Zima świata. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Юмористическая проза
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-259-3
Скачать книгу

      – No dobrze, spróbuj. Jeśli się zgodzi, zaproponuj spotkanie o trzynastej w Herrenklubie.

      – Doskonale.

      Lloyd czym prędzej odnalazł salę, w której zniknął Heinrich, i wszedł do środka. Odbywało się tam zebranie podobne do tego, w którym przed chwilą brał udział. Poszukał wzrokiem ubranego na czarno młodzieńca i skinął na niego nagląco.

      – Podobno twoja partia zamierza poprzeć ustawę o specjalnych pełnomocnictwach! – rzekł, gdy znaleźli się na zewnątrz.

      – To nie jest pewne – odparł Heinrich. – Zdania deputowanych są podzielone.

      – Kto jest przeciwko nazistom?

      – Brüning i paru innych. – Brüning był wcześniej kanclerzem i odgrywał w partii ważną rolę.

      Lloydowi zaświtała nadzieja.

      – Jakich innych?

      – Zawołałeś mnie, żeby wyciągnąć te informacje?

      – Nie, przepraszam. Walter von Ulrich chce się spotkać na obiedzie z twoim ojcem.

      Heinrich spojrzał na niego z powątpiewaniem.

      – Oni się nie lubią, wiesz o tym, prawda?

      – Zdążyłem się tego domyślić, ale dzisiaj zapomnę o różnicach!

      Heinrich wyglądał na przekonanego.

      – Zapytam go, poczekaj. – Wszedł do sali.

      Lloyd zastanawiał się, czy ten plan ma jakiekolwiek szanse powodzenia. Wielka szkoda, że Walter i Gottfried nie są serdecznymi przyjaciółmi. Nie mógł jednak uwierzyć, że partia katolicka zagłosuje razem z nazistami.

      Najbardziej niepokoiła go myśl, że jeśli coś takiego zdarza się w Niemczech, do tego samego może dojść w Wielkiej Brytanii. Ta perspektywa go przerażała. Miał przed sobą całe życie i nie chciał przeżyć go w kraju dławionym przez dyktaturę. Pragnął działać w polityce, tak jak jego rodzice, i dążyć do tego, by kraj stawał się bardziej przyjazny na przykład dla górników w Aberowen. A do tego potrzebne są wiece polityczne, na których ludziom wolno mówić głośno, co myślą, gazety, którym wolno krytykować władze, oraz puby, gdzie można się spierać, nie oglądając się z obawą przez ramię.

      Faszyzm stanowił zagrożenie dla tych wszystkich swobód, ale być może poniesie klęskę. Może Walter zdoła wyperswadować Gottfriedowi poparcie dla nazistów i partia Centrum zagłosuje przeciwko nim.

      Heinrich wyszedł na korytarz.

      – Zgodził się.

      – Wspaniale! Herr von Ulrich proponuje Herrenklub o trzynastej.

      – Naprawdę? A jest członkiem klubu?

      – Chyba tak… Dlaczego pytasz?

      – To bardzo konserwatywny klub. Ale skoro Walter ma „von” w nazwisku, to przypuszczam, że jest szlachetnie urodzony. Nawet jeśli należy do socjalistów.

      – Powinienem zarezerwować stolik. Wiesz, gdzie jest ten klub?

      – Tuż za rogiem. – Heinrich wskazał Lloydowi drogę.

      – Dla ciebie też zarezerwować miejsce?

      – Dlaczego nie? – odparł chłopak z uśmiechem. – Jeśli będą chcieli zostać sami, po prostu nas wyproszą.

      Wrócił do sali.

      Lloyd wyszedł z budynku i przemierzył plac, mijając spalony gmach Reichstagu. Po chwili dotarł do Herrenklubu.

      W Londynie istniały kluby dla dżentelmenów, lecz Lloyd nigdy w takim nie był. Odniósł wrażenie, że znalazł się w czymś pośrednim między restauracją a zakładem pogrzebowym. Między stolikami dreptali kelnerzy we frakach, bezszelestnie układając sztućce zawinięte w białe serwetki. Kierownik sali przyjął rezerwację i zanotował nazwisko von Ulrich z takim nabożeństwem, jakby dokonywał wpisu w Księdze umarłych.

