NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-227-2
Скачать книгу
11. Początek października 997 Rozdział 12. Połowa października 997 Rozdział 13. Koniec października 997 Rozdział 14. 1 listopada 997 Rozdział 15. 31 grudnia 997

      11  CZĘŚĆ II. Proces Rozdział 16. Styczeń 998 Rozdział 17. Luty 998 Rozdział 18. Marzec 998 Rozdział 19. Czerwiec 998 Rozdział 20. Lipiec 998 Rozdział 21. Wrzesień 998 Rozdział 22. Październik 998 Rozdział 23. 1 listopada 998 Rozdział 24. Grudzień 998

      12  CZĘŚĆ III. Morderstwo Rozdział 25. Styczeń 1001 Rozdział 26. Marzec 1001 Rozdział 27. Kwiecień 1001 Rozdział 28. Maj 1001 Rozdział 29. Sierpień i wrzesień 1001 Rozdział 30. Luty 1002 Rozdział 31. Czerwiec 1002 Rozdział 32. Lipiec 1002 Rozdział 33. Sierpień 1002 Rozdział 34. Październik 1002 Rozdział 35. Marzec 1003 Rozdział 36. Czerwiec 1003 Rozdział 37. Sierpień 1003

      13  CZĘŚĆ IV. Miasto Rozdział 38. Listopad 1005 Rozdział 39. Wiosna 1006 Rozdział 40. Lato 1006 Rozdział 41. Wrzesień 1006 Rozdział 42. Październik 1006 Rozdział 43. Styczeń 1007

      14  Podziękowania

      15  Przypisy

      Ku pamięci E.F.

      Po upadku Cesarstwa Rzymskiego Brytania uczyniła krok wstecz. Podczas gdy rzymskie wille popadały w ruinę, ludzie budowali drewniane jednoizbowe chaty bez kominów. Rzymskie garncarstwo – jakże ważne dla przechowywania pożywienia – popadło w zapomnienie. Coraz mniej ludzi potrafiło czytać i pisać.

      Okres ten nazywany jest czasem wiekami ciemnymi, a postęp, który nastąpił w ciągu kolejnych pięciuset lat, był boleśnie powolny.

      Aż w końcu nadeszły zmiany…

CZĘŚĆ I Ślub Rok 997

      ROZDZIAŁ 1

      Czwartek, 17 czerwca 997

      Edgar przekonał się, że niełatwo jest czuwać przez całą noc, nawet jeśli jest to najważniejsza noc w życiu.

      Rozłożył opończę na wysypanej sitowiem podłodze i położył się na niej, odziany w sięgającą do kolan brązową wełnianą tunikę, którą nosił przez całe lato, zarówno w dzień, jak i w nocy. Zimą otulał się opończą i kładł przy ogniu. Teraz jednak było ciepło – do nocy świętojańskiej został tylko tydzień.

      Zawsze wiedział, jaki jest dzień, podczas gdy większość ludzi musiała pytać księży, którzy prowadzili kalendarze. Erman, starszy brat Edgara, zapytał go pewnego dnia: „Skąd wiesz, kiedy jest Wielkanoc?”, a on odparł: „Wypada w pierwszą niedzielę po pierwszej pełni księżyca po dwudziestym pierwszym dniu marca. To oczywiste”. Popełnił błąd, dodając, że „to oczywiste”, albowiem Erman uznał to za złośliwość i uderzył go pięścią w brzuch. To było jednak lata temu, kiedy Edgar był mały. Teraz dorósł. Trzy dni po wigilii świętego Jana skończy osiemnaście wiosen. Dawno już przestał zbierać cięgi od braci.

      Potrząsnął głową. Te rozmyślania sprawiały, że zaczął zapadać w sen. Spróbował ułożyć się tak, by było mu niewygodnie, i złożył głowę na pięści, żeby nie zasnąć.

      Zastanawiał się, ile jeszcze będzie musiał czekać.

      Odwrócił głowę i omiótł wzrokiem izbę. Jego chata wyglądała jak niemal wszystkie chaty w Combe: ściany z dębowych desek, kryty strzechą dach i klepisko częściowo przykryte trzciną porastającą brzegi pobliskiej rzeki. Nie było tu okien. Pośrodku jedynej izby mieściło się otoczone kamieniami palenisko. Nad ogniem stał żelazny trójnóg, na którym wieszano garnki. Jego nogi rzucały na powałę cienie przypominające odnóża pająka. W ścianach tkwiły drewniane kołki do wieszania ubrań, garnców i narzędzi szkutniczych.

      Edgar nie wiedział, ile czasu minęło, mógł bowiem przysnąć, i to kilkakrotnie. Wcześniej nasłuchiwał odgłosów miasta gotującego się do snu: pijaków śpiewających nieprzyzwoitą przyśpiewkę, małżeńskiej kłótni w domu obok, trzasku drzwi, ujadania psa i gdzieś niedaleko kobiecego szlochu. Teraz jednak nie słyszał niczego poza kołysanką fal na osłoniętej plaży. Patrzył w stronę drzwi, wypatrując przeświecających zza nich smug światła zwiastujących brzask, lecz zobaczył tylko ciemność. To znaczyło, że albo księżyc zaszedł i noc ma się ku końcowi, albo niebo zasnute jest chmurami.

      Reszta jego rodziny leżała pod ścianami, gdzie dym nie był taki gęsty. Ojciec i matka spali odwróceni do siebie plecami. Czasami budzili się w środku nocy, obejmowali się, szeptali i poruszali rytmicznie, aż w końcu zdyszani opadali na posłanie. Teraz jednak spali. Ojciec chrapał. Liczący dwadzieścia wiosen Erman, najstarszy brat Edgara, leżał obok niego, a średni z trzech braci, Eadbald, kulił się w kącie. Edgar słyszał ich równe, miarowe oddechy.

      W końcu odezwał się dzwon kościelny.

      W drugim końcu miasta znajdował się klasztor. Mnisi potrafili odmierzać godziny nocy: robili wysokie świece z nacięciami, które w miarę wypalania informowały o upływie czasu. Godzinę przed