Do zadań reportera należało odłożenie na bok pytania o winę i poprzestanie na opisaniu faktów. Im drażliwszy temat, tym trudniejsze to było zadanie. Położenie imigrantów to klasyczny przykład sytuacji, w której wina za dotykającą wielu ludzi nędzę i cierpienia jest niemal zawsze rozproszona i systemowa, więc bardzo trudno obarczyć nią jakiegoś jednego polityka czy partię.
Zagrywka Trumpa z „zerową tolerancją” wyróżnia się na tym tle, bo wydaje się, że po części nowe procedury wdrożono z zamiarem podkręcenia niehumanitarnych aspektów działania biurokracji agencji siłowych, żeby w świat poszedł odpowiedni komunikat. Co więcej, dokonał tego prezydent, który dla podgrzewania resentymentów antyimigranckich w celach politycznych rzucał tekstami w stylu: „Ściągają tu gwałcicieli”.
Pozostaje jednak prawdą, że dzieci imigrantów już na długo przed Trumpem rutynowo zabierano od rodziców. Ponadto cały system prawa i porządku jest, i od dawna był, drakoński i nieludzki w takim stopniu, że wstrząsnąłby on większością legalnych mieszkańców USA.
Dodajmy też, że nie jest to problem zaistniały wyłącznie z winy służb granicznych Stanów Zjednoczonych. Teraz te liczby zmalały, ale były lata, kiedy południową granicę próbowało forsować nawet niemal siedemdziesiąt tysięcy samotnych dzieci. Czy jest jakiś dobry sposób na uporanie się z takim zjawiskiem? Administracje i jednej, i drugiej partii w mniejszym lub większym stopniu zawodziły przy tym zadaniu i prawie nigdy nie wyglądało to ładnie.
Najlepsze materiały informacyjne omawiają temat w taki sposób, żeby widownia o nim pomyślała, szczególnie zachęcają widzów do zastanowienia się nad tym, czy oni sami czasem nie przyczyniają się do danego problemu. Chciałoby się, żeby ludziom przeszło przez głowy: „To ja na to głosowałem?”. Większość kwestii ma podłoże systemowe, wspólne dla obu partii, zrodzone z biurokracji, a my sami w większości, jako ci głosujący czy też ci, którzy nie oddali głosu, płacący podatki czy nie, również ułamkowo odpowiadamy za każdą katastrofę.
Odciągamy was jednak od tego myślowego zaułka, zamiast tego karmiąc was opowieściami o tym, jak to ktoś inny zrobił to, co złe, bo…
Jeśli jakiś problem społeczny jest w równym czy niemal równym stopniu winą obu partii, z reguły się nim nie zajmujemy. Może ujmę to lepiej: jeden czy dwóch reporterów pochyli się nad takim tematem, ale sprawa nie pójdzie dalej. Nie zawładnie cyklem newsów, nie zaistnieje.
Monstrualny budżet wojska? Masowe śledzenie ludzi? Wsparcie USA dla dyktatur takich jak rządy kanibalistycznej rodziny Mbasogo w Gwinei Równikowej, Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Arabia Saudyjska? Nasza odpowiedzialność za popełniane cudzymi rękami masakry, na przykład w Jemenie czy Palestynie? Program skrytobójczych ataków dronami? „Transfery”? Tortury? Wojna z narkotykami? Brak dostępu do leków generycznych czy importowanych?
No gdzie. Takimi rzeczami się nie zajmujemy i cześć. A już na pewno nie w stopniu proporcjonalnym do ich wpływu na społeczeństwo. Trudno byłoby je sprzedać. A w materiale najważniejsze jest to, jak dobrze chwyci na rynku.
Nomi Prins pracowała niegdyś w banku Goldman Sachs. Odeszła z tej branży przed krachem roku 2008 i w kolejnych latach stała się dla wszystkich Amerykanów bezcennym źródłem wiedzy, ponieważ objaśniała im, co właściwie robią banki i dlaczego, z perspektywy insiderki.
W ostatnich latach coraz bardziej niepokoiła ją polityka banków centralnych na całym świecie. W Europie i Stanach Zjednoczonych Prins przyglądała się programom takim jak luzowanie ilościowe, przeciążającym zdolność państw do wytwarzania pieniądza i pompującym olbrzymie urojone sumy w branżę finansową. Nazwała to „potężnymi, bezprecedensowymi, skoordynowanymi działaniami na rzecz zapewnienia płynności systemom bankowym na wielką skalę”.
