Po latach „New Yorker” dał materiałowi o dziejach tego śledztwa tytuł Skandal z włamaniem do sieci telefonicznej Chiquity, choć przecież powinno być, bo ja wiem, Skandal. Chiquita funduje kałachy dla szwadronów śmierci.
Akre i Wilson usłyszeli bez ogródek od swoich nowych bossów z Foxa: „Wyłożyliśmy na tę stację trzy miliardy, to my decydujemy, co idzie w wiadomościach” – a potem ich wylano. Wytoczyli procesy o cofnięcie nieuzasadnionych zwolnień – w końcu wykonywali tylko swoją pracę – oraz o ochronę należną osobom ujawniającym przestępstwa, ale przegrali je. Co więcej, stacja pozwała ich za wyrządzone szkody.
„Ostatecznie musieliśmy im jeszcze zapłacić za to, że utłukli nam materiał” – wspomina Akre, wciąż kipiąc gniewem.
W latach następujących po wydaniu Manufacturing Consent wielkie konglomeraty korporacyjne wykupiły większość dużych organizacji medialnych. Nagle powszechnie pojawili się dyrektorzy stacji i redaktorzy prowadzący bez doświadczenia dziennikarskiego. Teraz, kiedy chciało się zyskać poparcie szefa dla ważnego materiału, często przychodziło rozmawiać z typem, który patrzył na człowieka tak, jak prezes firmy samochodowej mógłby patrzeć na inżyniera z działu projektowego nalegającego na produkcję modelu z nowym bajerkiem – wybuchającymi oponami. W sensie: ale po cholerę sami mamy się starać, żeby nas pozwali?
Największe firmy medialne nauczyły się, że robienie dużych demaskatorskich materiałów o wielkich korporacjach z agresywnymi działami prawnymi nie przynosi zysków. Mało, że będą pozwy, to na bank dojdzie też do cofnięcia reklam (co odegrało znaczną rolę w sprawie śledztwa dotyczącego Monsanto – Fox miał dwadzieścia dwie stacje, każdej przydałaby się kasa z reklam słodzika NutraSweet). Więc po co się narażać?
Także odbiorcy wiadomości byli już wytresowani i nie cenili pracy tego typu tak jak niegdyś. Całkiem łatwo było sprzedać im coś innego – lepsze graficznie prognozy pogody, newsy o celebrytkach, świeższe informacje i tym podobne. Gazety i stacje mające własnych korespondentów za granicą czy w Waszyngtonie coraz częściej zamykały te biura terenowe, poprzestając na depeszach agencyjnych. Nikt się tym specjalnie nie przejął.
Reporterzy pracujący dla dużych komercyjnych mediów informacyjnych zrozumieli komunikat: długie prace śledcze dotyczące wielkiego biznesu nie są oficjalnie zakazane, ale nie spodziewajcie się, że szef będzie wam klaskał.
– Nie wiem, czy to tylko mój przypadek, czy zdrowy rozsądek, ale pewne rzeczy po prostu się rozumie – mówi Akre. – Że na przykład jeśli chcesz pracować w telewizji na Florydzie, to nie będziesz węszyć wokół Disneya.
W zamian „raporty konsumenckie” coraz częściej dotyczyły łatwych celów.
– Więc zamiast tego dostaniesz demaskatorski reportaż o jakiejś wietnamskiej restauracyjce. No bo oni oczywiście nie będą ciągać cię po sądach – wyjaśnia Akre. Obniża głos, naśladując lektora z offu w raporcie konsumenckim: – Wiesz, jak to wygląda: „Zabierzemy was… za drzwi restauracji…”.
Akre, która od szefa usłyszała pytanie, czy aby na pewno chce, żeby sprawa Monsanto była „jej Waterloo”, już nigdy później nie pracowała w telewizji.
Te historie są ważne, bo kiedy firmy medialne nie zajmują się właściwymi tematami, same zaczynają sobie wybierać tematy niewłaściwe. Można by to nazwać „zasadą celów godnych i niegodnych”.
Cele godne to drobni kanciarze, właściciele zaszczurzonych restauracji, aktorzy, sportowcy, gwiazdy reality shows i inni pomniejsi psotnicy. W latach dziewięćdziesiątych do tej listy godnych tematów dodaliśmy jeszcze jeden, binarny: wybraną spośród dwóch uznanych partii politycznych.
Akre była przy narodzinach tej innowacji. Pracowała w początkach sieci Fox, kiedy wygląd był już wypracowany, ale linia polityczna jeszcze nie.
