie – przyznał Woody. – Wiem, dlaczego tak postąpił: z obawy, że kongresmeni z Południa odegrają się, sabotując politykę Nowego Ładu. Mimo wszystko szkoda, że nie posłał ich do wszystkich diabłów.

      – Co ty możesz wiedzieć – prychnął lekceważąco Victor. – Jesteś jeszcze dzieciakiem. – Wyjął z kieszeni marynarki srebrną butelkę i dolał sobie alkoholu do coli.

      – Poglądy polityczne Woody’ego są dojrzalsze od twoich – stwierdziła Joanne.

      Woody się rozpromienił.

      – Polityka to dla nas coś w rodzaju rodzinnego biznesu.

      Rozzłościł się, czując, że ktoś pociąga go za łokieć. Był jednak zbyt dobrze wychowany, by zignorować natręta. Charlie Farquharson aż spocił się po wysiłku, jakim był taniec.

      – Możemy zamienić kilka słów? – zapytał.

      Woody najchętniej by go zbył, ale się powstrzymał. Charlie był porządnym facetem, który nikogo nie skrzywdził. Poza tym należało współczuć komuś, kto ma taką matkę.

      – Co jest, Charlie? – spytał z największą życzliwością, na jaką zdołał się zdobyć.

      – Chodzi o Daisy.

      – Widziałem, że z nią tańczyłeś.

      – Prawda, że wspaniała z niej tancerka?

      Woody tego nie zauważył, ale chciał być miły.

      – Bez dwóch zdań!

      – Jest wspaniała we wszystkim, co robi.

      – Czy ty i Daisy macie się ku sobie? – spytał Woody, tłumiąc niedowierzanie.

      Charlie wyraźnie się zmieszał.

      – Parę razy jeździliśmy na koniach w parku, ale nie tylko.

      – A więc jednak ze sobą chodzicie? – zdziwił się Woody. Stanowili dziwną parę. Charlie był drągalem, a Daisy drobniutka.

      – Ona różni się od innych dziewcząt – tłumaczył Charlie. – Tak łatwo się z nią rozmawia! Uwielbia psy i konie. Ale ludzie uważają, że jej ojciec jest gangsterem.

      – Wydaje mi się, że to prawda, Charlie. Wszyscy kupowali od niego alkohol w czasie prohibicji.

      – Tak twierdzi moja mama.

      – A więc nie przepada za Daisy. – Woody’ego to nie zdziwiło.

      – Ależ nie, lubi ją. To rodzina Daisy budzi jej obiekcje.

      Woody’emu przyszła do głowy zdumiewająca myśl.

      – Zamierzasz ożenić się z Daisy?

      – Na Boga, tak – potwierdził Charlie. – I chyba się zgodzi, jeśli ją poproszę.

      No cóż, pomyślał Woody, Charlie ma pochodzenie, ale jest bez grosza, a Daisy na odwrót, więc może będą się uzupełniali.

      –