Takie decyzje polityczne są niczym permanentny socjal dla sektora finansowego i na całym świecie pociągnęły za sobą dramatyczne konsekwencje. Zaostrzyły i tak już poważny problem nierówności finansowych, wykształciły też w bankowości nałóg przyjmowania subsydiów, których nie jest w stanie udźwignąć budżet.
Jest tylko jeden problem, przynajmniej z punktu widzenia redakcji. Tego nie da się sprzedać jako sprawy, za którą winę ponosi tylko jedna partia.
– To właśnie robota duopolu sprawiła, że mamy aż tak zjebaną sytuację – śmieje się Prins.
Postępowanie banków centralnych wspierały wszystkie, jak się nam wpaja, opcje dopuszczalnej w USA myśli politycznej, to jest od republikanów z czasów Busha, którzy klepnęli pierwotne wypłaty ratunkowe dla banków, po demokratów Obamy, którzy poszli tym samym szlakiem.
Najnowsza książka Prins na ten temat, Collusion [Zmowa], opisuje klasyczny problem systemowy – i to taki, który powinien żywo zainteresować „obie” strony. Dla liberałów to opowieść o wynaturzonych subsydiach dla najbogatszych, dla konserwatystów zaś – przejmująca historia o wypaczeniach kapitalizmu.
Jednak aranżerzy programów telewizyjnych łamali sobie głowy, jak ustawić marketing Prins. Opowiedziała mi ona o pewnym gospodarzu programu, który z niepokojem w głosie wypytywał ją w przerwie.
– W kółko powtarzał: „Nie umiem stwierdzić, czy jest pani postępowa, czy konserwatywna”. A ja myślałam sobie, że to chyba dobrze, co nie?
Za czasów Trumpa Prins ma jeszcze bardziej pod górkę. Nie dość, że napisała książkę pod tytułem Collusion, w której nie chodzi o zmowę Trumpa z Rosjanami, to jeszcze temat jej pracy nie jest bezpośrednio powiązany z prezydentem. Choć książka Prins otwarcie mówi o tym, jak problemy wywołane przez banki centralne przyczyniły się do politycznego zamętu, którego owocami są i brexit, i Trump, to nie jest to temat chwytliwy w lewicowych mediach.
Prins szacuje, że częściej pojawia się teraz w telewizji Fox, w której krytyka Banku Federalnego pojawia się obecnie w kontekście tezy o „spisku elit”, tak efektywnie wykorzystanej przez Trumpa w 2016 roku. Mniej interesowały się nią tradycyjne media o skłonnościach liberalnych, za wyjątkiem MSNBC, w której pewną wiedzę specjalistyczną i pojęcie o tych zagadnieniach ma Ali Velshi.
Gdy Velshi przeprowadzał wywiad z Prins, dla pewności wspomniał widzom, że jej krytyka to nie to samo co teorie spiskowe o „tajnych stowarzyszeniach”, często odpalane wobec Banku Federalnego przez prawaków. Zapytał ją, czemu te kwestie w ogóle powinny obchodzić widzów. Prins w odpowiedzi opisała, jak banki zgarniają hojne dary Banku Federalnego i korzystając z nich, skupują własne akcje oraz pompują bańki na wszelakie dobra, stwarzając ryzyko i pogłębiając nierówności.
Wszystko to ważne, ale… tak naprawdę bez partyjnego punktu zaczepienia. Może dałoby się co najwyżej wskazać, że Trump przypisuje sobie zasługi za świetne indeksy giełdowe, choć w znacznej części było to skutkiem kokainy rządowych dofinansowań w bankierskich nosach. Szerszy problem trwa jednak nieustannie już od ponad dziesięciu lat.
Tym niemniej (i mam pewność, że to nie robota Velshiego) podczas emisji wywiadu z Prins na pasku pojawiały się hasła niemal zawsze nawiązujące do Trumpa: Trump chce przebudować Bank Federalny zgodnie ze swoją polityką, Trump zapewne odciśnie na Banku Federalnym trwały ślad, Autorka: posunięcia Trumpa wobec Banku Federalnego mogą zrujnować cały świat.
– Jeśli coś nie jest ani za, ani przeciwko Trumpowi, nie pójdzie na antenę – mówi Prins. – W sumie musisz stanąć po którejś stronie, czy tego chcesz, czy nie.
Tak to właśnie jest, kiedy wiadomości zamieniają się w galę wrestlingu, któremu to procesowi, swoją drogą, przysłużył się właśnie Trump, bo od samego