Lloyd zauważył, że Hitler robi notatki.
Na koniec Wels śmiało zadeklarował przywiązanie do humanizmu, sprawiedliwości, wolności i socjalizmu.
– Żadna ustawa o specjalnych pełnomocnictwach nie da wam mocy unicestwienia idei, które są wieczne i niezniszczalne – mówił. Wydawało się, że śmiechy i drwiny nazistów tylko dodają mu odwagi.
Brawa i okrzyki poparcia socjaldemokratów utonęły w zgiełku.
– Cześć prześladowanym i uciśnionym! – krzyknął. – Cześć i chwała naszym przyjaciołom w Rzeszy. Ich niezłomność i wierność zasługują na najwyższy podziw.
Lloyd ledwo rozróżniał słowa wśród buczenia i pohukiwania nazistów.
– Odwaga ich przekonań i niezachwiany optymizm są gwarancją jaśniejszej przyszłości!
Gdy mówca siadał, na sali panował tumult.
Czy jego wystąpienie coś zmieni? Lloyd nie potrafił tego przewidzieć.
Po Welsie głos znów zabrał Hitler. Tym razem ton przemówienia był inny. Lloyd uświadomił sobie, że poprzednio kanclerz Rzeszy tylko się rozgrzewał. Teraz mówił głośniej, nie hamował porywów gniewu i pogardy. Prawą ręką wykonywał agresywne gesty: wskazywał, uderzał, zaciskał dłoń w pięść, kładł rękę na sercu i machał nią, jakby zmiatał przeciwników. Każdą przepełnioną pasją frazę jego zwolennicy kwitowali aplauzem. Każde zdanie wyrażało tę samą dziką, niepohamowaną, morderczą wściekłość.
Hitler był również pewny siebie. Oznajmił, że wcale nie musi proponować ustawy o specjalnych pełnomocnictwach.
– W tej godzinie zwracamy się do niemieckiego Reichstagu, by przekazał nam coś, co i tak byśmy zdobyli! – szydził.
Na twarzy Heinricha malował się niepokój i po chwili młody asystent opuścił lożę. Minutę później Lloyd zobaczył, jak szepcze coś ojcu do ucha.
Wróciwszy na swoje miejsce, wyglądał, jakby trafił go piorun.
– Uzyskaliście pisemne gwarancje? – spytał Lloyd.
Młody Heinrich nie potrafił spojrzeć mu w oczy.
– Dokument właśnie teraz jest przepisywany na maszynie – odparł.
Hitler zakończył mowę potępieniem socjaldemokratów. Nie potrzebował ich głosów.
– Niemcy będą wolne! – ryknął. – Ale nie dzięki wam!
Szefowie pozostałych ugrupowań mówili krótko. Wszyscy wydawali się przybici. Prałat Kaas oświadczył, że partia Centrum poprze ustawę, reszta postąpiła podobnie. Za ustawą opowiadali się wszyscy oprócz socjaldemokratów.
Ogłoszono wynik głosowania i naziści przyjęli go okrzykami radości.
Lloyda ogarnęło przygnębienie. Na własne oczy zobaczył demonstrację brutalnej siły i był to zatrważający obraz.
Opuścił lożę, nie żegnając się z Heinrichem.
Walter stał w wejściu do holu i płakał. Ocierał twarz dużą białą chustką, lecz łzy wciąż płynęły. Tak szlochających mężczyzn Lloyd widywał jedynie na pogrzebach.
Nie wiedział, co powiedzieć, co zrobić.
– Moje życie poszło na marne – oświadczył Walter. – To koniec nadziei. Niemiecka demokracja umarła.
VII
Sobotę pierwszego kwietnia ogłoszono dniem bojkotu Żydów. Lloyd i Ethel spacerowali ulicami Berlina, rozglądając się z niedowierzaniem, Ethel robiła notatki. Na witrynach sklepów, których właścicielami byli Żydzi, wymalowano gwiazdy Dawida. Członkowie brunatnych koszul stali w progach żydowskich domów towarowych, zastraszając klientów, którzy zamierzali do nich wejść. Ustawiono pikiety przed gabinetami żydowskich adwokatów i lekarzy. Paru bojówkarzy zatrzymywało pacjentów, którzy chcieli się dostać do lekarza rodzinnego von Ulrichów, doktora Rothmanna. Rosły i krzepki ładowacz węgla, który zwichnął sobie kostkę, posłał ich do diabła, poszli więc szukać łatwiejszej ofiary.
