Chodzili między stolikami, strącając butelki i szklanki. Niektórzy goście siedzieli nieruchomo i patrzyli, inni wstali. Kilku mężczyzn krzyczało, jakaś kobieta piszczała.
Walter wstał i powiedział mocnym, lecz spokojnym głosem:
– Wszyscy musimy spokojnie wyjść. Nie trzeba wdawać się w szarpaninę. Weźcie okrycia i kapelusze i chodźmy do domu.
Klienci zaczęli opuszczać restaurację; niektórzy próbowali zabierać płaszcze, inni po prostu wybiegali. Walter wraz z Lloydem prowadzili Maud i Ethel do drzwi. Obok wyjścia stała kasa. Lloyd zobaczył bojówkarza w brunatnym mundurze, który otworzył ją i zaczął napychać sobie kieszenie pieniędzmi.
Do tej pory Robert stał nieruchomo, patrząc z bezradną miną, jak klienci znikają za drzwiami, tego jednak było za wiele. Krzyknął i odepchnął bojówkarza od kasy.
Ten uderzył go i Robert upadł na podłogę. Bojówkarz zaczął go kopać, po chwili przyłączył się drugi.
Lloyd skoczył Robertowi na ratunek. Usłyszał, że matka krzyczy „Nie!”, i odepchnął jednego bandytę na bok. Razem z Jörgiem podnieśli Roberta. W mgnieniu oka rzuciło się na nich kilka brunatnych koszul. Lloyd czuł ciosy i kopniaki, dostał w głowę jakimś ciężkim przedmiotem i krzyknął z bólu. Nie, tylko nie to, pomyślał.
Odwrócił się do napastników, zadając ciosy lewą i prawą ręką, starając się trafiać mocno, tak jak go nauczono. Powalił dwóch bandytów, lecz nagle ktoś chwycił go z tyłu i Lloyd się potknął. Znalazł się na podłodze, dwóch bojówkarzy go przytrzymywało, a trzeci kopał.
Przewrócono go na brzuch, odciągnięto ręce do tyłu i poczuł na nadgarstkach zimny metal kajdanek. Pierwszy raz w życiu został skuty. Tego rodzaju lęku jeszcze nie znał. To już nie była zwykła bójka. Pobito go i skopano, lecz czekało go coś jeszcze gorszego.
– Wstawaj – rozkazał ktoś po niemiecku.
Pozbierał się z wysiłkiem, bolała go głowa. Zobaczył, że Robert i Jörg także zostali skuci. Z ust Roberta ciekła krew, Jörg miał zamknięte jedno oko. Pilnowało ich pół tuzina brunatnych koszul, pozostali pili ze szklanek i butelek pozostawionych na stołach albo stali przy wózkach, na których rozwożono desery, i opychali się ciastkami.
Najwidoczniej wszyscy goście wyszli. Lloyd z ulgą pomyślał, że matka zdołała się wydostać.
Drzwi restauracji otworzyły się i wszedł Walter.
– Komisarzu Macke – miał charakterystyczną dla polityka łatwość zapamiętywania nazwisk – co ma znaczyć ta haniebna napaść? – zapytał władczo.
Macke wskazał Roberta i Jörga.
– Ci dwaj to homoseksualiści. A ten wyrostek zaatakował pomocnika policjanta, który dokonywał aresztowania.
Walter wskazał otwartą kasę, z której wystawała szuflada; była pusta, zostało w niej zaledwie kilka monet.
– Czy funkcjonariusze policji kradną?
– Jakiś klient musiał wykorzystać zamęt, który powstał, gdy aresztowani stawiali opór.
Niektórzy bojówkarze zaśmiali się porozumiewawczo.
– Kiedyś był pan funkcjonariuszem wymiaru sprawiedliwości, prawda, Macke? – rzekł Walter. – Pewnie napawało to pana dumą. Kim jest pan teraz?
Macke poczuł się dotknięty.
– Pilnujemy porządku, żeby chronić ojczyznę.
– Dokąd zamierza pan zabrać aresztowanych? – dociekał Walter. – Będzie to działający zgodnie z prawem areszt czy jakaś na wpół tajna suterena?
– Trafią do koszar przy Friedrichstrasse – odparł gniewnie policjant.
