Ku zgrozie Edgara mężczyzna nie upadł od razu – przez chwilę próbował utrzymać się na nogach. W końcu życie uleciało z niego jak dym znad zdmuchniętej świecy i niezgrabnie zwalił się na podłogę.
Chłopak porzucił topór i przyklęknął obok Sunni. Oczy miała otwarte, jakby czegoś wypatrywała. Wyszeptał jej imię.
– Przemów do mnie – poprosił.
Ujął ją za rękę, lecz ta była bezwładna. Pocałował ją w usta i uświadomił sobie, że dziewczyna nie oddycha. Położył dłoń na jej kształtnej, miękkiej piersi, rozpaczliwie pragnąc poczuć bicie serca, i rozpłakał się, gdy odkrył, że przestało bić. Sunni odeszła; jej serce nigdy już nie zabije.
Przez dłuższą chwilę patrzył na nią z niedowierzaniem. W końcu z niemal nabożną czułością dotknął czubkami palców jej powiek i delikatnie, jakby bał się, że może zrobić jej krzywdę, zamknął oczy ukochanej.
Powoli pochylał się, aż dotknął głową nieruchomej piersi dziewczyny; jego łzy wsiąkały w ręcznie tkaną sukienkę z brązowej wełny.
Po chwili ogarnęła go wściekłość na człowieka, który odebrał życie jego ukochanej. Niewiele myśląc, zerwał się na nogi, chwycił topór i zaczął rąbać nim twarz wikinga, miażdżąc mu czoło, oczy i kości policzkowe.
Napad szału trwał, dopóki Edgar nie zdał sobie sprawy z przerażającej bezcelowości swego czynu. Kiedy przestał, usłyszał na zewnątrz krzyki w języku, który przypominał mu jego własny, a jednak było w nim coś innego. To przypomniało mu, w jak wielkim jest niebezpieczeństwie. Lada chwila on także mógł stracić życie.
Nie dbam o to, czy umrę, pomyślał, lecz tę myśl szybko zastąpiła inna. Kolejny napotkany wiking mógł zabić go równie łatwo, jak on zatłukł tego, który leżał teraz u jego stóp. Pogrążony w smutku, poczuł ukłucie trwogi, gdy uświadomił sobie, że właśnie to może się zdarzyć.
Co począć? – zastanawiał się. Bał się, że ktoś znajdzie go w mleczarni z ciałem wojownika domagającym się pomsty. Ale jeśli wyjdzie, z pewnością złapią go i zabiją. Rozejrzał się dookoła oszalałym wzrokiem, szukając miejsca, w którym mógłby się ukryć. Spojrzał na przewrócony żłób – prymitywną drewnianą konstrukcję. Wydawał się dość duży, by Edgar mógł się pod nim zmieścić.
Położył się na kamiennej podłodze i nakrył się żłobem. Po chwili podniósł go jeszcze, sięgnął po topór i przyciągnął go do siebie.
Przez szczeliny w deskach prześwitywało światło. Edgar leżał bez ruchu i nasłuchiwał. Drewno tłumiło odgłosy, wciąż jednak słyszał dobiegające z zewnątrz wrzaski. Czekał przerażony; w każdej chwili któryś z najeźdźców mógł wejść do mleczarni i zajrzeć pod żłób. Jeśli tak się stanie, spróbuję zabić go toporem, postanowił Edgar. Najgorsze jednak było to, że leżał na podłodze, a to znaczyło, że stojący nad nim wróg będzie miał przewagę.
Usłyszał skomlenie psa i uświadomił sobie, że to Brindle stoi obok jego kryjówki.
– Idź sobie – syknął. Dźwięk jego głosu rozochocił tylko sukę i zaskomlała jeszcze głośniej.
Zaklął, uniósł skraj żłobu, wyciągnął rękę i przyciągnął zwierzę. Brindle położyła się obok niego i natychmiast się uspokoiła.
Czekał, przysłuchując się dobiegającym z zewnątrz potwornym odgłosom rzezi i zniszczenia.
Brindle zaczęła zlizywać z ostrza topora resztki wikińskiego mózgu.
*
Nie wiedział, jak długo siedział w ukryciu. Zrobiło się ciepło i przypuszczał, że słońce stoi już wysoko na niebie. W końcu zgiełk na zewnątrz zaczął cichnąć, Edgar nie miał jednak pewności, czy wikingowie odpłynęli. Za każdym razem, gdy zastanawiał się, czy nie wyjść z kryjówki, dochodził do wniosku, że jeszcze nie czas. Na myśl o Sunni znów się rozpłakał.