– Jak ludzie mogą być dla siebie tacy podli? – spytała Ethel.
Lloyd pomyślał o ojczymie, którego bardzo kochał. Bernie Leckwith był Żydem. Jeśli faszyzm dotrze do Wielkiej Brytanii, Bernie stanie się obiektem nienawiści. Sama myśl o tym przyprawiła Lloyda o dreszcze.
Tego wieczoru w Bistro Robert odbyło się coś w rodzaju stypy. Prawdopodobnie nikt jej nie zorganizował, lecz w lokalu roiło się od członków partii socjaldemokratycznej. Byli koledzy po fachu Maud oraz przyjaciele Roberta z teatru. Ci, którzy byli nastawieni optymistycznie, twierdzili, że wolność tylko ucięła sobie drzemkę w dobie kryzysu gospodarczego i pewnego dnia się obudzi. Inni pogrążyli się w żałobie.
Lloyd pił niewiele, bo nie lubił skutków nadużywania alkoholu. Alkohol zaciemniał myśli. Zadawał sobie pytanie, co niemiecka lewica mogła zrobić, by zapobiec katastrofie. Nie znalazł odpowiedzi.
Maud opowiedziała o dziecku Ady.
– Przyniosła synka ze szpitala i wydaje się, że jest zdrowy. Jednak ma uszkodzony mózg i nigdy nie będzie normalny. Kiedy podrośnie, będzie musiał trafić do specjalnego domu opieki, biedactwo.
Lloyd słyszał o tym, że poród przyjęła jedenastoletnia Carla. Dziewczynka pokazała, że ma mocne nerwy.
O wpół do dziesiątej zjawił się komisarz Thomas Macke; miał na sobie brunatny mundur.
Podczas jego poprzedniej wizyty Robert kpił sobie z niego, lecz Lloyd wyczuł zagrożenie. Komisarz wyglądał idiotycznie z małym wąsikiem na nalanej gębie, ale błysk okrucieństwa w jego oczach wzbudził niepokój Lloyda.
Robert nie zgodził się sprzedać restauracji. Co teraz zrobi Macke?
Policjant stanął pośrodku sali jadalnej i krzyknął:
– W tym lokalu szerzy się degenerację obyczajową!
Goście ucichli, nie wiedząc, o co mu chodzi.
Macke uniósł palec w geście, który oznaczał „Radzę słuchać!”. Lloyd zauważył, że w jego ruchach jest coś nieprzyjemnie znajomego, i uświadomił sobie, że Macke naśladuje Hitlera.
– Homoseksualizm jest niezgodny z męskim charakterem narodu niemieckiego! – oznajmił komisarz.
Lloyd ściągnął brwi. Czyżby chciał przez to powiedzieć, że Robert jest pedziem?
Z kuchni wyszedł Jörg w wysokiej czapce kucharskiej. Stanął obok drzwi i wpatrywał się w Mackego.
Lloyda uderzyła nagła myśl, że Robert naprawdę jest homoseksualistą.
Przecież mieszka z Jörgiem od zakończenia wojny.
Rozejrzawszy się, Lloyd zauważył, że wszyscy mężczyźni siedzą w parach, tylko dwie kobiety z krótkimi włosami są razem…
To go zdumiało. Wiedział o istnieniu homoseksualistów i jako osoba o otwartym umyśle uważał, że nie należy ich prześladować, tylko im pomagać. Myślał jednak o nich jak o dziwakach i zboczeńcach. Robert i Jörg wydawali się normalni, prowadzili interes i żyli spokojnie jak małżeństwo!
Odwrócił się do matki.
– Czy Robert i Jörg naprawdę…
– Tak, kochanie.
– Za młodu Robert stanowił zagrożenie dla męskiej części służby – dodała Maud.
Kobiety