Lloyd dostrzegł odrobinę satysfakcji na twarzy Waltera i uświadomił sobie, że ten dokonał sprytnej manipulacji. Zręcznie zagrał na resztce zawodowej dumy Mackego, by skłonić go do ujawnienia zamiarów. W ten sposób wybadał, dokąd zabiorą Lloyda oraz pozostałych.
Ale co się stanie w koszarach?
Lloyd nigdy nie był aresztowany, jednak mieszkając na londyńskim East Endzie, znał wiele osób mających zatargi z policją. Grał na ulicy w piłkę z chłopcami, których ojcowie często lądowali w areszcie. Wiedział, jaką opinię ma komenda policji w Aldgate przy Leman Street. Niewielu wyszło stamtąd bez obrażeń, mówiono, że wszystkie ściany są zachlapane krwią. Czy w koszarach przy Friedrichstrasse może być lepiej?
– Ten incydent ma charakter międzynarodowy, komisarzu – oznajmił Walter. Zwracał się do policjanta, wymieniając jego stopień, zapewne licząc na to, że ten będzie postępował tak, jak przystało na policjanta, a nie bandytę. – Aresztował pan trzech obywateli obcych państw, dwóch Austriaków oraz Anglika. – Uniósł rękę, jakby spodziewał się protestu komisarza. – Teraz za późno, by się wycofać. Obie ambasady właśnie są informowane i nie wątpię, że w ciągu godziny ich przedstawiciele zapukają do drzwi Ministerstwa Spraw Zagranicznych przy Wilhelmstrasse.
Lloyd nie wiedział, czy to prawda.
Macke uśmiechnął się nieprzyjemnie.
– Ministerstwo nie będzie się kwapiło, żeby bronić dwóch pedałów i młodego chuligana.
– Nasz minister spraw zagranicznych, von Neurath, nie należy do waszej partii – zauważył Walter. – Możliwe, że na pierwszym miejscu postawi interes ojczyzny.
– Przekona się pan, że zrobi, co mu się każe. Przeszkadza mi pan w wykonywaniu obowiązków.
– Ostrzegam pana! – powiedział odważnie Walter. – Proszę trzymać się przepisów, bo w przeciwnym razie będzie pan miał kłopoty.
– Niech mi pan zejdzie z oczu – warknął Macke.
Walter wyszedł z restauracji.
Trzech aresztowanych wyprowadzono na dwór i wepchnięto do ciężarówki. Kazano im położyć się na podłodze; brunatne koszule usiadły na ławkach, aby ich pilnować. Samochód ruszył. Lloyd przekonał się, że kajdanki sprawiają ból. Miał wrażenie, że za chwilę jego ramię zostanie zwichnięte.
Na szczęście jechali krótko. Wypchnięto ich z ciężarówki i wprowadzono do jakiegoś budynku. Było ciemno, Lloyd niewiele widział. Zapisano jego nazwisko w rejestrze i odebrano mu paszport. Robert stracił złotą szpilkę do krawata oraz dewizkę od zegarka. W końcu aresztantom zdjęto kajdanki i wepchnięto ich do słabo oświetlonego pomieszczenia z kratami w oknach. Przebywało tam już około czterdziestu innych więźniów.
Lloyd był cały obolały, wydawało mu się, że ma pęknięte żebro. Miał posiniaczoną twarz i dokuczał mu straszliwy ból głowy. Marzył o aspirynie, filiżance herbaty i poduszce. Podejrzewał, że upłyną godziny, zanim dostanie którąś z tych rzeczy.
Usiedli na posadzce w pobliżu drzwi. Lloyd trzymał się za głowę, a Robert i Jörg próbowali przewidzieć, kiedy nadejdzie pomoc. Walter z pewnością zadzwoni do adwokata, jednak dekret Reichstagu „O ochronie narodu i państwa” zawieszał normalne zasady postępowania, nie zabezpieczając aresztowanym należytych praw. Walter zapewne poinformuje również ambasady, a nacisk polityczny był teraz ich największą nadzieją. Lloyd przypuszczał, że matka zadzwoni do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Londynie. Jeśli jej się uda, brytyjskie władze na pewno wypowiedzą się na temat aresztowania młodego Brytyjczyka w wieku szkolnym. Wszystko to potrwa co najmniej godzinę, może nawet dwie lub trzy.
Minęły cztery godziny, potem pięć. Drzwi wciąż