      Lloyd wrócił do opery. Robiło się tam coraz gwarniej, napięcie rosło. Ktoś podekscytowanym głosem oznajmił, że po południu Hitler osobiście otworzy posiedzenie izby i przedłoży ustawę do głosowania.

      *

      Kilka minut przed trzynastą Lloyd i Walter szli przez plac.

      – Heinrich von Kessel zdziwił się na wieść, że jest pan członkiem Herrenklubu – powiedział Lloyd.

      Walter skinął głową.

      – Należę do grona jego założycieli, to było dziesięć lat temu albo więcej. Wtedy nazywaliśmy go Juniklub. Zbieraliśmy się, żeby prowadzić kampanię przeciwko traktatowi wersalskiemu. Klub stał się bastionem prawicy, prawdopodobnie jestem w nim jedynym socjaldemokratą. Pozostaję jego członkiem, bo to odpowiednie miejsce na spotkanie z wrogiem.

      Kiedy znaleźli się w środku, Walter wskazał eleganckiego mężczyznę siedzącego przy barze.

      – To jest Ludwig Franck, ojciec młodego Wernera, który walczył u naszego boku w Teatrze Ludowym – poinformował Walter. – Z pewnością nie należy do klubu, bo nawet nie urodził się w Niemczech, ale zdaje się, że je obiad z teściem, hrabią von der Helbardem, który siedzi obok niego. Chodźmy.

      Podeszli do baru i Walter dokonał prezentacji.

      – Ty i mój syn przed paroma tygodniami wpadliście w niezłą zawieruchę – rzekł Franck do Lloyda.

      Ten dotknął palcami skóry z tyłu głowy. Opuchlizna znikła, lecz wciąż bolało.

      – Musieliśmy stanąć w obronie dam, proszę pana.

      – W bójce na pięści nie ma nic złego – stwierdził Franck. – Młodym chłopcom to nawet dobrze robi.

      – Dajże spokój, Ludi – skarcił go zniecierpliwiony Walter. – Zrywanie wieców wyborczych to niegodziwość, ale wasz wódz chce doszczętnie rozwalić nasz ustrój demokratyczny!

      – Może demokracja nie jest dla nas najodpowiedniejszą formą rządów – zauważył Franck. – Nie jesteśmy jak Francuzi czy Amerykanie, dzięki Bogu!

      – Nie obchodzi cię, że stracisz wolność? Naprawdę?!

      Nagle Franck spoważniał.

      – A więc dobrze, Walterze – zaczął chłodno. – Skoro nalegasz, przestanę żartować. Moja matka i ja przybyliśmy tutaj z Rosji ponad dziesięć lat temu. Ojciec nie mógł z nami przyjechać. Znaleziono u niego literaturę wywrotową, konkretnie była to książka Robinson Crusoe. To podobno jakaś powieść sławiąca burżuazyjny indywidualizm, cokolwiek, u diabła, to znaczy. Zesłano go do obozu gdzieś w Arktyce. Być może… – Głos Francka na chwilę się załamał. Przełknął ślinę i po cichu dokończył zdanie: – Może wciąż tam przebywa.

      Na chwilę zapadła cisza. Lloyd był wstrząśnięty tym, co usłyszał. Ogólnie rzecz biorąc, wiedział, że rosyjskie władze komunistyczne są zdolne do okrucieństwa, lecz czym innym było usłyszeć relację człowieka, który najwyraźniej wciąż nosił żałobę.

      – Ludi, my wszyscy nienawidzimy bolszewików, ale naziści mogą się okazać jeszcze gorsi! – rzekł Walter.

      – Chętnie zaryzykuję, żeby się o tym przekonać – odparował Franck.

      – Chodźmy na obiad – powiedział hrabia von der Helbard. – Jestem umówiony na spotkanie po południu. Proszę wybaczyć.

      – Zawsze ta sama śpiewka! – złościł się Walter. – Bolszewicy! Jakby stanowili jedyną alternatywę dla nazistów! Płakać się chce.

      Do