– Długachne kolczyki, watowane ramiona, olbrzymie natapirowane fryzury – śmieje się, opisując wygląd prezenterek z należącej do Fox stacji w Miami, dla której pracowała na początku lat dziewięćdziesiątych. – Miały już szał ciał, ale bez skrzywienia.
Dopiero po sprawie Monsanto Fox znalazł żyłę złota w postaci historii z Monicą Lewinsky i impeachmentem Clintona. Roger Ailes, nowy prezes, który pomógł pogrzebać reportaż o Monsanto, nauczył się zgarniać forsę za przerażanie podstarzałych widowni obrazkami o rządzącym małżeństwie nikczemnych hipisów, Billu i Hillary Clintonach.
Hillary szkalowała domowe wypieki, a swojemu mężowi pozwalała ganiać z opuszczonymi portkami. W znacznej części to dzięki Lewinsky i dochodzeniu Starra – tematach, na których Fox piął się do bogactwa, przedstawiając je w soap-operowej konwencji, w rozpisaniu wyłącznie na czarno-białe charaktery – sieć ta w ciągu niespełna sześciu lat od uruchomienia zajęła pierwsze miejsce na rynku kablówek.
Fox perfekcyjnie uchwycił przepis na nowoczesny news. Koniec z kablówkową szopką, w której konserwatyści wdają się w rytualne przepychanki z liberałami. Czas z całej panoramy wiadomości zrobić stadionową żyletę.
Minęło trochę czasu, nim inne sieci przyswoiły sobie otwarcie polityczne skrzywienie programów informacyjnych w stylu Fox (a i wtedy zrobiły to na swój sposób). Ailes szybko znalazł jednak wielu naśladowców, jeśli idzie o wskazywanie palcem winnych, bo:
Oto jak tworzy się politycznie nacechowane wiadomości. Coś się wydarza. Nieważne co. Donald Trump mianuje Bretta Kavanaugha na jakieś stanowisko. Huragan demoluje Puerto Rico. Załamują się rynki finansowe. Dochodzi do impeachmentu Billa Clintona za kłamstwo pod przysięgą na temat czynności seksualnych. W Syrii ma miejsce potworna katastrofa humanitarna. Cokolwiek by to było, naszym zadaniem jest zrobić z tego treść, szybko stosując następujący algorytm:
ZŁE WYDARZENIE
Czy da się o nie oskarżyć przeciwnika politycznego?
TAK (zajmujemy się tematem)
NIE (nie zajmujemy się tematem – zob. zasada 5)
Ogromna większość „kontrowersyjnych newsów” kręci się wokół prostych historyjek partyjnych, szybko posiekanych na bieżące wrzutki. Głębsze wnikanie w temat grozi wyjściem poza algorytm.
Lubimy łatwe historie. To także dlatego Trump okazał się takim zbawcą dla branży newsowej, choćby Brian Stelter zaklinał się, że wcale tak nie jest. Każda narracja dotycząca Trumpa jest idealna: na tyle prosta, żeby była strawna nawet dla najbardziej niedouczonej widowni (z konieczności, bo i sam Trump musi ją zrozumieć), i od razu zapakowana w prymitywny, zero-jedynkowy format.
„Trump kłamał o trzech tysiącach ofiar huraganu w Puerto Rico” – to temat, który da się puścić w prawie każdej wielkomiejskiej gazecie. Dla czytelników konserwatywnych można sięgnąć po wersję przenicowaną, o tym, jak to media uwzięły się na Donalda: „Nie, to demokraci kłamali o liczbie zabitych!”.
A co z wprowadzonymi za Trumpa procedurami na granicy skutkującymi rozdzielaniem rodzin? Czy nie są nieludzkie? Przecież to dosłownie obozy koncentracyjne!
Obozy koncentracyjne na granicy USA? Tak jest, dowiecie się z części kanałów.
Ale Trump twierdzi, że te procedury przyjął już Obama! A w życiu, odpowiada Politifact, weryfikujący fakty serwis wybierany raczej przez użytkowników liberalnych. No, trochę jednak tak, mówi były szef Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego za Obamy Jeh Johnson, który wystąpił w Fox i „otwarcie przyznał”, że pod rządami Obamy więziono rodziny i rozdzielano rodziców i dzieci – nazwał to „kontrowersyjnym” rozwiązaniem politycznym.
Jednak ktoś, kto nie oglądał Fox, lecz