Śpiąca obok Brindle od czasu do czasu skomlała i drżała. Edgar zastanawiał się, czy psom zdarzają się złe sny.
On czasami miewał koszmary: był na tonącej łodzi albo potężny dąb spadał wprost na niego, a on nie mógł się ruszyć, albo próbował wydostać się z płonącego lasu. Kiedy się budził, ogarniała go taka ulga, że miał ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Teraz nie przestawał myśleć, że atak wikingów to tylko kolejny zły sen, a gdy się obudzi, odkryje, że Sunni wciąż żyje. Nie obudził się jednak.
W końcu dobiegły go głosy i wychwycił anglosaskie słowa. Mimo to nadal się wahał. Głosy nie wydawały się przerażone, lecz stroskane. Ludzie, których słyszał, byli smutni, lecz nie sprawiali wrażenia, jak gdyby obawiali się o własne życie. To z pewnością był znak, że wikingowie odpłynęli.
Ilu jego przyjaciół zabrali na łodzie, by sprzedać ich jako niewolników? Ile trupów zostawili za sobą? Czy wciąż miał rodzinę?
Brindle wydała gardłowy pomruk i spróbowała się podnieść. Pod żłobem nie było na to dość miejsca, jednak suka wyczuwała, że niebezpieczeństwo minęło i może się już poruszyć.
Edgar uniósł żłób i suka natychmiast wyszła z ukrycia. Potem on wytoczył się spod niego, trzymając w dłoni wikiński topór, i powoli opuścił żłób z powrotem na kamienną podłogę. Wstał. Ręce i nogi miał obolałe od leżenia bez ruchu w ciasnej kryjówce. Zatknął topór za pas.
Uchylił drzwi mleczarni i wyjrzał na zewnątrz.
Combe zniknęło.
Przez chwilę gapił się w osłupieniu. Jak to możliwe, że Combe przestało istnieć? Znał jednak odpowiedź. Niemal wszystkie chaty spłonęły do gołej ziemi. Znad kilku wciąż unosiły się smugi dymu. Tu i ówdzie stały domy z kamienia, lecz Edgar potrzebował chwili, żeby je rozpoznać. Klasztor miał dwa budynki z kamienia – kościół i piętrowy dom z refektarzem na dole i dormitorium na górze. Poza tym w Combe były jeszcze dwa kamienne kościoły. Nieco dłużej zajęło mu rozpoznanie domu złotnika, którego kamienne ściany miały chronić Wyna przed złodziejami.
Krowy Cynerica przeżyły najazd wikingów i zbite w ciasną gromadkę stały pośrodku ogrodzonego pastwiska. Krowy były cenne, lecz Edgar przypuszczał, że zagnanie zwierząt na łódź stanowiło problem, a wikingowie, jak wszyscy złodzieje, woleli monety albo cenne niewielkie przedmioty jak biżuteria.
Oszołomieni mieszkańcy Combe stali pośród zgliszczy. Z ich ust dobywały się pojedyncze dźwięki wyrażające smutek, przerażenie i zdumienie.
W zatoce cumowały te same łodzie, jednak te, na których przypłynęli wikingowie, zniknęły.
Spojrzał w końcu na ciała leżące w mleczarni. Wiking prawie nie przypominał już człowieka i Edgar poczuł się dziwnie na myśl, że to jego dzieło. Teraz wydawało mu się to nie do pomyślenia. Sunni wyglądała zdumiewająco spokojnie. Uderzenie w głowę, które ją zabiło, nie pozostawiło na jej ciele żadnych śladów. Oczy miała na wpół otwarte, więc raz jeszcze zamknął jej powieki. Uklęknął i położył dłoń na jej piersi, jakby jeszcze się łudził, że poczuje pod palcami bijące serce. Ciało dziewczyny było zimne.
Co powinien zrobić? Może mógłby jakoś pomóc jej duszy, by trafiła do nieba? Klasztor nadal stał. Powinien zabrać ciało do kościoła.
Wziął ją na ręce. Nie spodziewał się, że będzie to takie trudne. Sunni była szczupła, a on silny, lecz pod ciężarem bezwładnego